PŚ w Titisee-Neustadt. Dawid Kubacki leciał wysoko i nagle spadł. Ekspert wyjaśnia, co stało się w drugim skoku Polaka

Wydawało się, że finałowy skok Dawida Kubackiego będzie ponad 140. metr. Leciał bardzo wysoko i nagle spadł, przez co otrzymał niższe noty za styl. Co się stało w skoku Polaka? O to zapytaliśmy Jakuba Kota, byłego skoczka narciarskiego.

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
Dawid Kubacki PAP/EPA / LUKAS BARTH-TUTTAS / Na zdjęciu: Dawid Kubacki
Niedziela w Titisee-Neustadt nie była udana dla polskich skoczków. Po sobotnim podwójnym podium, apetyty były ogromne. Skończyło się dwoma Polakami w pierwszej dziesiątce. Najlepszy Dawid Kubacki był szósty.

Po pierwszej serii po cichu liczyliśmy jeszcze, że Kubacki włączy się do walki o podium. Nie tracił wiele, a na Hochfirstschanze potrafi latać bardzo daleko. W finale, gdy wyszedł z progu, wydawało się, że odpali rakietę. Leciał bardzo wysoko nad zeskokiem. Kibice byli przekonani, że będzie to ponad 140. metrowy skok.

Nagle jednak Kubacki spadł z dużej wysokości. Nie podszedł dobrze do lądowania, za co sędziowie słusznie obniżyli noty. Mimo ostatecznie dobrej odległości (137 metrów) niedosyt był, bo wiele wskazywało na to, że skok może być dłuższy o kilka metrów. Skończyło się utrzymaniem 6. miejsca z pierwszej serii. Co zatem stało się pod koniec drugiej próby mistrza świata?

ZOBACZ WIDEO: Skoki narciarskie. Kto po Stochu, Kubackim i Żyle? "Potrzebujemy skoczków, których nazwisk jeszcze nie znamy"

- Dawid trochę przyciął ten skok. Nie wiemy dokładnie, jak wiatr układał się podczas jego skoku. Czasami jest tak, że zawodnik czuje dobre powietrze. Wtedy stara się położyć na nartach i nagle trafia na dziurę przez brak powietrza. Wówczas te narty puszczają i trzeba lądować. Być może właśnie tak było u Dawida. To podejście do lądowania kosztowało go trochę punktów, ale 6. miejsce to także czołówka - podkreśla Jakub Kot, ekspert Eurosportu.

Pechowcem niedzieli był Kamil Stoch. W obu seriach miał najsilniejszy z całej stawki wiatr w plecy. Skończyło się skokami na 123,5 oraz 131 metrów i 17. miejscem. Na krótsze skoki triumfatora 69. Turnieju Czterech Skoczni złożyły się jednak nie tylko słabe warunki. Same skoki, zwłaszcza pierwsza próba, nie były takie, do jakich Stoch przyzwyczaił siebie i kibiców w ostatnich tygodniach.

- Pierwszy skok był bardzo mocno spóźniony. Przy dzisiejszym poziomie Pucharu Świata, gdzie nawet przy wietrze w plecy belka jest dość nisko, jeden błąd kosztuje bardzo dużo. Kamil leciał bardzo nisko i nie było z czego odlecieć. W drugiej serii skok był już lepszy. W niedzielę rzeczywiście miał pecha do warunków, ale jak sam mówił, głowa w tych zawodach już nie działała tak jak w poprzednich dniach. Teraz przyda sie kilka dni odpoczynku od rytmu zawodów - mówi Jakub Kot.

- Generalnie to nie był nasz dzień. W niedzielę cieszyć się mogli natomiast Norwegowie (wygrał Granerud przed Tande - przyp. red). Takie są po prostu skoki. Ten dzień trzeba zaakceptować i patrzeć już w przyszłość - dodaje były skoczek narciarski.

Kolejny weekend Pucharu Świata (16-17 stycznia) odbędzie się w Zakopanem. Ze względu na pandemię na trybunach Wielkiej Krokwi nie będzie kibiców.

Czytaj także:
Kamil Stoch: Głowa powiedziała, że ma dzisiaj wolne
Nie takie były ustalenia! Polacy mogą czuć się oszukani?

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×