Wielki skandal w Planicy. Wyniki tych MŚ zostały wypaczone przez przepisy

Getty Images / Clive Brunskill / Na zdjęciu: Espen Bredesen
Getty Images / Clive Brunskill / Na zdjęciu: Espen Bredesen

W 1994 roku mistrzostwa świata w lotach narciarskich odbyły się w Planicy. Z powodu kuriozalnych przepisów zawody zapamiętano jako jedne z najbardziej skandalicznych i kontrowersyjnych w całej historii.

Szczęśliwie żyjemy w czasach, kiedy takie kurioza nie mają prawa bytu. Jednak śledząc mistrzostwa świata, które już w weekend odbędą się w Oberstdorfie warto na chwilę przypomnieć sobie, że nie zawsze było tak spokojnie.

Aby zrozumieć to, co stało się w Planicy, należy najpierw przypomnieć sobie inne mistrzostwa świata w lotach. W 1986 roku w Bad Mitterndorf rozegrano zawody grozy - aż trzech zawodników spadło z dużej wysokości na zeskok i w poważnym stanie trafiło śmigłowcem do szpitala. To właśnie te zawody sprawiły, że Międzynarodowa Federacja Narciarska postanowiła, że należy zatrzymać wyścig po rekord świata. Za najlepsze osiągnięcie uznano 191 metrów Andreasa Feldera, a kolejne rekordy miały być już nienotowane.

Konsekwencji zabrakło, gdyż rok później stary wynik Feldera pobił Piotr Fijas i jego wynik został oficjalnie zmierzony. Działacze FIS postanowili jednak coś jeszcze: w przypadku lotów ponad 191 metrów "nadliczbowe" centymetry miały nie być punktowane, niezależnie od tego, jak wiele by ich było. Chodziło o przekonanie skoczków, że ich niebezpieczne próby bicia rekordu nie mają sensu - punkty przyznawano tylko za 191 metrów, a pozostała część rezultatu mogła dawać tylko satysfakcję, ale już nie wymierny efekt w tabeli wyników.

Początkowo tzw. reguła 191 metrów była tylko teorią. W końcówce lat 80. na mamucich obiektach za dobre uznawano już nawet loty w granicach 160-170 metrów. Podczas kolejnych mistrzostw świata w Oberstdorfie, Vikersund i Harrachovie nikt nawet nie zbliżał się do granicznej odległości.

Nowa dekada była jednak czasem zmian. Rewolucja w postaci stylu V zbiegła się w czasie z przyznaniem mistrzostw świata w lotach Planicy. Połączenie nowej techniki z największą skocznią musiało oznaczać jedno - loty tak dalekie, jakich dotąd świat nie widział. Już na treningach stało się to, co się stać musiało - najpierw granicę 200 metrów pokonał Andreas Goldberger, ale nie zdołał ustać swojej próby, a następnie już z poprawnym lądowaniem czynili to Toni Nieminen (203 metry) i Espen Bredesen (209 metrów).

ZOBACZ WIDEO Ammann groźnym rywalem Stocha w Pjongczang? "Nie wolno skreślać go z powodu wieku"
[color=#000000]

[/color]

Na działaczy FIS padł blady strach. Nie chodziło już o względy bezpieczeństwa - Nieminen i Bredesen udowodnili, że zagrożenia nie ma. W przepisach pokutowała jednak zasada 191 metrów, a to groziło skandalem - łatwo wyliczyć, że w treningowej próbie Bredesen lądował aż 18 metrów dalej. Gdyby taki lot wyszedł mu w konkursie, Norweg byłby bardzo stratny. Zapadła więc kolejna kuriozalna decyzja - Torbjoern Yggeseth, czołowy działacz, zaapelował do sędziów, aby w przypadku przekroczenia granicy 191 metrów nagradzać zawodników bardzo dobrymi notami niezależnie od ich faktycznego lądowania, co będzie dla nich pewną rekompensatą.

Już pierwsza seria konkursowa pokazała bezsens zarówno reguły 191 metrów, jak i idei podwyższania not. Japończyk Takanobu Okabe uzyskał 194 metry, ale wylądował brzydko, na dwie nogi. Do punktacji zaliczoną mu odległość o trzy metry gorszą, za to sędziowie hojnie dali mu noty po 19 punktów. Lot Okabe dobitnie pokazał kurioza w przepisach - nie dość, że reguła 191 metrów zafałszowała realne osiągnięcie Japończyka, to na dodatek noty nie mające nic wspólnego z jego rzeczywistym lądowaniem również zniekształciły obraz sytuacji.

W drugiej serii bezsensowne zasady zostały jeszcze bardziej skompromitowane. Atakujący z siódmej pozycji Roberto Cecon uzyskał 199 metrów, ale do tabeli zaliczono mu wynik gorszy aż o 8 metrów. Włoch wylądował za to na dwie nogi, a dodatkowo chwilę później się zachwiał. Mimo to sędziowie dali mu same bardzo wysokie noty, co do reszty udowodniło, jak absurdalne i nieprzystające do rzeczywistości są obowiązujące reguły.

Tuż po zawodach okazało się, że Cecon zajął trzecie miejsce. Włoch był jednak pokrzywdzony - gdyby policzono mu prawdziwą odległość 199 metrów, miałby srebro. Mistrzostwa miały trwać dwa dni, jednak z powodu problemów z pogodą ostatecznie zaliczono wyniki tylko z pierwszego dnia. W tej sytuacji Cecon pozostał tylko brązowym medalistą.

Podczas ceremonii dekoracji doszło do sytuacji bez precedensu. Espen Bredesen, którego ogłoszono zdobywcą srebrnego medalu (wyżej sklasyfikowany został tylko Jaroslav Sakala), podszedł do włoskiego rywala i oddał mu swój laur. Cecon wręczył mu natomiast brąz i poprzez tę wymianę dwaj skoczkowie dobitnie pokazali, co sądzą o regule 191 metrów.

Po kompromitacji, jaką były mistrzostwa świata w Planicy, w FIS nie było już możliwości obrony starych przepisów. Jeszcze w tym samym roku bezsensowna zasada została zniesiona. Od tamtej pory za każdy daleki lot zawodnicy dostają tyle punktów, na ile naprawdę zasłużyli.

Źródło artykułu: