Tegoroczne mistrzostwa w lotach, które odbędą się w Oberstdorfie, zbliżają się wielkimi krokami. Większość kibiców doskonale wie, że akurat w zawodach tej rangi nasi reprezentanci nigdy nie błyszczeli. Na podium nigdy nie stanął ani Kamil Stoch, ani Adam Małysz, nie mówiąc już o innych naszych reprezentantach z kadry w XXI wieku.
Jedyny polski medal zdobyty na MŚ w lotach w 1979 roku był medalem wywalczonym zupełnie niespodziewanie. W przeszłości nasi zawodnicy startowali na "mamutach" dość nieregularnie. Pierwsze mistrzostwa na największej konkurencji rozegrano dopiero w 1972 roku i wówczas Polaków na nich zabrakło. Międzynarodowa Federacja Narciarska początkowo nie miała zresztą do końca pomysłu, jak takie zawody powinny wyglądać i jak często powinny się odbywać - bywało, że rozgrywano je rok po roku.
Ostatecznie udało znaleźć się optymalne rozwiązanie - podczas gdy lata parzyste były latami igrzysk olimpijskich lub mistrzostw świata w narciarstw klasycznym, lata nieparzyste przeznaczono na zawody w lotach (w latach 80. uległo to zmianie). W 1979 roku najlepsi specjaliści od takich zmagań mieli rywalizować o medale w Planicy.
Velikanka miała już wówczas swoją zasłużoną sławę, jednak nie była obiektem, który wyraźnie wyróżniałby się na tle innych mamucich skoczni - rekordy świata bito również gdzie indziej, w tym szczególnie w Oberstdorfie.
Tuż przed mistrzostwami, na początku marca, właśnie w Niemczech odbyła się swoista próba generalna. Niespodziewanie wszystkie rozegrane konkursy wygrał praktycznie nieznany Andreas Hille i z miejsca stał się faworytem do medalu także w Planicy. W Oberstdorfie nie stanęli za to na starcie nasi reprezentanci, ale Tadeusz Kołder, ówczesny trener naszej kadry, i tak postanowił wysłać ich na mistrzostwa.
Problem był jednak w tym, że ani Stanisław Bobak ani Piotr Fijas nigdy dotąd nie rywalizowali na tak wielkiej skoczni. Późniejsze relacje całej trójki, szkoleniowca i jego podopiecznych, były dość podobne - pierwsze spojrzenie na mamuci obiekt przyniosło szok połączony z niedowierzaniem, że skocznia narciarska może być aż tak gigantyczna.
Trener dał więc narciarzom wolną rękę - gdyby poczuli, że nie są gotowi stanąć na starcie, mogą się wycofać, a on to zrozumie. Kołder wspominał nawet, że przy pierwszym skoku swojego zawodnika miał wrażenie, że narciarz cofnął się w ostatniej chwili, a on poczuł wówczas ulgę. Ostatecznie żadnej rezygnacji nie było - Bobak i Fijas stanęli na starcie.
Mistrzostwa składały się z dwóch konkursów, których zsumowana punktacja dawała medalową kolejność. Każdego dnia zawodnicy oddawali trzy skoki, ale do tabeli brano pod uwagę tylko dwa najlepsze. Już pierwszego dnia błysnął Fijas, który w ostatniej kolejce osiągnął 166 metrów - wówczas taka odległość robiła wrażenie. Po pierwszym dniu mistrzostw Polak był trzeci ex aequo z Hille - lepsi byli tylko Axel Zitzmann i Armin Kogler.
ZOBACZ WIDEO Maciej Kot: Po skoku Kamila zapanowała euforia
Drugiego dnia kolejność na czołowych miejscach odwróciła się - tym razem wygrał Kogler przed Zitzmannem i z nawiązką odrobił straty z pierwszej części rywalizacji, zapewniając sobie złoto. Piotr Fijas skakał tymczasem bardzo równo, a na dodatek cały czas się poprawiał - 149, 152 i 162 metry. Dwie najlepsze odległości ponownie dały mu trzecią pozycję. Jako że tym razem słabiej wypadł Hille, który był dopiero ósmy, już nic nie mogło odebrać Polakowi medalu.
Historyczne trzecie miejsce w debiucie na mistrzostwach świata w lotach stało się więc faktem. Przyzwoicie wypadł również Bobak, który był 21. na 47 startujących zawodników. Fijas zapisał się wyjątkowo w dziejach naszego narciarstwa, a późniejsze lata jego kariery pokazały, że nie był to przypadek - wysoki zawodnik bił jeszcze rekordy mamucich skoczni i w Vikersund i w Planicy, na tej drugiej ustanawiając rekord świata. W lotach narciarskich był więc prawdziwym specjalistą.