Były szkoleniowiec Polaków, który m.in. doprowadził Kamila Stocha do złota olimpijskiego w Pjongczangu, latem zaczął pracę z Niemcami. Los nie okazał się jednak dla niego łaskawy, bo ze składu na długie miesiące wypadli dwaj potencjalni członkowie drużyny. Szczęście w nieszczęściu, że akurat w sezonie bez imprezy mistrzowskiej.
Andreas Wellinger obniżył loty po złocie olimpijskim w 2018 roku, liczył na poprawę pod skrzydłami Austriaka, ale plany musi odłożyć do sezonu 2020/21. 24-latek w czerwcu zerwał więzadła krzyżowe w kolanie i najbliższe miesiące spędzi na rekonwalescencji. Horngacher przyznał niedawno, że nie ma nadziei na powrót przed przyszłym latem (ZOBACZ).
Na belce szybciej usiądzie wielki talent David Siegel, leczący kolano po styczniowym niefortunnym lądowaniu na wypłaszczeniu w Zakopanem. Byłego mistrza świata dopadł pech akurat w momencie, gdy zrobił kolosalny postęp i mógł liczyć nawet na miejsce w niemieckiej drużynie. Więzadła nie wytrzymały, 23-latek przeszedł zabieg i pracuje z rehabilitantami. Najwcześniej w drugiej części sezonu dołączy do kolegów.
ZOBACZ WIDEO: Polska - Słowenia. Kadrowicze dziękują Łukaszowi Piszczkowi. "Piękny i smutny moment"
Wielką niewiadomą pozostaje Severin Freund. Jeśli mielibyśmy wskazywać największego pechowca ostatnich sezonów, to wybór byłby prosty. Mistrz świata z 2015 roku od trzech lat kursuje między skoczniami a gabinetami lekarzy. Dwukrotnie zerwane więzadła krzyżowe w kolanie, zabieg łąkotki, w efekcie długie miesiące przerwy i słabiutka forma. Niemiec męczył się okrutnie, przedwcześnie zakończył poprzedni sezon z zaledwie 12 punktami na koncie, za to z nadzieją na odrodzenie. Na razie plany musi zweryfikować, wciąż nie doszedł do pełnej sprawności. Dołączy do reprezentacji nie wcześniej niż za kilka tygodni.
Czas biegnie nieubłaganie, Freund skończył 31 lat. Rywale ze skoczni udowadniają jednak, że kontuzje to nie koniec świata.
Oczywiście Peter Prevc nie jest sobą z czasów, kiedy miażdżył rywali, ale przynajmniej nie okupuje ostatnich miejsc jak to nieraz bywało. Słoweniec przez długi czas zmagał się z urazem stawu skokowego, zbyt szybko wznowił treningi i nie obyło się bez zabiegu. Długo walczył sam ze sobą, wycofał się nawet z Turnieju Czterech Skoczni. Opłaciło się, na koniec sezonu był dostrzegalny znaczny postęp - po ponad roku stanął w Oslo na podium.
ZOBACZ: Reaktywacja Simona Ammanna?
Jeszcze więcej ciosów przyjął Gregor Schlierenzauer. Brak motywacji po seryjnych zwycięstwach, poważna kontuzja kolana, nieudany powrót i nieobecność podczas konkursu MŚ w rodzinnym Innsbrucku. Latem wrócił do korzeni, poprosił o pomoc byłego szkoleniowca, Wernera Schustera. Wiele wskazuje na to, że zbyt szybko wieszczono koniec "Schlieriego" (CZYTAJ). Latem był drugi w Hinterzartem, otarł się o podium w Hinzebach. Rekordzista pod względem liczby triumfów w konkursach Pucharu Świata znowu będzie groźny.