Anders Jacobsen dla WP SportoweFakty: Stoch lubi dużą skocznię w Lahti. Postawiłbym na niego

O medalowych prognozach na MŚ w Lahti, szacunku dla polskich fachowców w Norwegii i o tym jak nie zgubić formy po azjatyckim tournee rozmawiamy z jednym z najlepszych skoczków narciarskich ostatnich lat, Andersem Jacobsenem.

Pochodzący z niewielkiego Honefoss Jacobsen w skokach narciarskich na szczyty wdarł się przebojem w 2006 roku. Zaczął od wygrania Turnieju Czterech Skoczni, a w kolejnych latach indywidualnie i w drużynie stawał na podium wszystkich najważniejszych zawodów. Konkursy Pucharu Świata wygrywał dziesięciokrotnie. Karierę zakończył w 2015 roku, niedługo po zdobyciu upragnionego złota na mistrzostwach świata w Falun w zawodach drużynowych. 
WP Sportowefakty: To już prawie dwa lata, jak postanowił pan definitywnie zakończyć sportową karierę. Czym się pan teraz zajmuje?

Anders Jacobsen: - Pracuję dla telewizji NRK jako ekspert i komentator. Z tego powodu cały czas jestem przy skokach narciarskich i dobrze wiem, co się dzieje. Cieszę się, że pozostałem w tym środowisku, choć oczywiście skakanie daje więcej zabawy, niż komentowanie. Poza tym, czasem firmy zatrudniają mnie, żebym wygłaszał mowy motywacyjne dla ich pracowników.

W związku z pana nowym zajęciem ostatni Turniej Czterech Skoczni na pewno śledził pan bardzo uważnie. Kamil Stoch sprawił Norwegom spory zawód.

- Obserwowałem i Turniej Czterech Skoczni, i każdy następny konkurs. W Willingen rozmawiałem nawet z Kamilem. Świetnie, że w końcu udało mu się wygrać tę imprezę. Był spokojny, miał wszystko pod kontrolą. Potem zdobył też żółtą koszulkę lidera Pucharu Świata i cały czas w niej skacze. Pokazuje w tym sezonie świetną formę i przed mistrzostwami świata w Lahti wygląda naprawdę dobrze.

- Daniel Andre Tande na początku był oczywiście rozczarowany z powodu tego, co przydarzyło mu się w Bischofshofen (w drugim skoku z powodu pękniętego wiązania oddał bardzo krótki skok i w klasyfikacji cyklu spadł na 3. miejsce - przyp. WP), ale później cieszył się z miejsca na podium. Po raz pierwszy był w stanie walczyć o triumf w TCS, i choć dwóch mocnych polskich zawodników było przed nim, to i tak osiągnął bardzo dobry wynik.

Pan błyszczał w tej imprezie cztery lata temu. Skakał pan niesamowicie odważnie i przeskakiwał rywali o kilka metrów. I tak jak w przypadku Tandego, jeden nieudany skok odebrał panu szanse na zwycięstwo. Największe rozczarowanie w karierze?

- Na pewno to był dla mnie świetny cykl. No ale ten jeden zły skok w Innsbrucku zrujnował wszystko. Wygrałem w Oberstdorfie i Ga-Pa, oddałem sześć naprawdę dobrych prób i dwie słabe, bo w Innsbrucku oba skoki nie były zbyt udane. To wystarczyło na drugie miejsce, ale nie na pokonanie Gregora Schlierenzauera.

Miał pan wtedy 28 lat, a skakał w stylu charakterystycznym dla "młodych gniewnych" - podobnym do tego, co teraz pokazuje Domen Prevc. Z wielką brawurą i głową włożoną między czuby nart.

- Gdy skakałem wtedy na moim najlepszym poziomie, było bardzo dobrze. Brakowało mi jednak stabilności. Można powiedzieć, że przypominałem wtedy Domena Prevca z tego sezonu, wiele razy skakałem zbyt ofensywnie. No ale kiedy to działało, wychodziło super. Domenowi będzie trudno zachować tak ofensywny styl. Dla mnie było to problemem, gdy założyłem rodzinę, zostałem ojcem. Zdarzało mi się wtedy za dużo myśleć, pojawiały się obawy.

We wspomnianym konkursie w Innsbrucku po drugiej próbie, tej najbardziej nieudanej, na zeskoku pocieszał pana właśnie Kamil Stoch. Przyjaźniliście się wtedy? Kolegował się pan, a może nadal się koleguje, z polskimi zawodnikami?

- Tak, czasem rozmawiam z Kamilem. Łatwo się z nim dogadać i mogę powiedzieć, że się przyjaźnimy. Kiedy skakał Adam Małysz, to z nim również rozmawiałem dosyć często. No i Piotr Żyła, to fajny chłopak. A z Dawidem Kubackim pogadaliśmy sobie przy okazji zawodów Pucharu Kontynentalnego w 2013 roku. O zdalnie sterowanych samochodach - on fascynuje się wszystkim, co można w ten sposób kontrolować. Też lubię takie zabawki, jak każdy facet (śmiech).

Piotr Żyła pewnie kojarzy się panu głównie ze zwycięstwem w Oslo w 2013 roku. Wtedy trochę podpadł pan Polakom. Niektórym nie spodobał się pana żart, że w związku z wygraną Żyły tamtego wieczora w stolicy Norwegii wiele płytek łazienkowych nie zostanie położonych.

- Tylko że w moim zamierzeniu to miał być pozytywny komentarz. W Norwegii jesteśmy leniwi, pod skocznią w Holmenkollen było więcej Polaków, niż Norwegów. I chciałem w ten sposób ich docenić za to, że przyszli na zawody i nam dopingowali. Polskie media mnie krytykowały, ale wydaje mi się, że nie zrozumiały, o co mi chodziło. Ja zawsze bardzo ceniłem sportowców z waszego kraju. I zwykłych ludzi, którzy przyjeżdżają do Norwegii do pracy, bo wykonują fantastyczną robotę, bez nich nie postawilibyśmy chyba żadnego budynku. Bardzo się cieszę, że ci ludzie u nas pracują.

Wspomniał pan o dobrych relacjach z Małyszem, a z naszych zawodników chyba to on najbardziej zalazł panu za skórę. W 2007 roku ścigał pana zaciekle, i jak się okazało skutecznie, w Pucharze Świata. Jak zapamiętał pan ten jego pościg?

- Pewnie, że tak. Od mistrzostw świata w Sapporo był absolutnie niesamowity. Wprost nie do pokonania. Robiłem co mogłem, żeby z nim wygrać. Nie miałem jednak szans. Za to w trzy lata później na mistrzostwach świata w lotach w Planicy to ja dogoniłem jego. Zacząłem wtedy słabo, ale poprawiałem się z każdym skokiem. Ostatni, 230,5 metra, to był mój rekord życiowy. Wystarczył w sam raz, by minimalnie wyprzedzić Adama i zająć trzecie miejsce. Taki lot to fantastyczne uczucie.

W tamtym sezonie, mowa o roku 2007, Małysz zdominował drugą część rywalizacji. Pierwsza należała do pana, ale forma uciekła panu w Japonii. I to przez niewielki, ale jak się okazało brzemienny w skutkach błąd.

- Tak, pigułki nasenne. Po raz pierwszy leciałem wtedy do Sapporo i wziąłem tabletki w czasie lotu, żeby podróżować we śnie. To nie był najlepszy pomysł, bo już w Japonii zupełnie straciłem energię. A żeby w skokach narciarskich utrzymać się na najwyższym poziomie, nie możesz ani trochę osłabić swojego refleksu. I dlatego nie wolno brać takich środków, trzeba się przemęczyć.

Na następnej stronie przeczytasz opinie Jacobsena o szansach Polaków na mistrzostwach świata i tym, co charakterystyczne dla Piotry Żyły.
[nextpage]Teraz skoczkowie są właśnie w trakcie azjatyckiej części sezonu. Panuje opinia, że ta wyprawa może być niebezpieczna dla formy zawodników, bo długa podróż najpierw w jedną, a potem w drugą stronę źle działa na dyspozycję fizyczną. To prawda, czy raczej zgubny wpływ podróży do Japonii to tylko mit?

- To dość trudna wyprawa, którą trzeba mądrze rozegrać. Odpoczywać, kiedy tylko jest taka możliwość. Zawodnicy z czołowej dziesiątki Pucharu Świata byli tam już wiele razy i większość z nich powinna sobie poradzić, ale tak czy inaczej uważam za dość pewne, że jeden, dwóch, może nawet trzech chłopaków z tej grupy straci formę przed mistrzostwami świata. A jeśli chodzi o mistrzostwa, to ja też mam pytanie.

Słucham uważnie.

- Czy w Polsce kobiety nie skaczą na nartach?

Znakomite parady Skorupskiego nie pomogły. Zobacz skrót meczu Inter Mediolan - Empoli FC [ZDJĘCIA ELEVEN]

Skaczą, ale jest ich niewiele i nie są na takim poziomie, jak Niemki, Norweżki czy Austriaczki. Próbuje się to zmienić, ale na razie bez widocznych efektów.

- Pytam, bo na mistrzostwach świata od kilku lat jest konkurs drużyn mieszanych, więc potrzebujecie dwóch dziewczyn na niezłym poziomie.

Cztery lata temu w Val di Fiemme Piotr Żyła w telewizyjnym wywiadzie powiedział nawet, że dwóch "głupich" dziewczyn. Chodziło mu oczywiście o odważne.

- Zabrzmiało typowo dla Żyły (wypowiedź poprzedzona głośnym śmiechem - przyp. WP).

Czyli trochę go pan zna.

- Tak, jest trochę szalony. Ale to, co rzuca mi się w oczy, gdy oglądam jego skoki, to ciągły uśmiech. Zawsze się cieszy i wygląda na szczęśliwego. To świetnie, że ktoś taki jest w naszym sporcie.

Ale skaczącego na nartach hydraulika już nie ma. Jak się stało, że z tego zawodu na dobre trafił pan na skocznię?

- Chodziłem wtedy do szkoły, która miała mnie przygotować do pracy hydraulika. W tym czasie uprawiałem też oczywiście skoki narciarskie i łączyłem treningi z nauką i pracą. Kiedy w sporcie zacząłem osiągać coraz lepsze wyniki, trener Mika Kojonkoski powiedział mi, że mam ogromny potencjał i potrzebuje mnie w zespole. No i stało się.

Kiedy po raz ostatni wykorzystał pan umiejętności nabyte w trakcie przygotowań do zawodu?

- Tydzień temu. Pomagałem przyjaciołom. Jestem w stanie zrobić drobne naprawy, poważniejsze też, ale do takich nie mam obecnie odpowiednich narzędzi. Fajnie jest umieć wykonywać tego typu prace i pomagać innym. To zdrowa sytuacja, gdy umiejętności wyniesione ze szkoły, przydają się w życiu.

Myśli pan, że mistrzostwa w Lahti będą udane dla norweskich skoczków?

- Będzie ciężko. Daniel Andre Tande potrafi skakać wspaniale, ale ma problem z oddaniem dwóch dobrych prób w jednym konkursie. Może wygrać zarówno na normalniej, jak i na dużej skoczni, ale musi być bardziej ustabilizowany na swoim najwyższym poziomie. Pozostali nasi zawodnicy przygotowują się teraz w Norwegii, testują kombinezony, wiązania, narty, szlifują technikę. Mam nadzieję, że przed mistrzostwami znajdą wysoką formę.

A Polacy? Jak ocenia pan ich szanse indywidualnie i w drużynie? W "drużynówce" marzymy o historycznym złocie.

- Uważam, że o złoty medal będą walczyć Niemcy i Polacy. To najwięksi faworyci. A indywidualnie? Wiem, że Kamil bardzo lubi dużą skocznię w Lahti. W 2014 roku wygrał tam zawody Pucharu Świata. Myślę, że jego szanse na wygraną na tym obiekcie są duże. Na skoczni normalnej stawiałbym raczej na Andreasa Wellingera.

Gdyby przed mistrzostwami miał pan postawić na któregoś skoczka pieniądze, to na kogo? 

- Na Kamila Stocha.

W Finlandii tytułu mistrza świata na normalnej skoczni nie będzie bronił pana kolega z kadry Rune Velta, który latem ubiegłego roku niespodziewanie zakończył karierę.

- Brakowało mu motywacji. Miał z tym problemy od mistrzostw świata w Falun. Nie mógł odnaleźć tego czucia, które miał zdobywając złoto. A gdy tego brakuje, zanika też motywacja.

Pan coś o tym wie - w 2011 roku zakończył pan karierę z podobnych powodów. Co się wtedy dzieje w głowie skoczka?

- Traci się radość ze skakania, nie umiesz się tym cieszyć. Kiedy czujesz, że nie możesz wygrać, nie ma pasji. A ona jest potrzebna żeby dawać z siebie 110 procent, to jedyny sposób, by zajść na szczyt.

Wtedy bez skoków wytrzymał pan jednak niespełna rok. Dlaczego?

- Zacząłem pracę w telewizji i widziałem tych wszystkich uśmiechniętych chłopaków. Polskich zawodników, Gregora Schlierenzauera, Simona Ammanna. Patrzyłem, jak zachowują się nie tylko po dobrych skokach, ale i po złych. No i widziałem też, jak dobrze przygotowuje skoczków trener norweskiej kadry Alexander Stoeckl. Pomyślałem, że spróbuję jeszcze raz. I udało się.

Taki scenariusz może się powtórzyć?

- Po upadku w Planicy w 2013 roku moje kolana są w naprawdę kiepskim stanie. Z tego powodu nie mógłbym przygotować się fizycznie na tyle dobrze, żeby być najlepszy. A nie lubię być dziesiąty czy piętnasty.

Skoro nie będzie pan już skakał na prawdziwej skoczni, to może na takiej wirtualnej? Zna pan grę komputerową Deluxe Ski Jumping?

- Pewnie, zna ją chyba każdy skoczek w Norwegii.

Ponoć Severin Freund jako nastolatek był w nią jednym z najlepszych graczy na świecie.

- Naprawdę? Super. Też chciałbym pograć, ale kiedy ma się dwójkę dzieci i dużo pracy, nie ma już czasu na gry komputerowe.

Rozmawiał Grzegorz Wojnarowski

Źródło artykułu: