To była droga z piekła do nieba. W Polsce nie są pokazywane w telewizji serie próbne przed konkursami Turnieju Czterech Skoczni. Dlatego kibicom pozostaje śledzić wyniki treningu na stronach internetowych, między innymi na WP SportoweFakty. Gdy przy nazwisku Polaka pojawiła się zatem odległość 127 metrów, wszyscy ucieszyli się.
To oznaczało, że Stoch wygrał serię próbną i potwierdził wysokie aspiracje przed konkursem na Bergisel. Chwilę później z Austrii zaczęły jednak płynąć niepokojące sygnały. Okazało się, że trzykrotny mistrz olimpijski swój skok treningowy zakończył upadkiem i nie jest wcale pewne, że wystartuje w pierwszej serii.
Stoch narzekał na ból barku. Do Polski co chwilę przychodziły kolejne informacje. Kibice nerwowo czekali na wiadomość, czy ich ulubieniec będzie mógł wystartować w zawodach. Jego absencja oznaczałaby koniec szans na triumf Stocha w 65. Turnieju Czterech Skoczni. Ostatecznie nie doszło jednak do tego. Adam Małysz, również zdenerwowany całą sytuacją, rzucił tylko do dziennikarzy, że Stoch wystartuje w pierwszej serii.
To nie oznaczało jednak końca nerwów. Gdy Stoch udawał się na górę skoczni, żeby oddać konkursową próbę, widać było na jego twarzy grymas bólu. Były zatem wątpliwości, czy mistrz świata z Val di Fiemme będzie w stanie oddać na tyle dobry skok, żeby pozostać w grze o końcowe zwycięstwo w turnieju.
Warunki na skoczni Bergisel były bardzo trudne. Wiatr kręcił, a jury często długo musiało przetrzymać zawodnika na belce, żeby pozwolić mu oddać skok. Czas leciał, a skocznia w Innsbrucku nie ma sztucznego oświetlenia. Było zatem pewne, że te loteryjne zmagania zakończą się po pierwszej serii. Stoch skakał w ostatniej parze, dlatego miał trochę czasu, by nieco zregenerować obolały bark przed konkursowym skokiem.
Po nerwowych oczekiwaniach wreszcie przyszedł czas na skok Stocha. Podopieczny Stefana Horngachera zacisnął zęby. Mimo bólu odepchnął się od belki i ruszył w dół. Chciał zrobić wszystko, by w Innsbrucku nie stracić życiowej szansy jaka się przed nim pojawiła. Okazał się wielkim wojownikiem. Mimo przeciwności zdrowotnych i wiatrowych uzyskał 120,5 metra. Zajął w konkursie 4. miejsce i mimo że stracił prowadzenie w turnieju na rzecz zwycięzcy zmagań Daniela Andre Tandego, zachował dużą szansę na końcowy triumf. Wszystko dlatego, że przegrywał z Norwegiem minimalnie, dokładnie o 1,7 punktu.
Wszystko w turnieju miało zatem rozstrzygnąć się w Bischofshofen. Oczywiście tematem numerem jeden w Polsce był bark Kamila Stocha. Już po jednoseryjnych zawodach w Innsbrucku skoczek z Zębu pojechał na badania do szpitala. Nie wykazały żadnych złamań. Polak był tylko albo aż poobijany. Do pracy przystąpił zatem fizjoterapeuta kadry Łukasz Gębala, którego zadaniem było jak najlepiej przygotować Stocha fizycznie do rywalizacji w Bischofshofen.
W dniu poprzedzającym finałowy konkurs 65. TCS Polski mistrz wystąpił tylko w jednym treningu. Skoczył w nim aż 141 metrów. Potwierdził zatem, że po upadku, dzięki pracy z Gębalą, odzyskuje już pełną sprawność. Nie było zatem sensu dalszego forsowania. Stoch spakował się, ruszył do hotelu i przechodził dalszą rehabilitację przed zawodami.
Sam konkurs przebiegł dla Polaka znakomicie. Ówczesny 29-latek wygrał zmagania w Bischofshofen, znokautował swojego najgroźniejszego rywala Daniela Andre Tandego i mógł cieszyć się ze swojego pierwszego zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni. Historia zakończyła się zatem pięknie, chociaż dwa dni wcześniej - tuż po upadku Stocha - niewielu postawiłoby na takie rozstrzygnięcie. Tym bardziej, że 2. miejsce w turnieju zajął Piotr Żyła, a 4. pozycję Maciej Kot.
ZOBACZ WIDEO Co z następcami polskich skoczków? "Wyrwa może być widoczna"