Początki jego sportowej drogi przypominają trochę amerykański sen. By móc profesjonalnie uprawiać skoki narciarskie, kilkunastoletni raptem Adam Ruda podejmuje pewnie swoją pierwszą poważną decyzję w życiu. Postanawia opuścić rodzinną Dydnię na Podkarpaciu i osiedlić się tam, gdzie szanse na rozwój mają być o niebo lepsze. Wybiera oddalony o ponad 300 kilometrów Szczyrk.
- Moja kariera tak naprawdę zaczęła się w szkole sportowej w Szczyrku, ponieważ to, co było przed nią, można byłoby nazwać zabawą w skoczka. Parę zjazdów ze skoczni na miesiąc to nie było prawdziwe trenowanie, ale ciągnęło mnie do tego, rodzice mi w tym pomogli i podjąłem decyzję trenowania tego sportu w szkole sportowej - wspomina w rozmowie z WP Sportowe Fakty 23-letni dziś zawodnik.
Pierwszy duży sukces oficjalnie potwierdził, że decyzja była dobra. Kiedy w 2014 roku Adam został wicemistrzem Polski, pokonując m.in. Macieja Kota, Stefana Hulę, Dawida Kubackiego, z automatu okrzyknięto go nadzieją polskich skoków i zacierano ręce na kolejne osiągnięcia. Jedni rzutem na taśmę chcieli wysłać go na ruszający niebawem Turniej Czterech Skoczni, inni pukali się w czoło, twierdząc, że był to jednorazowy wyskok. Analizując wydarzenia ostatnich czterech, lat większą rację wypada przyznać tym drugim.
Ruda, zamiast dobijać się do Pucharu Świata, na dobre utknął w zawodach FIS Cup, z rzadka tylko pojawiając się w Pucharze Kontynentalnym. Co gorsza - brakowało mu powtarzalności. - Zawodnik, który ma wyniki w poszczególnych rywalizacjach np. FIS Cup, dostaje szanse startu wyżej, robiąc wynik na Puchar Kontynentalny i utrzymując się w czołówce, dostaje szanse na start w PŚ. W moim przypadku były pojedyncze starty w "kontynentalu", gdzie nie miałem rewelacyjnych wyników, a na mój wiek to już był tak jakby wymóg, żeby być w tym Pucharze Kontynentalnym i trzymać poziom. Jednorazowe "wyskoki" bez powtarzalności nic nie dały - przyznaje szczerze Adam.
ZOBACZ WIDEO Andreas Goldberger docenił Piotra Żyłę. "Skacze na wysokim poziomie"
Potem było już tylko gorzej. Po sezonie 2015/2016 skoczek stracił miejsce w kadrze. - Każdy ma chwilowe spadki formy, niby wszystko jest okej, a jednak czegoś brakuje... Tak było właśnie w tamtym sezonie - tłumaczy skoczek, na którego presja podziałała deprymująco. - Dodatkowo dochodził taki stres, niepokój, bo była rywalizacja o miejsce w kadrze, a myśl, że mogę wypaść z grupy, wcale mi nie pomagała.
O ile skoczek chwalił sobie wsparcie, na jakie mógł liczyć będąc w kadrze, w późniejszym etapie swojej kariery zaczęły się schody. Przepaść dzieląca podkarpacki klub ZTS Zakucie Zagórz z pozostałymi klubami, była, nomen omen, nie do przeskoczenia. - Będąc w kadrze, wszystko było super. Był sztab, wyjazdy, sprzęt, treningi. Gdy jednak nie znalazłem się w kadrze na kolejny sezon, byłem tylko pod swoim klubem, którego nie stać było na takie rzeczy, jak miałem w kadrze. Automatycznie więc byłem już o krok za chłopakami trenującymi w reprezentacji - podkreśla zawodnik.
Choć oficjalnego końca kariery nie było, obecnie życie Adama Rudy nie kręci się już wokół skoków narciarskich. Nie jest już uczniem ani studentem, więc musiał wziąć sprawy w swoje ręce. - Po decyzji PZN-u i nie powołaniu mnie do kadry na kolejny sezon, trzeba było odsunąć skoki i zająć się czymś innym. W moim przypadku był to powrót do domu i rozpoczęcie normalnej pracy, bo w końcu trzeba z czegoś żyć - tłumaczy Ruda. W ciągu trzech lat imał się różnych zajęć. Obecnie jest kierowcą w jednej z popularnych firm kurierskich.
Zapytany o swój ostatni start w zawodach, Adam odpowiada z rozbrajającą szczerością: - Naprawdę już nie pamiętam. Przyznaje jednak, że śledzi, jak radzą sobie jego dawni znajomi ze skoczni. - Przeglądam czasem wyniki chłopaków w Pucharze Kontynentalnym czy w FIS Cup, i powiem szczerze, że aż mi się coś dzieje na myśl, ze nie mogę tam być i spróbować z nimi swoich sił.
Ruda nieśmiało myśli o powrocie do skoków, ale równocześnie wie, że znów musiałby postawić wszystko na jedną kartę. Zrzucenie dodatkowych kilogramów, które pojawiły się po zakończeniu reżimu treningowego, to nie jedyny problem. - Przede wszystkim trzeba mieć na to pieniądze, bo trzeba za coś wynająć mieszkanie, żyć, opłacać treningi, kupować sprzęt, a trenując nie ma czasu na jakąkolwiek pracę, bo to nie idzie ze sobą w parze. Więc albo skoki, albo praca - mówi gorzko skoczek.
Choć nie chciał za dużo zdradzać, Adam dał do zrozumienia, że w ostatnim czasie iskierka nadziei na powrót do ukochanego sportu znów zaczęła się tlić. - Aktualnie znalazł się ktoś, kto jest mną zainteresowany i chce mi pomoc w powrocie, ale to jest, tak jak wspominałem, bardzo ciężka decyzja, nagle zostawić pracę i znów wyjechać z domu, żeby próbować swoich sił na skoczni - puentuje były wicemistrz Polski.