- Nie do mnie należy komentowanie pracy jury. Ja mam skakać - Kamil Stoch był bardzo dyplomatyczny. Mniej polscy kibice, których ogarnęła wściekłość. Nie na polskiego skoczka. Ale na jury, które ich zdaniem odebrało zawodnikowi szansę na zwycięstwo w konkursie w Innsbrucku.
Tam, gdzie już w sobotę 31-latek stoczy walkę o medal mistrzostw świata.
Bo choć Bergisel jest skocznią, gdzie Stoch trzy razy stawał na podium, a raz na jego najwyższym stopniu, to Polak ma też z tym obiektem gorsze wspomnienia. I nie chodzi o początki jego kariery, gdy bywało, że nie potrafił awansować tam do drugiej serii.
ZOBACZ WIDEO Selekcjoner Brzęczek o powołaniach. "Będą dwie nowe twarze!"
Sezon 2011/2012 był pierwszym, w którym to na barki Stocha spadła rola lidera kadry. Po zakończeniu kariery przez Adama Małysza zawodnik z Zębu miał ciągnąć za uszy polskie skoki. I początek nie był zły - w pierwszej części sezonu dwa razy stanął na podium. Tak samo miało być podczas 60. Turnieju Czterech Skoczni.
Takiej sytuacji jeszcze nie było. Aż trzech Polaków w gronie kandydatów do medalu MŚ
W Oberstdorfie wszystkich spotkało jednak rozczarowanie. Stoch zajął dopiero 23. miejsce. W Nowy Rok zobaczyliśmy go jednak odmienionego - w Garmisch-Partenkirchen stracił do podium zaledwie 1,6 pkt i znalazł się tuż za podium.
Dalej? Kwalifikacje w Innsbrucku, których już nie miał sobie równych i przed konkursem głównym otrzymał numer "1". To był dobry omen, bo w pierwszej serii Stoch zachwycił po raz kolejny.
W parze rywalizował z Andreasem Koflerem. Po jego próbie na 127.5 metra Stoch odpalił petardę i wylądował aż pięć metrów dalej. Po pierwszej serii prowadził nad rywalami z przewagą 5,1 pkt. Pojawiła się ogromna szansa na powtórzenie wyniku Małysza, który wówczas jako jedyny Polak w historii zwyciężał na Bergisel (2001).
W finale wszystkich polskich kibiców spotkało jednak ogromne rozczarowanie.
W trakcie drugiej serii nad Bergisel pojawił się wiatr. Asystent Waltera Hofera Miran Tepes zwlekał z włączaniem zielonego światła dla skoczków, starając się zadbać dla wszystkich o porównywalne warunki.
Tak było w przypadku wspomnianego Koflera, Gregora Schlierenzauera, Andersa Bardala czy Taku Takeuchiego. Gdy jednak na belce pozostał już tylko Stoch, Słoweniec od razu zapalił zielone światło, choć kilka chwil wcześniej warunki znacznie się pogorszyły. Dość powiedzieć, że jako jedyny skoczek z czołowej "10" drugiej serii miał dodane punkty za wiatr.
Polski skoczek trafił do izolatki z powodu choroby
Na dodatek Stoch popełnił błąd na progu i osiągnął zaledwie 108 metrów, spadając na dziewiątą pozycję. Wśród kibiców panowało jednak przekonanie, że to Miran Tepes jest winny niepowodzenia Polaka. W internecie zawrzało, a Słoweniec po raz kolejny nad Wisłą stał się wrogiem numer jeden.
Po konkursie skoczek z Zębu silił się na dyplomację i przekonywał, że największe pretensje ma do siebie, nie do innych. - Nie do mnie należy, aby komentować pracę jury i fakt, czy powinno się zaczekać dłużej przed moim skokiem. Ja mam skakać, gdy mam zielone światło i na nic innego nie zwracam uwagi. Czy skakaliśmy wszyscy w równych warunkach? Jak to się mówi... w równych i równiejszych - ocenił.
Trudno było jednak nie dostrzec ogromnego rozczarowania w oczach Stocha, którego ambicje sięgały znacznie wyżej niż, mimo wszystko wysokiego, 9. miejsca w konkursie.
Na szczęście kolejne lata w Innsbrucku przeżywał jednak głównie bardzo radosne chwile. Już rok później był tam drugi, w kolejnym sezonie trzeci. I nawet gdy w 2017 roku w próbnej serii przewrócił się i mocno poturbował, był w stanie zająć ostatecznie czwartą pozycję. Przed rokiem oczywiście nie miał sobie równych, wygrywając tam jeden z czterech konkursów podczas jednej edycji Turnieju Czterech Skoczni.
Kilka tygodni temu także skakał tam bardzo dobrze, tym razem zajmując piątą pozycję. - Oddałem świetne skoki - mówił po konkursie.
Od tego czasu forma trzykrotnego mistrza olimpijskiego poszła mocno w górę, czego dowodem były zwycięstwa w Oberstdorfie i Lahti a także drugie miejsce w Willingen. Jeśli więc w styczniu Stoch skakał w Innsbrucku tak dobrze, czemu w sobotę ma nie być jeszcze lepiej?