Czas bić na alarm w polskich skokach. Sukcesy kadry zamazują obraz

Polacy są na szczycie i pod wodzą Stefana Horngachera odnoszą kolejne sukcesy. Kamil Stoch za chwilę znów będzie faworytem Pucharu Świata, a następców nie widać. Jest źle. W ostatnich mistrzostwach kraju wystartowało 39 skoczków. Czas bić na alarm.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Kamil Stoch Newspix / EXPA / Na zdjęciu: Kamil Stoch
Jeśli przeanalizujemy wyniki z zeszłego sezonu, jesteśmy potęgą w skokach narciarskich. Kamil Stoch zdobył kolejny złoty medal igrzysk olimpijskich, z łatwością zgarnął Kryształową Kulę za zwycięstwo w Pucharze Świata, dołożył do tego triumfy w Turnieju Czterech Skoczni, Raw Air czy Planica 7. Do pełni szczęścia zabrakło tylko sukcesu w lotach narciarskich i Pucharze Narodów.

Polskie skoki to jednak nie tylko Stoch. Wprawdzie drużyna prowadzona przez Stefana Horngachera była w stanie zdobyć brązowy medal w Pjongczangu, ale jeśli spojrzymy głębiej, sytuacja zaczyna robić się dramatyczna. Lada moment trenerzy będą mieć problem, by znaleźć następców Stocha i innych.

Brak nowego narybku

Niepokojące jest to, że na ostatnich mistrzostwach Polski w Zakopanem oglądaliśmy rywalizację tylko 39 skoczków, z czego jedno miejsce zajął Czech Damian Lasota. To zdecydowanie za mało, jak na kraj, który ma ambicje, by wieść prym w skokach narciarskich.

W związku twierdzą, że to kwestia czasów, że dzieci nie garną się do skakania, tak jak w czasach Adama Małysza. Z pewnością jest w tym sporo racji, bo młodzież ma dziś do wyboru wiele opcji. Menedżerowie zajmujący się sportem wskazują również, że coraz częściej młode pokolenie ma roszczeniową postawę i oczekuje efektów od razu. Zadanie nie jest łatwe, ale PZN musi podjąć rękawicę, bo inaczej polskim skokom grozi zapaść. Jeśli w czasach największych sukcesów Kamila Stocha nie potrafimy zachęcić do tego sportu małych dzieci, to co będzie, gdy Stoch zejdzie ze sceny?

ZOBACZ WIDEO Esport obok targów na Poznań Game Arena. Komentatorzy CS:GO: Tak musi być!

Od czasów Małysza prowadzony jest program "Szukamy następców mistrza", który jest wspierany finansowo przez Grupę Lotos. Być może nadszedł czas, by nieco zmienić priorytety i część środków z nagród dla pierwszej reprezentacji przerzucić na programy szkoleniowe? Trzeba patrzeć szerzej na skoki w Polsce, a nie tylko myśleć o tym, co dzieje się tu i teraz.

Skoczkowie kończą kariery

Jeśli spojrzymy na to, kogo wychował program "Szukamy następców mistrza", zobaczymy tam m. in. nazwiska Jana Ziobry czy Krzysztofa Bieguna. Pierwszy z nich ma 27 lat, drugi 24. I nigdy więcej nie zobaczymy ich już na skoczniach. Ziobro ubiegłej zimy zakończył karierę w atmosferze skandalu, gdy oskarżał ludzi ze związku i kadry o niesprawiedliwe traktowanie. Jesienią "dość" powiedział Biegun, który od dłuższego czasu łączył karierę skoczka z pracą fizyczną.

Kariery Ziobry i Bieguna nie rozwinęły się tak jak powinny. Z różnych powodów. Jednak to, że obaj skończyli ze skakaniem w dość młodym wieku to kolejny powód do niepokoju. Okazuje się bowiem, że skoczkowie pozbawieni opieki sztabu kadry, nie widzą sensu w dalszym skakaniu. Nie każdy będzie talentem na miarę Stocha, ale jeśli młody sportowiec musi poświęcać kilkadziesiąt godzin w tygodniu na ciężką pracę fizyczną, by utrzymać rodzinę, a skoki zaczynają być dodatkiem do życia, to trudno o jakiekolwiek efekty i wyniki.

Kręgosłup kadry Horngachera jet znany. To Stoch, Żyła, Kubacki czy Hula. W odwodzie są też młodzi jak Tomasz Pilch czy Jakub Wolny. Problem w tym, że mamy też grupę skoczków z pokolenia Ziobry i Bieguna, która za chwilę przestanie się łapać regularnie na listę powołanych na PŚ. Co wtedy zrobią? Zakończą kariery? Jeśli tak się stanie, to za chwilę będziemy tęsknić za czasami, w których w mistrzostwach Polski było 39 zawodników.

Inna kwestia, że nie możemy się obrażać na tych, którzy postanowili odejść ze skoków. Biegun, nawet jeśli zakończył karierę, ma ogromną wiedzę, którą powinien dzielić się z młodymi skoczkami. On sam wie najlepiej jakie błędy popełnił w swoim życiu, więc może być doskonałym nauczycielem. Być może dzięki jego lekcjom część młodzieży uniknie podobnych pomyłek i nie zakończy przedwcześnie swojej przygody ze skokami.

Trzeba wykorzystać koniunkturę

PZN pod wodzą Apoloniusza Tajnera powinien zakasać rękawy i wykorzystać trwającą koniunkturę na skoki narciarskie w Polsce. Tak naprawdę dzięki sukcesom Małysza i Stocha nigdy nie były one w lepszej sytuacji. Mamy modernizację obiektów w Zakopanem, powstały skocznie w Chochołowie. Wokół skoków kręcą się też potężni sponsorzy, którzy chcą pobyć w blasku fleszy.

Trzeba jednak zrobić wszystko, by nie doszło do przerwania cyklu. Stoch już ma 31 lat i należy szykować się na sytuację, w której postanowi poszukać innych wyzwań.

Pierwsza reprezentacja napędza popularność skoków w naszym kraju, więc musi być ona finansowana w sposób odpowiedni. To oczywiste. W trwającym wyścigu zbrojeń z Norwegami czy Austriakami, nie możemy sobie pozwolić na pozostanie z tyłu. Bo sponsorzy płacą i oczekują wyników. Najlepiej tych w postaci zwycięstw i częstej prezentacji ich produktów w telewizji czy reklamach.

Jednak kładąc nacisk na Stocha i spółkę, nie możemy zapomnieć o tych najmłodszych. Być może kołdra jest za krótka, by przykryć wszystkie potrzeby polskich skoczków. Przesuwanie jej zbyt mocno w kierunku kadry A generuje jednak ryzyko, że za chwilę nie będzie miał kto w niej skakać.



Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy PZN powinien położyć większy nacisk na szkolenie młodzieży?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×