Niemcy nie dowierzali, że można tak skakać. Innsbruck - pierwszy wielki triumf Adama Małysza

- To istota pozaziemska - mówił trener Niemców Reinhard Hess. - Skacze, jakby spadł z innej planety - dodawał jego pupil Martin Schmitt. 16 lat temu w Innsbrucku Adam Małysz zdemolował rywali i wykonał decydujący krok w drodze po triumf w 49. TCS.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
PAP / PAP/Grzegorz Momot

Kamil Stoch, Maciej Kot i Piotr Żyła w tej edycji Turnieju Czterech Skoczni skaczą doskonale. Z niemieckiej części zawodów ten pierwszy wyjechał jako lider cyklu, jednak podobnie jak jego koledzy pozostaje bez zwycięstwa. Na wygraną Polaka w Oberstdorfie, Garmisch-Partenkirchen, Innsbrucku lub Bischofshofen czekamy od 2001 roku, gdy Adam Małysz na obu skoczniach w Austrii zrobił z rywalami co chciał.

Zawody na starej Bergisel były niesamowitym popisem naszego reprezentanta, który latał daleko, gdy inni nie potrafili dolecieć do 100. metra. Zwycięstwo okazało się przełomem w jego karierze i rozpoczęło "małyszomanię" - zjawisko bez precedensu w całej historii polskiego sportu.

Mistrz kwalifikacji

49. Turniej Czterech Skoczni Małysz rozpoczął od wygrania kwalifikacji w Oberstdorfie. W konkursie ustanowił nowy rekord skoczni (132,5 metra), ale przetrwał on tylko kilka minut i wystarczył do zajęcia 4. miejsca.

ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar: walka z czasem to chleb powszedni (źródło: TVP SA)
Garmisch-Partenkirchen to kolejne wygrane kwalifikacje i kolejny poprawiony rekord w zawodach. "Orzeł z Wisły" w drugiej serii dołożył do niego aż 6,5 metra (skoczył 129,5 m), jednak znów nie wygrał. Straty z pierwszej rundy i lepsze noty za styl dla Noriakiego Kasai sprawiły, że mimo fantastycznego rezultatu nasz reprezentant był trzeci.

Jedyną, za to bardzo ważną wygraną Małysza w niemieckiej części TCS, był ogromny respekt, a nawet strach rywali. Najlepsi zawodnicy i ich trenerzy doskonale widzieli, że 24-letni Polak jest w stanie przeskoczyć wszystkich o kilka metrów, że jeśli w zawodach nie popełni błędu, nikt nie będzie miał z nim szans.

Kwalifikacje w Innsbrucku tylko to potwierdziły. 3 stycznia 2001 roku, na obiekcie o punkcie konstrukcyjnym ulokowanym na 108. metrze, Małysz skoczył 120,5 metra. Janne Ahonen, który zajął drugie miejsce, 108,5. Rekord Dietera Thomy z 1997 roku skoczek z Wisły poprawił o pół metra.

Przed zawodami na Bergisel liderem TCS był Kasai. Drugie miejsce zajmował Małysz, trzecie Martin Schmitt, a czwarte Sven Hannawald. Trener kadry Niemiec Reinhard Hess wciąż wierzył w końcowy triumf Schmitta, przyznawał jednak, że "w tym momencie jest ktoś lepszy od niego i trzeba to zaakceptować".

Informacje sportowe możecie śledzić również w aplikacji WP SportoweFakty na Androida (do pobrania w Google Play) oraz iOS (do pobrania w iTunes). Komfort i oszczędność czasu!

Niemieckie media, przyzwyczajone w tamtych latach do wielkich sukcesów swoich skoczków, próbowały pomóc swoim reprezentantom i wyprowadzić Małysza z równowagi. Jeden z tabloidów napisał, że Polak każde zwycięstwo opija wódką, a jedynym błędem, jaki popełnił w Turnieju Czterech Skoczni, było wybranie na sponsora Red Bulla, a nie któregoś z producentów alkoholi. - To bzdura, z której chce mi się śmiać - komentował wtedy Małysz w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", a skuteczność zabiegów gazety pokazał na skoczni w Innsbrucku.

Inni spadali, Małysz latał

Trzecie zawody 49. TCS były rozgrywane w trudnych i dziwnych warunkach. Jak na tyrolski styczeń było bardzo ciepło - 7 stopni Celsjusza. Wiatr zmieniał siłę i kierunek, przez co zawody były kilkukrotnie przerywane. Konkurs zaczął się od dramatu Wojciecha Skupienia, który nie został wywołany i ruszył z belki za późno, gdy paliło się już czerwone światło. Został zdyskwalifikowany i opuszczał zeskok ze łzami w oczach. Beznadziejne rezultaty kolejnych ośmiu zawodników sprawiły jednak, że postanowiono podnieść belkę. 16 lat temu oznaczało to, że ci, którzy już wystartowali, powtórzą swoje skoki. Skupień dostał więc drugą szansę, którą wykorzystał. Tyle, że na jego 17. miejsce mało kto zwrócił wtedy uwagę. Tego dnia dla Polaków, zresztą nie tylko dla nich, liczył się tylko jeden skoczek.

Już w swoim pierwszym skoku na Bergisel Małysz pokazał, że tego dnia nie zamierza zadowalać się trzecim czy czwartym miejscem. Gdy inni przegrywali z pogodą i męczyli z przekroczeniem 100. metra, on jako jedyny potrafił wylądować za punktem K. 111,5 metra dawało dużą przewagę nad drugim Ahonenem (104 metry), a ogromną nad Kasaim i Schmittem, którzy zupełnie sobie nie poradzili, skacząc odpowiednio 94 i 96 metrów.

Japończyk w swojej drugiej próbie dorównał Małyszowi i długo piął się w górę klasyfikacji. Wyprzedził go dopiero Ahonen, ale o wygranej Fin mógł zapomnieć. Polak skakał tego dnia w swojej własnej lidze. - Adam, trzymaj się! - powiedział komentujący zawody w TVP Krzysztof Miklas. Kilka sekund później wiedział już, że zawodnikowi z Wisły słowa otuchy nie były potrzebne. - Przepięknie, fantastycznie! - krzyczał po skoku Małysza na odległość 118,5 metra. - Nie ma w tej chwili równych sobie skoczków narciarskich na świecie!

Rywale mogli tylko wzorem redaktora Miklasa zachwycać się i bić brawo. A patrząc na tablicę wyników zastanawiać się, czy komputer nie popełnił błędu w obliczeniach. Nad drugim skoczkiem nasz reprezentant miał aż 45 punktów przewagi!

Skoczek z innej planety

- To szaleństwo, jak daleko on skacze - mówił wtedy o Małyszu Sven Hannawald, jego późniejszy wielki rywal, który tego dnia zajął 10. miejsce. Narzekał, że trudno jest walczyć z mniejszym i lżejszym zawodnikiem, gdy na dodatek co chwila zmienia się wiatr. Uczciwie przyznał jednak, że Polak jest klasą sam dla siebie.

Na zmienne warunki starał się zwracać uwagę też Reinhard Hess, który skarżył się, że Schmitt, w Innsbrucku ósmy, trafił akurat na gorszy wiatr niż inni zawodnicy z czołówki. - Małysz też nie miał świetnych warunków, a i tak skoczył bardzo daleko - odparował Andreas Goldberger, szesnaście lat temu największa gwiazda austriackich skoków.

Hess nazywał cichego i skromnego 24-latka z Polski "istotą pozaziemską". Schmitt, po Innsbrucku już pogodzony z porażką z Małyszem, wypowiadał się w podobnym tonie. - On skacze, jakby spadł tutaj z innej planety. Przypatrujemy się i dalej nie wiemy, jak on to robi - mówił "Gazecie Wyborczej" niemiecki gwiazdor, który podejrzewał wtedy, że Małysz po prostu wymyślił coś, do czego inni dopiero dojdą.

Niemiecki dziennik "Tagesspiegel" po wygranej Małysza na Bergisel pisał, że Polak pokazuje innym zawodnikom, jak proste są skoki narciarskie. "Możesz patrzeć na nie jak na sport skomplikowany. Wiatr nie może wiać skoczkowi w plecy ani z boku, najlepiej pod narty. Przygotowanie nart musi być dostosowane do warunków pogodowych, a tory startowe gwarantować wszystkim takie same warunki. Możesz jednak podchodzić do tej dyscypliny tak jak Andreas Goldberger, który o skokach swojego polskiego kolegi mówi: wchodzi na górę i po prostu skacze w dół".

- Adam to nowy przewodnik stada - wykrzyczał stadionowy spiker tuż po zakończeniu zawodów w Innsbrucku. Historyczne dla nas, bo pierwsze polskie zwycięstwo w konkursie Turnieju Czterech Skoczni, dało Małyszowi zdecydowane prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Kilka dni później w Bischofshofen "Orzeł z Wisły" bez wysiłku postawił kropkę nad i. Wygrał cały turniej, zaczęła się "małyszomania". Jednak w czasie jej trwania Małysz zawodów składających się na TCS nie wygrał ani razu. Nie udało się to też żadnemu innemu polskiemu skoczkowi.

W 65. edycji turnieju Kamil Stoch był bardzo blisko zwycięstwa zarówno w Oberstdorfie, jak i w Ga-Pa, ale dzięki temu, że w obu zawodach zajął drugie miejsce, jest liderem klasyfikacji generalnej. Powtórka scenariusza sprzed szesnastu lat - po znakomitych startach w Niemczech w Austrii Polak nie ma sobie równych i wygrywa całą imprezę - byłaby spełnieniem marzeń.

Grzegorz Wojnarowski, WP Sportowefakty 

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy w 65. edycji Turnieju Czterech Skoczni polski skoczek wygra konkurs w Innsbrucku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×