Dość nieoczekiwanie to właśnie Żyła zdobył pierwszy medal dla Polski na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w Lahti. 30-letni skoczek z Wisły w konkursie na dużej skoczni sięgnął po brąz. Życiowy sukces przerósł go emocjonalnie - zaraz po zawodach przez kilka minut płakał jak dziecko, potem zachowywał się, jakby obok niego wybuchł granat. Pytania dziennikarzy do niego nie docierały, jego komentarze brzmiały głównie "nie wiem" i "nie pamiętam".
Obaw o psychiczną dyspozycję pana Piotra nie dało się uniknąć, jednak już w piątek rano pojawiły się pierwsze doniesienia, że jest lepiej. Wieczorem, na ceremonię wręczenia medali, przyszedł już ten Piotr Żyła, którego znamy od lat. Wesoły, energiczny, roześmiany.
Chwilę przed tym, jak trzeci zawodnik konkursu na K-116 miał stanąć przed dziennikarzami, podszedł do nich Adam Małysz i powiedział, że rozmowy nie będzie, bo trener Stefan Horngacher zabronił.
Po krótkich negocjacjach Małysz zgodził się na trzy pytania. W czwartek odpowiedź na nie zajęłaby Żyle nie więcej niż 30 sekund, przy czym co najmniej połowę tego czasu zajęłoby mu przetwarzanie bodźców dźwiękowych. Dzień później na pytania tak proste jak "Ochłonąłeś?", "Co pamiętasz?" i "Jak to było ze zmianą butów?" odpowiadał w sumie przez sześć minut.
Zobacz wideo: Piotr Żyła: przed MŚ w Lahti nie stawiam sobie wysokich oczekiwań
- Dziś już jest ok. Staram się przetwarzać ten czwartkowy wieczór i uświadamiam sobie, że coś takiego przydarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Na skoczni udało mi się całkowicie odciąć od rzeczywistości, przenieść do swojego świata. Nic innego do mnie nie docierało, byłem tylko ja i skocznia. Bardzo mocno się skoncentrowałem, wykonywałem wszystko automatycznie, bez zastanowienia - opowiadał Żyła.
- To były dla mnie piękne chwile, bo jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Do tej pory nie wiem, jak to się stało, że udało mi się przestać myśleć o wyniku, o wszystkim dookoła i zrobić swoją robotę najlepiej jak umiem. A po drugim skoku konkursowym mój mózg przestał pracować. Odcięło mnie całkiem od rzeczywistości, byłem jakby na innej planecie. Jak małe dziecko, płakałem bez jasnego powodu - wspominał czwartkowy wieczór sympatyczny skoczek.
Za nowymi butami, o których dwadzieścia cztery godziny wcześniej Żyła powiedział tyle, że "były dobre", kryje się taka historia:
- Buty do skoków się zużywają, ale ja nie zwracałem na to uwagi, skupiałem się na swojej pracy. A one już jakiś czas temu się delikatnie rozkleiły. Zaczęły się psuć od lotów w Oberstdorfie, ale skleiło się raz, drugi, i jakoś było. Dopiero kiedy Stefan Horngacher zobaczył je w dniu konkursu, zapytał, czy mam jakieś rezerwowe. Mówię: kazałeś wziąć dwie pary takich samych, skoczyć w obu po kilka skoków, wziąć jedne, a drugie odłożyć do busa. Tak zrobiłem i dobrze, że buty w busie były. W tych starych może też skakałbym dobrze, ale czy aż tak, to nie wiem. W nowych od serii próbnej szło mi bardzo dobrze, a skok w drugiej rundzie to już w ogóle był kosmos.
Żyła zdradził też, kiedy zaczął się dla niego proces powrotu do realnego świata. - Na kontroli dopingowej zacząłem się ogarniać. Norweski kolega, fizjoterapeuta, pytał mnie wtedy, co paliłem, bo też by chciał spróbować. Ja na to, że nie wiem, ale chyba nic - powiedział polski bohater numer 1 mistrzostw w Lahti. He he he.
Z Lahti - Grzegorz Wojnarowski