Już przed tygodniem w Klingenthal Polacy mogli wygrać nie tylko drużynowo, ale i indywidualnie. Po słabszych skokach w drugiej serii Kamil Stoch i Maciej Kot spadli wówczas na czwarte i piąte miejsce. W sobotę w Lillehammer nasi reprezentanci powtórzyli lokaty zajęte w Niemczech, a w niedzielę w końcu dopięli swego i pokonali wszystkich rywali.
- To było do przewidzenia, że któregoś dnia obaj chłopcy staną na najwyższych stopniach podium - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Wojciech Fortuna, mistrz olimpijski z Sapporo. - W niedzielę w końcu tak się stało. Szczególnie cieszę się, że Kamil Stoch wrócił na swoje miejsce. To przecież niewątpliwy lider naszej ekipy, któremu się to należało, to go teraz bardzo podbuduje. Osobne gratulacje dla Maćka Kota, który skakał wyjątkowo dobrze na igelicie. Wykonał świetną pracę i teraz mamy przełożenie jego letnich wyników na zimowe. Można więc powiedzieć, że mamy w skokach dobrą zmianę.
Zdaniem Fortuny niedzielny konkurs to dowód, że żaden z konkurentów Polaków nie jest na tyle mocny, żeby był nie do pokonania. - Wśród rywali wciąż nie ma stuprocentowego kandydata do zwycięstw. I Domen Prevc i Norwegowie nie skaczą tak dobrze, żeby na pewno wygrać Puchar Świata. To jest dopiero początek, dużo się wyklaruje dopiero po Turnieju Czterech Skoczni - uważa pierwszy polski mistrz olimpijski w skokach.
Kolejne zawody Pucharu Świata odbędą się w Engelbergu w dniach 17-18 grudnia.
ZOBACZ WIDEO: Fortuna liczy na historyczny sukces. "Polacy zdobędą złoto w Pjongczang"