Loty narciarskie budzą przerażenie i radość. Z jednej strony zabawa, a z drugiej igranie ze zdrowiem

Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu skocznia mamucia w Bad Mittendorf
Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu skocznia mamucia w Bad Mittendorf

Loty narciarskie od zawsze wywołują dreszczyk emocji u zawodników jak i kibiców. Skoczkowie uwielbiają największe obiekty na świecie, ale nie zawsze była to miłość odwzajemniona. Mamut niesie za sobą szansę sukcesu, ale i zagrożenie utraty zdrowia.

Rozwinięcie prędkości 100 km/h, wyjście z progu i potem długi lot - trwający około 8 sekund. To marzenie większości skoczków na świecie. Na normalnych (K-90) czy dużych obiektach (K-120) nie do spełnienia, ale już na mamucie tak. Gdy tylko ogłaszany jest kalendarz Pucharu Świata w skokach, zawodnicy najpierw sprawdzają, kiedy zaplanowano konkursy lotów. To właśnie na nich czują się jak ryba w wodzie i spełniają marzenia, które rodzą się w ich głowach na początku kariery.

Żeby w ogóle zdecydować się na karierę skoczka, trzeba mieć sporo odwagi i zadziorności. Nie oszukujmy się, to nie jest sport dla ludzi o słabym układzie nerwowym lub tych, którzy nie potrafią podjąć ryzyka. Skoczkowie lubią adrenalinę, cieszą się z każdej sekundy spędzonej w powietrzu. Tym samym, czym większa skocznia tym większy uśmiech pojawia się na ich twarzy. Nie potrafią dokładnie sprecyzować uczucia, które towarzyszy im podczas lotów na mamutach, ale tak naprawdę wystarczy wtedy spojrzeć na nich. Wypieki na twarzy i uśmiech od ucha do ucha świadczą o tym, że skoczkowie kochają loty i to praktycznie bez wyjątku.

Jako przykład niech posłuży osoba chociażby Jakuba Wolnego. W piątek w Bad Mittendorf były mistrz świata juniorów oddał pierwsze w życiu skoki na tak dużej skoczni. W żadnej z trzech prób nie doleciał do 200. metra, ale samą możliwością lotów był po prostu zachwycony. I tak jest z większością młodych zawodników, którzy już po pierwszym skoku na mamucie nie mogą doczekać się kolejnej próby.

Co więcej, zauroczenie nie mija, a przeradza się w głębokie uczucie. Kto już raz spróbował lotów i nie przestraszył się, ten zawsze będzie wracał na skocznię mamucią jak do swojej największej miłości. Kilka lat temu obawiano się o postawę na tak dużych obiektach jeszcze bardzo młodego wtedy Gregora Schlierenzauera. W pierwszych próbach Austriak rzeczywiście nie radził sobie wybitnie, ale gdy już nauczył się odpowiedniego stylu skakania na mamutach, był poza zasięgiem innych. W 2008 roku zdobył złoto mistrzostw świata w lotach, a małą Kryształową Kulę w tej specjalności wywalczył aż trzykrotnie.

ZOBACZ WIDEO: Niebywały wyczyn polskiego narciarza. "Sam się dziwię, że to zrobiłem" [1/3]

Wybitnych specjalistów od lotów możemy jednak wymienić znacznie więcej. Przez lata zachwycaliśmy się kapitalnymi skokami na mamutach Martina Kocha czy Roberta Kranjca. Niejednokrotnie obaj przeciętnie czy nawet słabo radzili sobie na normalnych skoczniach, by nagle - gdy tylko przyszedł obiekt mamuci - zachwycali świat swoimi skokami.

Pod względem drużynowym od lat w lotach dominują Słoweńcy i Norwegowie. To niesamowite zjawisko, ale większość skoczków z tego kraju na mamutach skacze świetnie praktycznie od zaraz. Zawodnicy z innych krajów często potrzebują kilku prób, by zaadaptować się do warunków na tak dużej skoczni. Tymczasem Słoweńcy i Norwegowie od razu, w pierwszym skoku treningowym przed zawodami, potrafią lecieć zdecydowanie poza linię 200. metra.

W poprzednich latach przyjęła się teza, że Biało-Czerwoni nie są wybitnymi lotnikami. Ciągnęła się ona za naszą reprezentacją przez cały okres pracy z kadrą Łukasza Kruczka. Gdy tylko przychodziły konkursy lotów, drżeliśmy o naszych rodaków, a nieco z zazdrością patrzyliśmy - poza kilkoma wyjątkami - jak bardzo daleko latają rywale. To jednak już przeszłość. Grubą kreską oddzielił ją Stefan Horngacher.

Od momentu pracy Austriaka w Polsce, nasi reprezentanci również na największych skoczniach świata są w stanie walczyć z przeciwnikami jak równy z równym. Dobitnie pokazał to poprzedni sezon, w którym Biało-Czerwoni dwa razy byli na podium konkursów drużynowych na mamutach, a Kamil Stoch potrafił wygrać indywidualne zawody PŚ na największej skoczni świata w Vikersund.

Loty rozpalają wyobraźnie i powodują rumieńce na twarzy nie tylko u skoczków. Kibice również niecierpliwie czekają na takie konkursy. Trudno im się dziwić, ponieważ zawody na mamutach niosą za sobą wielką dawkę emocji. Trudno usiedzieć spokojnie w fotelu, gdy ogląda się regularne loty powyżej 200. metra, a nawet 240. metra.

Taki konkurs skoczkowie i kibice przeżyli chociażby w marcu 2017 roku w Vikersund. Były to zmagania zespołowe, w których dwukrotnie pobito rekord świata! Najpierw niesamowitym lotem popisał się Robert Johansson. Norweg wylądował na 252. metrze. Gdy wydawało się, że tego osiągnięcia już nikt nie przebije, bombę odpalił Stefan Kraft. Austriak poleciał jeszcze 1,5 metra dalej od Norwega i do dzisiaj jest rekordzistą globu. W tym konkursie fenomenalnie latali też Polacy. Piotr Żyła, Maciej Kot i Kamil Stoch oddawali skoki powyżej 240. metra i pobijali swoje rekordy życiowe. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, ale to była prawda! Biało-Czerwoni rzeczywiście latali tak daleko. Konkurs zakończył się triumfem Norwegów, a 2. miejsce wywalczyli Polacy.

Z pewnością wielu kibiców pamięta także rywalizację w Planicy w 2005 roku. Przez wiele lat, chyba aż do zeszłorocznych zmagań zespołowych w Vikersund, tamte zmagania w Słowenii były uznawane za najlepszy konkurs w historii. 13 lat temu skocznie mamucie nie były jeszcze przystosowane do lotów 250. metrowych. Pod względem sprzętowym skoki także nie były na tyle rozwinięte, by zawodnicy bezpiecznie mogli lądować w takich granicach. Wtedy już loty na 230. metr uznawano za coś niesamowitego. Dlatego konkurs w 2005 roku, który zakończył ówczesny sezon, wzbudził aż tak wiele emocji.

To właśnie w nim fantastycznym lotem popisał się Norweg Bjoern Einar Romoeren, który uzyskał 239 metrów i przez 5 lat cieszył się z tytułu rekordzisty świata (ten wynik poprawił dopiero Johan Remen Evensem - 246,5 metra). Jeszcze o metr dalej poleciał wtedy Janne Ahonen. Fin nie ustał jednak swojej próby, a kilka lat później przyznał, że w tym dniu skakał na ogromnym kacu. W noc poprzedzającą zawody odbyła się impreza na której Ahonen świętował triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Mamuty pozwalają skoczkom spełnić marzenia, ale niosą też za sobą potężne zagrożenia. Skoki na nich to często igranie zawodników ze zdrowiem. Boleśnie przekonało się o tym wielu skoczków, a wśród nich dwóch Austriaków. W 2016 roku w Bad Mittendorf Lukas Mueller podczas testów skoczni przed MŚ w lotach tak niefortunnie upadł, że do dzisiaj porusza się na wózku inwalidzkim. Dobrych wspomnień z tego obiektu nie ma także Thomas Morgenstern. W 2014 roku mistrz olimpijski z Turynu zaliczył bardzo nieprzyjemny upadek w jednym z treningów. Co prawda nie doznał poważnych obrażeń fizycznych, ale mentalnie nie był już w stanie podnieść się po tym upadku i zakończył sportową karierę.

Warto zatem pamiętać, że skocznie mamucie to z jednej strony wspaniała zabawa dla skoczków i wielkie emocje dla kibiców, a z drugiej igranie z żywiołem, który może zaatakować w każdej chwili.

Oby w Bad Mittendorf, podczas pierwszych konkursów lotów w sezonie 2017/2018, nie było żadnych upadków, a zawodnicy - w tym Biało-Czerwoni - stworzyli kapitalną walkę o zwycięstwo. Relacja na żywo z sobotnich i niedzielnych zmagań oraz ich podsumowanie na WP SportoweFakty.

Komentarze (0)