Mistrzostwa świata w Seefeld zakończyły się wspaniale dla reprezentacji Polski w skokach narciarskich. Dwa medale, złoty Dawida Kubackiego i srebrny Kamila Stocha, nie mogą jednak przesłonić problemów, z jakimi wkrótce będzie musiał się zmierzyć nasz sport narodowy.
Odejście Stefana Horngachera, które wydaje się nieuniknione, nie jest wcale największym z nich.
Wiele wskazuje na to, że, jako całość, austriacka impreza jest dla nas wszystkich głośnym dzwonkiem ostrzegawczym. Złoty czas w polskich skokach wydaje się zmierzać ku końcowi.
ZOBACZ WIDEO Stoch o zdobyciu srebrnego medalu: "Nigdy nie przestałem wierzyć"
Nie oznacza to wcale, że w najbliższych latach nasi skoczkowie nie mogą odnosić wielkich sukcesów. Nawet jeśli nie wyszło im w konkursie na dużej skoczni w Innsbrucku, który zakończyliśmy bez medalu. Problemem nie jest też sam fakt braku medalu w konkursie drużynowym, który przyjęto w kraju z ogromnym rozczarowaniem.
Apoloniusz Tajner ujawnia nazwiska potencjalnych następców Horngachera
Najbardziej powinien martwić fakt, że wystawiliśmy w Seefeld jedną z najstarszych drużyn - 32-letni Piotr Żyła, 32-letni Stefan Hula, 31-letni Kamil Stoch. To wciąż bardzo młodzi ludzie, ale w skokach narciarskich już wiekowi zawodnicy. Dawid Kubacki, 28 lat, nasz najmłodszy skoczek, byłby najstarszym w aż siedmiu innych zespołach na MŚ!
To powinno dać do myślenia Polskiemu Związkowi Narciarskiemu, ale też kibicom, którzy widzieli złote medale na szyjach naszych skoczków już zawsze. Trzeba się przygotować, że może czekać nas trudny czas, w którym za uszy polskie skoki będzie ciągnąć indywidualność, a nie kilku równych zawodników.
Ile może trwać kariera Stocha? Jak długo będzie skakał Żyła? Oby jak najdłużej. Jeśli jednak chcemy nadal uważać się za jedną ze światowych potęg, niezbędny jest dopływ świeżej krwi. Jeden 23-letni Jakub Wolny to za mało.
Ostatnie lata bardzo nas rozleniwiły, trzech czy czterech Polaków w czołowej "20" to już żadne osiągnięcie. Czas jednak się obudzić, jeśli nie chcemy przeżyć szoku. Jeszcze podczas mistrzostw świata w Seefeld mówił o tym były skoczek, obecnie ekspert Jakub Kot, dobrze rozumiejący sytuację, w jakiej znalazła się ta dyscyplina.
- Siłą naszych było i jest doświadczenie, ale to nie jest najlepsza wiadomość w kontekście przyszłości. Dwa lata temu w Lahti byliśmy mistrzami świata, ale w kraju działało półtorej bazy. Półtorej, bo jedna w Szczyrku i pół w Zakopanem, gdzie przez pięć lat nie działał wyciąg i konieczne było jeżdżenie w Beskidy - przypomniał.
- Musimy dbać o zaplecze. Spójrzmy na mistrzostwa świata juniorów. Od lat nie mamy tam medalu. FIS Cup? Jesteśmy tam, ale to zawody, gdzie błyszczą młodzi Niemcy, Austriacy, Słoweńcy. Nas tam nie ma - dodał.
Raw Air 2019 popisem Polaków?
Już przed rokiem Adam Małysz ostrzegał, że sytuacja wśród najmłodszych polskich skoczków nie jest optymistyczna. Okazuje się, że z roku na rok zmniejsza się liczba dzieci zapisujących się do klubów. Nie pomaga fakt, że w ostatnich latach Biało-Czerwoni zdobywali złote medale największych zimowych imprez.
- Dzieci wolą grać na komputerach, zajmować się innymi rzeczami niż sportem. To jest przykre. Miejmy nadzieję, że to się zmieni - alarmował. Trenerzy przekonują, że Stoch, Żyła i Kubacki to efekt Małyszomanii. A że nie było Stochomanii, nie ma napływu najmłodszych.
Prezes PZN Apoloniusz Tajner broni się i przekonuje, jak wielkim sukcesem okazał się program imprez dla najmłodszych pod nazwą Lotos Cup, gdzie zaczynał m.in. Maciej Kot. Trudno jednak nie dostrzec wyrwy, jaka może pojawić się po zakończeniu kariery przez Stocha.
Są wprawdzie Paweł Wąsek czy Tomasz Pilch. Nikt nie odbiera im talentu, jednak na ich sukcesy w Pucharze Świata, o ile w ogóle takie nastąpią, możemy długo poczekać. Thomas Morgenstern i Gregor Schlierenzauer, którzy wygrywali konkursy już jako nastolatkowie, to wybitne przypadki.
A ile na swoje pierwsze podium w PŚ czekał tak wybitny przecież skoczek, jakim jest Stoch? Sześć długich lat.