Skoki narciarskie to dla wielu jedna z najpiękniejszych i najbardziej spektakularnych dyscyplin sportu. Łączy w sobie szybkość, dynamikę, techniczną ekwilibrystykę, dozę szaleństwa i brawury.
Jeden z filmów dokumentalnych o tym osobliwym sporcie, wyreżyserowany przez Matthiasa Thönnissena, nie bez kozery nosi tytuł "Kunst des Skispringes", czyli "Sztuka Skoków Narciarskich". Bo jak inaczej nazwać sport, w którym człowiek niczym ptak niesiony podmuchem wiatru, szybuje w powietrzu, chcąc zaprzeczyć prawom fizyki?
Ale tak samo jak piękne i widowiskowe są skoki narciarskie, tak samo bywają niebezpiecznie, zdradliwe i okrutne. Historia tej dyscypliny widziała upadki, które zmieniły wszystko. Niektóre utkwiły w pamięci kibiców bardziej, niż zacięta walka o medal czy triumf…
ZOBACZ WIDEO: Rafał Kot o problemach Macieja Kota. "Coś złego się dzieje w sferze mentalnej. Musi wyluzować"
Kuusamo 2003. Aura pokazuje figę z makiem organizatorom zawodów Pucharu Świata. Wprawdzie zimowy krajobraz wygląda jak na widokówce, ale wieje też silny, porywisty wiatr. Konkurs co rusz jest przerywany, i w efekcie ciągnie się w nieskończoność. Choć upadł już Andreas Kofler i w tarapatach był Martin Schmitt, organizatorzy idą w zaparte: chcą przeprowadzić choćby jedną serię.
Cenę za ich determinację, ale też i swoją chorobliwą ambicję, płaci Thomas Morgenstern. Młody Austriak, któremu wróżono wielką karierę. Ta staje jednak pod znakiem zapytania, kiedy po wyjściu z progu koziołkuje, a na koniec, z całym impetem uderza w bulę.
Widok skoczka w jaskrawym kombinezonie na tle fińskiej nocy, instynktownie próbującego asekurować nieuchronne, brutalne zderzenie z podłożem, od kilkunastu lat wywołuje dreszcze.
- Myślałem, że widzę śmierć młodego człowieka albo w najlepszym wypadku ciężkie kalectwo. To wydarzenie mam przed oczami cały czas - stwierdził niedawno komentator Eurosportu, Marek Rudziński, zapytany przez Filipa Wiśniewskiego z kanału "Sztuka Latania" o moment w skokach, który najbardziej zapadł mu w pamięć.
Pytanie, w jaki sposób Morgenstern zdołał wyjść z tej opresji bez szwanku - bo czy szwankiem można nazwać złamany palec i lekkie otarcia? - pozostaje bez odpowiedzi.
Zanim ponownie upadnie, tym razem na mamucie w Kulm, zdąży jeszcze zostać jednym z najbardziej utytułowanych skoczków narciarskich w historii.
W 2014 roku nie był już figlarnym i brawurowym młodzieńcem, ale dojrzałym zawodnikiem, mającym świadomość, ile może kosztować pozornie błahy błąd lub zbyt silny podmuch wiatru. Mimo tym razem poważnych obrażeń, Austriak zdołał na tyle "wylizać rany", by wystartować w upragnionych igrzyskach olimpijskich w Soczi - w Rosji zdobył nawet medal z kolegami z drużyny. Ale strach, jaki pozostawił upadek, paraliżował go do tego stopnia, że nie był w stanie kontynuować kariery.
Podobnie jak Lukas Mueller dwa lata później. Wówczas 24-latek, który w dzieciństwie wzorował się na Morgensternie, upadł również na Kulm podczas skoku oddawanego w roli przedskoczka. W przeciwieństwie do swojego idola, upadek i jego skutki odebrały mu znacznie więcej niż tylko możliwość skakania: ograbiły go ze zdrowia, sprawności, i rozkazały uczyć się wszystkiego od nowa. Na wózku. Bo Mueller usłyszał chyba najgorszą z możliwych dla skoczka diagnoz: paraliż.
- Uszkodzenia rdzenia kręgowego są obecnie jeszcze nie do wyleczenia, co oznacza, że jestem zmuszony mierzyć się z ich konsekwencjami. I na to się właśnie nastawiłem - tłumaczył w rozmowie dla WP SportoweFakty kilkanaście miesięcy temu.
W 2015 roku w Bischofshofen podobny los spotkał Amerykanina Nicka Fairalla. Skoczek wcale nie "musiał" koziołkować tuż po wyjściu z progu. Wystarczyła chwila nieuwagi po wylądowaniu, by upadając, uszkodził kręgosłup i raz na zawsze pożegnał się z ukochanymi skokami narciarskimi - Fairall również porusza się na wózku inwalidzkim. Znalazł w sobie za to chęć, by narty do lotu zamienić na narty wodne, na których zaczął jeździć już pół roku po zdarzeniu w Bischofshofen. I nieźle mu to wychodzi.
Wypadek na skoczni, który dobrze pamiętają polscy kibice, zakończył również karierę Jana Mazocha. Ewolucja w powietrzu, jakiej Czech dokonał na Wielkiej Krokwi, trochę przypominała tę Thomasa Morgensterna z Kuusamo. Rozbawiony i ucieszony tłum pod skocznią zamarł, widząc jak Mazoch bezwładnie spada na zeskok i nie podnosi się z niego. Podobnie jak w Finlandii, zawinił wiatr, który tego dnia był silny, a na dodatek zmieniał kierunek.
Przetransportowany do krakowskiego szpitala skoczek został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Placówkę opuścił kilkanaście dni później, by leczenie kontynuować już w swoim kraju. Choć rekonwalescencja przebiegła pomyślnie, i Mazoch podjął się nawet startów w Pucharze Kontynentalnym, lęk i niepewność, jakie zasiało w nim zdarzenie z Zakopanego, ostatecznie wzięły górę i wkrótce skoczek, mając 22 lata, zakończył karierę.
Na szczęście nie każda "wywrotka" na skoczni skutkuje kalectwem, zakończeniem kariery i przyspieszonym biciem serca na samą myśl o skoku na nartach. Niektóre napędzają stracha, ale są tylko chwilowym spowolnieniem na drodze do dalszych sukcesów. Jak choćby ta Adama Małysza w Salt Lake City w 2004 roku, czy Simona Ammanna w Willingen, na krótko przed tym, jak został podwójnym mistrzem olimpijskim. Jedno jest za to pewne - jak pisał w swojej książce Thomas Morgenstern: "Każdy upadek coś w tobie pozostawia. Czasami blizny, często ból, zawsze wspomnienia".
Czytaj także:
Syn Janne Ahonena w końcu doczeka się debiutu
Szok. W USA tyle kibiców na skokach co w Zakopanem