W pierwszej serii Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła solidarnie oddawali skoki na odległość 128,5 metra. Jednak by objąć prowadzenie, musieli lądować co najmniej osiem metrów dalej. Wszystko przez wiatr pod narty, przez który zawodnicy mieli odejmowane punkty. Spośród zawodników z czołówki jedynie Ryoyu Kobayashi zdołał włączyć się do walki o medale.
Z naszych zawodników najwyżej po pierwszej serii sklasyfikowany był Stoch, który zajmował siódme miejsce. Decyzje jury wzbudziły kontrowersje, gdyż mimo korzystnych warunków wietrznych, nie zdecydowali się na skrócenie rozbiegu. To odbiło się na rezultacie polskich skoczków.
- Dziwię się, że jury na to pozwoliło. Niektóre kraje zostały pokrzywdzone, my jesteśmy w tym gronie. Nie my o tym decydujemy - powiedział na antenie TVP Sport dyrektor Polskiego Związku Narciarskiego, Adam Małysz. W drugiej serii Stoch awansował na piąte miejsce, a Kubacki i Żyła zajęli pozycje w drugiej dziesiątce. To wyniki dalekie od oczekiwań, gdyż przed konkursem wszyscy ci zawodnicy byli stawiani w roli faworytów.
ZOBACZ WIDEO Piątek jak maszyna! Kolejny gol Polaka w barwach Milanu! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Zachowanie jury skrytykował też trener reprezentacji Polski, Stefan Horngacher. - W pierwszej serii znów mieliśmy dziwną sytuację, bo by zostać liderem, zawodnik musiał skoczyć w granicach rekordu skoczni, ok. 137 metrów. Tak nie powinno być. Niemniej fakty są takie, że byliśmy za słabi, by zdobyć medale - mówił Austriak w rozmowie z TVP Sport.
To nie jedyna kontrowersyjna decyzja podczas mistrzostw świata. Pojawiły się wątpliwości w sprawie pomiaru odległości pierwszego skoku. Możliwe, że Kamilowi Stochowi odebrano 1,5 metra, ale to i tak nie dałoby mu medalu.
W niedzielę na skoczni Bergisel w Innsbrucku rozegrany zostanie konkurs drużynowy. Polacy bronią złotego medalu. Początek o godzinie 14:45.