Pierwszy i czwarty w Sapporo Maciej Kot tym razem zajął nieco gorsze miejsce, jednak ze swoich skoków był zadowolony. W walce o podium na olimpijskiej skoczni w Alpensia Jumping Park przeszkodziły mu niekorzystne warunki.
- Przeliczniki nie do końca oddawały to, co działo się na skoczni. Przykładowo Anze Lanisek w drugim skoku miał tam mocne podmuchy pod narty, że aż go rozbierało w powietrzu, a dostał za to tylko minus cztery punkty. Ja z kolei czułem, jakby ktoś założył mi na plecy worek cementu, a dodano mi trzy punkty z hakiem. Różnica punktowa między nami wyniosła więc siedem punktów, a w metrach dwanaście - opowiadał 25-letni zakopiańczyk w rozmowie ze Skijumping.pl.
- Gdyby przeliczniki działały inaczej, albo warunki były równiejsze, byłbym o dwa miejsca wyżej. Lanisek i Stephan Leyhe mieli w drugiej serii wiatr pod narty, a ja trafiłem na takie warunki, w którym nie miałem szans, by im dorównać - podkreślił Kot.
Piąty zawodnik klasyfikacji generalnej Pucharu Świata mówił, że choć w samym Pjongczang bardzo mocno wieje, skocznia jest dobrze osłonięta od wiatru - z jednej strony przez skały, z drugiej przez siatki ochronne. Mimo to pojawiają się podmuchy, które przeszkadzają zawodnikom.
Znakomite parady Skorupskiego nie pomogły. Zobacz skrót meczu Inter Mediolan - Empoli FC [ZDJĘCIA ELEVEN]
- Chodzi szczególnie o boczne podmuchy. One ani nie dodają punktów do noty, ani ich nie odejmują. Mimo wszystko to pozytyw, że mimo tak mocnego wiatru w mieście obiekt jest dobrze osłonięty - powiedział Kot.
Z kolei w rozmowie z TVP Sport nasz zawodnik stwierdził, że przeliczniki za wiatr trzeba by trochę skorygować. - To chyba nie do końca tutaj działa, a wypadałoby, żeby na igrzyskach było już dopięte na ostatni guzik - ocenił.
Wiem, że worek jest nierówny workowi.