Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Czasami zdarzają się małe wyjątki i to "dobre" trwa naprawdę długo, ale nawet i wtedy gorzki finał jest nieunikniony. Po latach dominacji i pięknych triumfów przyszło się z nim zmierzyć skoczkom z Austrii. Przed sezonem były kłopoty zdrowotne i kontuzje zawodników (Hayboecka i Schlierenzauera), ale też nadzieje, oczekiwania i obietnice. Potem był brak sukcesów, i to nawet nie tych spektakularnych, ale… jakichkolwiek. Teraz? Gęsta atmosfera, oskarżenia i brak lojalności. Osiągnięć jak nie było, tak nie ma.
O ile podczas Turnieju Czterech Skoczni Kuttin bronił swoich podopiecznych, o tyle w Korei nie potrafił już ugryźć się w język. A przecież emocje nie są dobrym doradcą. Najbardziej oberwało się Schlierenzauerowi, który dla austriackich skoków zrobił więcej niż ktokolwiek inny, i Fettnerowi, specjaliście od "drużynówek". Ten z kolei swego czasu musiał się nawet wcielić w rolę Bode Millera, by uratować medal i honor ekipy. Sęk w tym, że w Pjongczangu ani ta dwójka, ani też Hayboeck czy Kraft nie mieli nawet czego ratować. Nie subiektywne opinie, a statystyki mówią, że były to najgorsze igrzyska Austriaków od kilkudziesięciu lat.
Szczęściem w nieszczęściu dla zawodników jest fakt, że podczas zakończonej w niedzielę imprezy czterolecia, przedstawiciele innych dyscyplin regularnie dostarczali tematów do dyskusji rodzimym dziennikarzom. Dzięki temu oprócz kubła zimnej wody, na skoczków nie wylało się dodatkowo wiadro pomyj. Znaleźli się oczywiście tacy, którzy nawet na odległość starali się "diagnozować" problemy zespołu. Przodował w tym Alexander Pointner - najpierw nie zostawił suchej nitki na zawodnikach (pomijając Krafta), potem na trenerach (którzy według niego nie zrobili wystarczającego "researchu" na temat koreańskiej aury), i na koniec znów na zawodnikach (i tutaj już Krafta nie pominął).
Niegdysiejsza klęska urodzaju stała się prawdziwą klęską. W czasach wyjątkowego skokowego dobrobytu z kwitkiem odsyłani byli młodzi i zdolni skoczkowie, dla których nie było miejsca w reprezentacji. Zniechęceni kończyli karierę. W przeciwieństwie do świetnych szkoleniowców, w większości wyedukowanych w Stams. Ci z pocałowaniem ręki zostali zatrudnieni w Norwegii, Polsce i Niemczech. Krajach, których reprezentanci stanęli na podium konkursu drużynowego. Austriacy się nie zmieścili, a do najniższego stopnia zabrakło im ponad… 50 metrów!
Wzięty na dziennikarskie spytki Gregor Schlierenzauer wykazał się niezłą dyplomacją. Wstrzymał się od skomentowania całej farsy, mówiąc, że już kiedyś się "sparzył". Delikatnie wspomniał tylko, że potrzebne są zmiany. Kuttin, którego los jest bardzo niepewny, robi dobrą minę do złej gry i twierdzi, że ma już w głowie plan, który uzdrowi fatalną sytuację. Jednym z postulatów jest sięgniecie po młodych zawodników. Słusznie. Bo Schlierenzauer nie ma już 16 lat, a najmłodszy w drużynie Stefan Kraft, to już dwudziestopięciolatek.
Największy spokój i rozsądek zdaje się zachowywać Toni Innauer. Jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk powiedział mi, że Austriacy przechodzą w tym sezonie swego rodzaju próbę wytrzymałości. Według niego, to Kraft i Hayboeck mogą najbardziej przyczynić się do wydostania się całej drużyny z dołka. - Pozostali wydają się być przytłoczeni oczekiwaniami i nie potrafią wykorzystać szansy, by wyskoczyć na pierwszy plan - przyznał. Zgoda. Mam tylko wrażenie, że kryzys u Austriaków zaczął się już dwa lata temu, i to właśnie Kraft z Hayboeckiem robili co w ich mocy, by było dobrze. Ale przecież wszystko co dobre, kiedyś się kończy.
ZOBACZ WIDEO Zabawna scena w czasie powitania skoczków. "Nie odpowiemy na to pytanie"