- Witam coraz liczniejsze grono sympatyków skoków narciarskich w Polsce - przywitał telewidzów nieżyjący już Bogdan Chruścicki, komentator Eurosportu, rozpoczynając transmisję z Innsbrucku w 2001 roku. Rzeczywiście, liczba kibiców rosła z dnia na dzień w tempie iście lawinowym. Ci, którzy interesowali się skokami jeszcze w latach 90., potwierdzą, że o ile wcześniej najczęściej nie mieli z kim porozmawiać o swojej ulubionej dyscyplinie, o tyle teraz grono fanów nagle stało się ogromne.
W trakcie 49. Turnieju Czterech Skoczni Adam Małysz był w coraz wyższej formie z konkursu na konkurs. W Oberstdorfie był jeszcze poza podium, w Garmisch-Partenkirchen zdołał na nie wejść, ale jeszcze nie wygrał. Czas pokazał, że Innsbruck miał być już popisem naszego reprezentanta. Przedsmak wydarzeń z konkursu rozegranego 4 stycznia miał miejsce już podczas kwalifikacji. Małysz uzyskał wówczas 120,5 metra, podczas gdy drugi Janne Ahonen lądował... aż 12 metrów bliżej.
Bergisel była wówczas tuż przed przebudową. Ówczesny obiekt przez szereg lat nie był modernizowany, w związku z czym to właśnie rokrocznie uzyskiwane były najgorsze odległości - słabsi zawodnicy nie mieli szans na choćby 100 metrów, a wynik w granicach 110 zawsze był godny uwagi.
Siedemnaście lat temu pierwsza seria nie stała na wysokim poziomie. Wspomniany Ahonen prowadził, bo skoczył 104 metry. W ostatniej parze KO jako pierwszy startował Kazuhiro Nakamaura, ale uzyskał jedynie 94 metry. Adam Małysz nie mógł mieć kłopotu z pokonaniem Japończyka, jednak gra szła o znacznie większą stawkę, niż tylko o awans do drugiej serii. Polak osiągnął 111,5 metra i objął zdecydowane prowadzenie. Czternastopunktowa przewaga oznaczała, że wygrana na Bergisel była już na wyciągnięcie ręki.
ZOBACZ WIDEO: Łzy Adama Małysza po TCS, szok Piotra Żyły w Lahti i hymn Polski w Planicy. Te momenty zapadły nam w pamięci
W drugiej kolejce długo prowadził Noriaki Kasai, któremu udał się świetny skok, jednak słaba pierwsza próba skazywała Japończyka na niepowodzenie. Tymczasem finałowa odległość Ahonena nie porwała widowni - zaledwie 103 metry oznaczały, że Małysz mógł wylądować nawet poniżej granicy 100 metrów, a i tak by wygrał.
22-latek z Polski osiągnął jednak kosmiczne w tym dniu 118,5 metra, co oznaczało sukces z ogromną przewagą nad rywalami. Forma Małysza była tak wysoka, że jury po prostu musiało ustawić belkę startową odpowiednio nisko. Polak i tak lądował w granicach rekordu skoczni, za to rywale po 15-20 metrów bliżej.
Przewaga na Bergisel wyniosła 44,9 punktu. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby w jakichkolwiek zawodach Pucharu Świata pierwszy zawodnik pokonał drugiego aż tak wyraźnie. Co więcej, takiej różnicy nie było również nigdy później...
Sukces z największą przewagą w dziejach oznaczał, że Adam Małysz objął prowadzenie w klasyfikacji łącznej Turnieju Czterech Skoczni. Zawody w Bischofshofen były już tylko postawieniem kropki nad "i".