A miało być tak pięknie. Miały być triumfy, sukcesy i okrzyki radości, a po minionej, fatalnej dla austriackiej drużyny zimie - tylko wspomnienie. Tymczasem po zakończeniu pierwszego periodu sezonu okazuje się, że zmiany w sztabie szkoleniowym wcale nie działają jak dotknięcie czarodziejską różdżką, a droga powrotna nie tyle na szczyt, co chociażby na podium, jest długa i zawiła.
Analiza dokonań podopiecznych Andreasa Feldera wypada blado: Fatalne występy, i w efekcie kolejna pauza Gregora Schlierenzauera, odległe miejsca i niestabilna forma Michaela Hayboecka i Manuela Fettnera, błąkający się w Pucharze Kontynentalnym Andreas Kofler, kilku młodych zawodników, plasujących się w trzeciej lub czwartej dziesiątce, nieprzewidywalny Daniel Huber i wreszcie Stefan Kraft, który na ten moment zdaje się być jedynym realnym kandydatem do podjęcia walki z najlepszymi.
Andreas Felder coraz częściej musi odpowiadać na niewygodne pytania i uzasadniać brak osiągnięć, ale według mnie jego tłumaczenie, jakoby w austriackich skokach trwała właśnie "wymiana pokoleń", ma sens. Jest nielicznym z trenerów, którzy nie owijają w bawełnę: - Złota era się skończyła - przyznał w wywiadzie dla jednej z austriackich gazet, tłumacząc, że teraz trzeba ostrożnie "wyprowadzić" na szczyt młodych skoczków. Ale na to potrzeba czasu i cierpliwości. Pełna zgoda. Na potwierdzenie pozwolę sobie wspomnieć niemieckie skoki, które po spektakularnych sukcesach Martina Schmitta i Svena Hannawalda potrzebowały kilku ładnych lat, by stworzyć zupełnie nową, ale i niezwykle skuteczną drużynę.
Choć ton krytyki w stronę nowego szkoleniowca i jego podopiecznych jest coraz bardziej donośny, z rzadka pojawia się też głos rozsądku. - Na ocenę pracy nowego trenera jest jeszcze za wcześnie. Felder powiedział, że chce nauczyć zawodników nowej techniki, a to wymaga czasu. Myślę, że ma jasną strategię i głośno mówi o błędach. Skoczkowie przyznają w mediach, że wykonuje on dobrą, solidną pracę. Teraz musi jeszcze tylko udowodnić, że potrafi ponownie doprowadzić skoczków do sukcesu - przyznała Daniela Kulotivts, dziennikarka austriackiego portalu laola1.at, gdy zapytałam ją o następce Heinza Kuttina .
Mimo rzeczowych i obiecujących deklaracji ze strony Feldera i samych zawodników, atmosfera wokół tamtejszych skoków narciarskich jest coraz mniej przyjemna. Oczekiwania i presja? Rosną za to na potęgę. W końcu za niewiele ponad tydzień rusza prestiżowy Turniej Czterech Skoczni, a w lutym Innsbruck i Seefeld organizują mistrzostwa świata. O ile do czempionatu jest jeszcze dwa miesiące i Kraft może zaskoczyć formą, o tyle "Wielki Szlem" będzie dla austriackich skoczków próbą uratowania honoru, i to częściowo przed własną publicznością. Ta, swoją drogą, jest coraz mniej łaskawa i na turniejowy konkurs w Innsbrucku postanowiła się jednak "wypiąć".
Niedawno, dosłownie na chwilę, wspomniany wspomniany honor uratował Daniel Huber, po raz pierwszy w karierze wskakując na podium w Engelbergu. Równocześnie było to także pierwsze i jedyne podium austriackich skoczków w konkursie indywidualnym w tym sezonie (co, mając w pamięci serię zwycięstw Schlierenzauera czy Morgensterna, brzmi wręcz nieprawdopodobnie). Zachwytom nie było końca, aż do momentu gdy dzień później Huber... nie przebrnął kwalifikacji. No i czar prysł, a pucharowa karawana pojechała dalej.
ZOBACZ WIDEO Co z następcami polskich skoczków? "Wyrwa może być widoczna"