Na razie jedynym kandydatem do objęcia fińskich skoczków jest Lauri Hakola, który w ostatnich latach był asystentem Andreasa Mittera, byłego już szkoleniowca Skandynawów.
Podpisanie kontraktu z Hakolą wcale nie jest jednak przesądzone. Jeśli były skoczek i szefowie związku nie dojdą do porozumienia, to niewykluczony jest wariant, że fińscy zawodnicy będą trenowali ze swoimi kolegami z... innych reprezentacji.
Tym samym Finowie w męskich skokach chcą powtórzyć wariant, który w ostatnim sezonie zastosowała ich skoczkini Julia Kykkaenen. Nie zdało to jednak egzaminu. W 15 startach Finka wywalczyła tylko 100 punktów i w klasyfikacji generalnej zajęła 20. miejsce.
Z pewnością między innymi dlatego takie rozwiązanie nie do końca podoba się Janne Ahonenowi. Doświadczony skoczek uważa, że trenowanie z rywalami nie byłoby korzystne głównie dla jego młodszych kolegów. Trudno się dziwić Ahonenowi. 40-latek doskonale pamięta przecież czasy, kiedy on i jego koledzy (Matti Hautamaeki czy Janne Happonen) świetnie radzili sobie na skoczniach. Wówczas Finów obawiali się najmocniejsi rywale, a o prowadzenie tej reprezentacji walczyli topowi szkoleniowcy.
Teraz budżet na skoki wynosi pół miliona euro, do Finlandii nie zgłaszają się najlepsi trenerzy, a szefowie szukając wyjścia z sytuacja chwytają się pomysłu, który nie przystoi byłej potędze w skokach narciarskich.
Według Ahonena rozsądnym wyjściem z całej sytuacji będzie powierzenie kadry Hakoli. Pozwoliłoby to Finom kontynuować system pracy jaki przez dwa ostatnie sezony zbudował - a przynajmniej starał się to zrobić - Andreas Mitter.
Od kilku lat Finowie spisują się bardzo słabo na światowych skoczniach, ale kulminacja ich fatalnej formy nastąpiła w sezonie 2017/2018. Indywidualnie najlepszym skoczkiem z Finlandii był Antti Aalto, który w 14 startach wywalczył... 13 punktów (54. miejsce w Pucharze Świata).
ZOBACZ WIDEO Co z zapleczem polskich skoków? "Dzieci wolą grać na komputerach"