"Orzeł z Wisły" cztery razy zdobywał złoto mistrzostw świata, ale nigdy nie miał obok siebie na tyle mocnych kolegów, żeby walczyć o medal w drużynie. Jednak teraz, choć już nie skacze, to bez dwóch zdań jest członkiem ekipy, która w sobotni wieczór sięgnęła w Lahti po złoto w drużynówce. Małysz opiekuje się naszymi skoczkami, jest dla nich wsparciem psychicznym, no i pełni odpowiedzialną rolę oficera prasowego. Z tej ostatniej wywiązuje się zresztą rewelacyjnie.
Dla zwycięzcy trzydziestu dziewięciu konkursów Pucharu Świata konkurs drużynowy był potężną nerwówką. - Byłem tak zestresowany, że matko jedyna. Tak mi wierciło w brzuchu, że nie wiedziałem, czy szukać toalety, czy patrzeć na skoki. Jednak po ostatnim skoku Kamila zeszły już wszystkie emocje - powiedział Małysz dziennikarzom na rynku w Lahti, po wręczeniu medali.
- Może gdybym siedział przed telewizorem, byłbym trochę spokojniejszy. Ale kiedy jest się tutaj, współpracuje z nimi i cały czas liczy na ten sukces, ciężko jest utrzymać nerwy na wodzy. Uważam, że to były dużo większe nerwy niż wtedy, kiedy byłem zawodnikiem - ocenił.
- Najbardziej bałem się skoku Dawida. To był taki moment, że najpierw Forfang skoczył 138 metrów, a potem Leyhe 103. Dwa razy ściągano go z belki, warunki były wtedy krytyczne i z tego powodu był niepokój. O Dawida się nie bałem, ale o warunki dla niego tak. Okazało się, że nie było tak źle, a on wytrzymał presję.
Zobacz wideo: MŚ w Lahti: Polscy kibice dziękowali Piotrowi Żyle. "Straciliśmy gardła!"
W tym momencie do Małysza podszedł Gregor Schlierenzauer, który chwilę wcześniej odebrał brązowy medal. Objął naszego mistrza, swojego idola z dzieciństwa, a potem kolegę ze skoczni, i szeroko się uśmiechając, zapytał: - Adam, czy to prawda, że w przyszłym sezonie wracasz do skakania?
Małysz i zgromadzeni wokół niego dziennikarze głośno się roześmiali. Opiekun naszych zawodników odpowiedział Austriakowi gratulacjami i wrócił do rozmowy z nami.
O roli, którą pełni w czasie mistrzostw w Lahti, powiedział: - Jestem niezmiernie dumny. Dla mnie to coś niesamowitego, że mogę tu być, pomagać im. Wkładam w to całe serce i jest to dla mnie wielka przyjemność. Medal także i dla mnie jest ukoronowaniem wysiłków. On sprawia, że ta praca jest niezwykle przyjemna. Wiem, że chłopaki chcą, żebym był przy ekipie, a teraz widzę, że to działa. A kiedy działa, jest po prostu zaje.......
- Niedosyt po konkursach na normalnej i dużej skoczni był, ale drużynówka zrekompensowała nam wszystko. Cieszę się, że dołożyłem do tego swoje trzy grosze. Że dzięki moim czasom ci, którzy teraz zdobywają medale, chcieli skakać. Przyszli do tego sportu, trenowali, zaczęli odnosić sukcesy. Trzeba było takiego Stefana Horngachera, żeby nie jeden czy dwóch, a czterech, pięciu a może nawet i sześciu chłopaków było w stanie walczyć z drużyną o medale - ocenił jeden z najwybitniejszych sportowców w całej historii naszego kraju.
Zapytany o to, jak dobrze polska ekipa jest przygotowana do świętowania sukcesu, Małysz odparł, że nie jest przygotowana wcale. - Nie chcieliśmy zapeszać. A teraz będzie wielki spontan. Po 21 już tu alkoholu nie kupimy? To wykorzystamy to, co zostało. Nie mówię, że chłopakom, sztabowi oczywiście - śmiał się oficer prasowy naszej kadry.
- Może skorzystamy z zaproszeń, które otrzymaliśmy. Jakieś się już pojawiły, międzynarodowe. W swoim gronie jest jednak zdecydowanie lepiej. Można wtedy i pożartować, i popłakać - podkreślił wybitny skoczek, któremu złoto wywalczone przez Piotra Żyłę, Dawida Kubackiego, Macieja Kota i Kamila Stocha dało ogromną satysfakcję.
Z Lahti - Grzegorz Wojnarowski