Historia skoków narciarskich pamięta czasy, gdy zwycięstwa reprezentantów innego kraju niż Austria, były dla wszystkich potężnym zaskoczeniem. Podopieczni wówczas jeszcze Alexandra Pointnera notorycznie, i nierzadko z ogromną przewagą, triumfowali w konkursach drużynowych, odnotowywali spektakularne serie zwycięstw w Pucharze Świata i Turnieju Czterech Skoczni. Z medalami wracali też z tych najważniejszych imprez - mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich.
Gdy szkoleniowcy innych reprezentacji borykali się z problemem stworzenia stabilnej i równej drużyny, "Pointex" miał dokładnie odwrotny "kłopot" - swoistą klęskę urodzaju. Bo jak inaczej nazwać zjawisko, gdy do dyspozycji ma się zawodników takich jak Thomas Morgenstern, Gregor Schlierenzauer, Andreas Kofler, Martin Koch, Wolfgang Loitzl, Thomas Diethart, Manuel Fettner, a później dodatkowo Stefan Kraft czy Michael Hayboeck?
Dzięki spektakularnym sukcesom, ale też i sprytnym marketingowcom, skoki narciarskie w Austrii niemal przez dekadę dorównywały popularnością królującemu tam narciarstwu alpejskiemu. Zawodnicy byli częstymi gośćmi programów Talk -Show, pojawiali się na okładkach gazet, a druga część Turnieju Czterech Skoczni przyciągała tłumy kibiców, chcących zobaczyć w akcji "cudowne dzieci" Pointnera. Przez siedem lat z rzędu trybun pod Paul Ausserleitner-Schanze nie opuszczali rozczarowani - właśnie taką serię zwycięstw w "Wielkim Szlemie"odnotowali Austriacy.
ZOBACZ WIDEO Skoki narciarskie. Apoloniusz Tajner chce nowego skoczka w rodzinie. "Za pięć lat zaczniemy próby"
Czytaj także: Skoki narciarskie. Puchar Świata Klingenthal 2019. Wygrał główny faworyt. Dwóch Polaków w czołowej dziesiątce
Niezawodna machina w pewnym momencie zaczęła jednak szwankować. Upadki, problemy zdrowotne i osobiste zawodników, a także trenera, który cierpi na depresję, zaczynają rzutować na wyniki. Nie są też obojętne dla atmosfery w drużynie. Ta robi się bardzo gęsta. Ostatecznie, gdy po igrzyskach olimpijskich w Soczi w 2014 roku Alexander Pointner decyduje się na zakończenie współpracy z Austriackim Związkiem Narciarskim, końca dobiega również złota era tamtejszych skoków narciarskich.
Remedium na pogubioną drużynę tylko częściowo znalazł jego następca, Heinz Kuttin. Do rywalizacji w Pucharze Świata na dobre włączył Michaela Hayboecka i Stefana Krafta. Pod nieobecność w drużynie starszej gwardii: Thomasa Morgensterna, Wolfganga Loitzla czy Martina Kocha, którzy cieszyli się już wtedy sportową emeryturą, to właśnie Kraft spisywał się, nomen omen, na medal, wielokrotnie ratując honor drużyny. Kuttin zupełnie nie potrafił jednak "naprawić" Schlierenzauera, który od 2015 roku borykał się z lekkim syndromem wypalenia, brakiem formy i kontuzjami. Po nieudanych igrzyskach w Pjongczangu, jego stanowisko przejął Andreas Felder.
57-latek z Hall in Tirol miał przed sobą spore wyzwanie i raczej niewielu sprzymierzeńców. Po mizernych latach sukces potrzebny był natychmiast. Felder ze spokojem odpowiadał jednak na pytania dziennikarzy, i zapewniał, że na osiąganie dobrych wyników trzeba czasu. Wygląda na to, że on i jego podopieczni potrzebowali prawie dwóch lat, bo dopiero rozpoczęty przed niespełna miesiącem sezon zdaje się napawać optymizmem.
Austriaccy skoczkowie wygrali inauguracyjny konkurs drużynowy w Wiśle (był to dopiero drugi triumf w "drużynówce" od momentu zakończenia sezonu 2016/2017), a Stefan Kraft zwyciężył w Niżnym Tagile. Choć wciąż jest on jedynym zawodnikiem, który odnosił zwycięstwa pod wodzą Feldera (łącznie wygrywał pięciokrotnie), mniej doświadczeni skoczkowie coraz głośniej i skuteczniej dobijają się do czołówki.
Czytaj także: Skoki narciarskie. PŚ w Klingenthal. Tajemnica nocnego szycia kombinezonów rozwiązana
Tuż przed rozpoczęciem trwającego sezonu, kosmicznym lotem na Bergisel popisał się 21-letni Jan Hoerl, który w PŚ zadebiutował na początku 2019 roku. Znalazł się on nawet w zwycięskiej drużynie w Wiśle, ale i indywidualnie radzi sobie obiecująco - we wszystkich pięciu konkursach plasował się w pierwszej "20".
Jeszcze lepiej niż Hoerl spisuje się Philipp Aschenwald. 24-latek dwukrotnie już stawał na podium - w Kuusamo był drugi, a w Niznym Tagile trzeci. Startował również w "drużynówce" w Klingenthal, w której razem z Michaelem Hayboeckiem, Stefanem Kraftem i Gregorem Schilierenzauerem wywalczył drugą lokatę.
Starania i wytrwałość swoich młodszych podopiecznych docenia Andreas Felder. - To nie są żadni cudowni chłopcy, jak Hirscher, czy Schlierenzauer. To "normalni" zawodnicy, którzy muszą to sobie wypracować, wszyscy to przerabialiśmy przecież. Teraz wygląda na to, że są coraz stabilniejsi - powiedział dziennikarzom laola1.at, dodając.
- Wcześniej, gdy przestawał liczyć się Kraft, nie było nikogo. Teraz wszyscy czują się wzmocnieni treningiem i wierzą, że mogą wskakiwać do czołówki.
Powody do zadowolenia daje kibicom także Gregor Schlierenzauer. Rekordzista w liczbie pucharowych zwycięstw, który od kilku sezonów nie tylko nie był w stanie nawiązać do czołówki, ale nawet i zakwalifikować się do serii finałowej, skrupulatnie realizuje swój plan, który stworzył z Wernerem Schusterem. Efekty współpracy są coraz bardziej widoczne - jeden z konkursów w Niżnym Tagile zakończył na 4. pozycji. Tą samą lokatę zajmował także po pierwszej serii zawodów w Klingenthal, które ostatecznie ukończył 12. miejscu.
Po czterech "przystankach" Pucharu Świata w pierwszej "15" generalnej klasyfikacji plasuje się czwórka Austriaków - żaden inny kraj nie ma tylu reprezentantów reprezentantów w czołowej "15". Kraft jest nawet wiceliderem "generalki", i do Ryoyu Kobayashiego traci tylko 14 punktów. Felder wreszcie może odetchnąć z ulgą.
- W tym momencie wszystko idzie dobrze. Pewność siebie po pierwszych konkursach wzrosła - stwierdził. Choć powodów do zadowolenia ma więcej - dzięki stabilnym występom Austriacy prowadzą w Pucharze Narodów - zapewnia, że na razie nie myślą o triumfie w jego klasyfikacji. - Skupiamy się na pojedynczych konkursach, tak by wszystko było odpowiednio przygotowane. O Pucharze Narodów będziemy mogli pomyśleć dopiero na koniec sezonu.