[b]
Maria Chenczke, WP SportoweFakty: Trenując kombinatorów norweskich, żałuje pan czasami, że odszedł od kombinacji jako zawodnik i skupił się tylko na skokach?[/b]
Tomisław Tajner, były skoczek narciarski, a obecnie trener kombinacji norweskiej: To jest ciekawe pytanie. Faktycznie patrząc z perspektywy czasu, na pewno lepiej odnalazłbym się w kombinacji norweskiej. Badania wydolnościowe miałem bardzo dobre i w wieku 17 lat bez większych przygotowań zdobywałem medale na mistrzostwach Polski z seniorami. Robiłem zawsze dużą przewagę na skoczni i potrafiłem dobiec na medal. Rywalizowałem z dwudziestoparolatkami, którzy regularnie trenowali i występowali w Pucharze Kontynentalnym. Różnica była niewyobrażalna. Jednak właśnie przez to, że dobrze skakałem, zdecydowałem się na same skoki. Wtedy w kombinacji nie było perspektyw. Nie było dużego sztabu szkoleniowego oraz budżetu. Jednak bardzo możliwe, że w kombinacji lepiej bym się sprawdził.
Jak ocenia pan dyspozycję swoich podopiecznych?
Mamy czterech zawodników w kadrze - dwóch juniorów i dwóch seniorów. Szczepan Kupczak startuje w Pucharze Świata, Andrzej Stachowicz w Pucharze Kontynentalnym a dwóch juniorów w Alpen Cupie. Mamy więc czterech zawodników występujących w trzech kategoriach poziomu sportowego. Trudno to pogodzić. W ten weekend mieliśmy Puchar Świata w Ramsau, w Kuusamo był Puchar Kontynentalny, a Alpen Cup był w Seefeld. Przy pięcioosobowym sztabie szkoleniowym musieliśmy się rozdzielić na trzy zawody. Jakoś trzeba to kleić w całość. Każdy zawodnik musi obstawiać zawody na swoim poziomie. W okresie przygotowawczym było bardzo dobrze, bo trenowaliśmy wspólnie. Lider Szczepan Kupczak ciągnął poziom sportowy młodszych zawodników. Teraz jest okres startowy.
ZOBACZ WIDEO: 17-latek stracił rękę. To, co zrobił, zszokowało cały świat
Istotny także jest serwis. W kombinacji podstawową kwestią jest zapewnienie, by zawodnicy mieli dobrze przygotowane narty. Mamy tylko dwóch serwismenów w grupie, a tak jak w przypadku minionego weekendu - zawody rozgrywane w trzech miejscach. W Ramsau puszczałem zawodnika, od razu biegłem na trasy biegowe i robiliśmy narty. Jest to niecodzienna sytuacja. Inne sztaby szkoleniowe mają po dwóch serwismenów i nie przejmują się tą kwestią. U nas nie jest to na tyle rozwinięte. Dla jednego zawodnika nie możemy ciągnąć pięciu osób na Puchar Świata, bo nie mamy ich tylu fizycznie.
Kadrę narodową utworzono po roku przerwy. Był to dodatkowy stres?
Rok wcześniej Szczepan Kupczak przygotowywał się z Czechami, ze względu na to, że kilku zawodników było na podobnym poziomie Pucharu Świata co on. Szczepan był zawsze lepszy na skoczni od Czechów, z kolei oni byli lepsi biegowo. Szczepan więc miał ciągnąć trochę na skoczni, a biegowo z Czechami mógłby podnieść swoje umiejętności. Nie do końca to wypaliło.
Ja wcześniej prowadziłem kadrę juniorów. Doszedł Szczepan i trenowaliśmy bardzo podobnie. Dużo się nie zmieniło. Teraz jednak jeżdżę po Pucharach Świata, a nie zawodach kontynentalnych czy Alpen Cupach. Wcześniej jeździłem na Puchary Świata jako asystent trenera Winkelmanna. Teraz jeżdżę jako główny trener, przez co dochodzi dużo spraw organizacyjnych, więcej na głowie, ale myślę, że sobie z tym radzę.
Dwadzieścia lat temu wystąpił pan na igrzyskach olimpijskich w Salt Lake City. Co najbardziej pamięta pan z tego wydarzenia?
Przede wszystkim utkwiło mi to, że w tym okresie były ataki na World Trade Center i zaostrzenie ochrony na igrzyskach olimpijskich było niesamowite. Jak wjeżdżaliśmy do wioski olimpijskiej, wszyscy musieli wysiąść z samochodu. Żołnierze byli obecni wszędzie. Wzmocnili ochronę o kilka milionów w razie ewentualnych zamachów. Na szczęście tak się nie stało.
Pojechałem na igrzyska jako 19-latek. Było to niesamowite doświadczenie dla mnie. Wtedy skoki nie stały na takim poziomie, jak w tym momencie w Polsce. Miałem fajny sezon, byłem w dobrej dyspozycji i się zakwalifikowałem. Nie było lepszych zawodników w tym czasie, więc udało się pojechać.
Czy zwiększenie restrykcji z powodu zamachów na WTC negatywnie wpływało na atmosferę przed konkursem?
Poza ochroną nie było to odczuwalne. Gdzie się nie ruszyliśmy poza obiekt skoczni, to trzeba było mieć akredytację, było się sprawdzanym na każdym kroku. Zagrożenia jednak nie odczuwałem. Każdy był skoncentrowany na sobie i na wyniku. Z tyłu głowy były gdzieś te wydarzenia, jednak najistotniejsza była koncentracja przed najważniejszymi zawodami w życiu.
Wierzył pan, że w przyszłości będzie w stanie dorównać wynikom Adama Małysza, który z Salt Lake City przywiózł srebro oraz brąz?
Na pewno się o tym myślało. Każdy robił, co mógł, żeby te wyniki były jak najlepsze. Ja byłem wtedy młodym zawodnikiem i o wiele lepiej skakałem na treningach. Pamiętam, że osiągałem około 124 metrów, a w samych zawodach około 110, więc trochę presja mnie spaliła. Myślę jednak, że dobrze się zaprezentowałem. W drużynie mieliśmy wtedy szóste miejsce, więc z zawodów byłem zadowolony.
To szóste miejsce w drużynie podczas igrzysk olimpijskich było pana największym osiągnięciem w karierze?
Na igrzyskach było to premiowane miejsce, jednak osobiście myślę, że lepsze występy miałem w Pucharze Świata czy Pucharze Kontynentalnym. Jeśli jednak chodzi o sukces, to można uznać, że jest największy.
Jako ciekawostkę mogę dodać, że na igrzyskach miałem pokój z Adamem Małyszem. Chodziliśmy spać o dwudziestej pierwszej. Adam jeszcze sobie jakieś wizualizacje robił, a ja się starałem poruszać po cichu, na palcach, żeby mu nie przeszkadzać. Byłem pod presją, żeby go nie rozproszyć. Było to śmieszne. Adam był wówczas murowanym faworytem do zwycięstwa. Wydaję mi się, że medale, które zdobył, nie satysfakcjonowały go do końca, brakowało w końcu złota.
W sezonie poolimpijskim zdarzały się jeszcze pojedyncze konkursy, gdzie meldował się pan w czołowej "30" - później przyszedł spadek formy. Czy przyczyniła się do tego presja otoczenia?
Dużo osób uważało, że do Pucharu Świata, a także na igrzyska olimpijskie, dostałem się dzięki tacie. Osobiście nie miałem odczucia, że w czymś mi pomaga. Byłem w bardzo dobrej formie. Nie było jednak wtedy tylu zawodników na zbliżonym poziomie. Ja i Tomek Pochwała byliśmy młodymi zawodnikami, którzy dość dobrze się prezentowali, dlatego dostaliśmy powołanie na igrzyska olimpijskie. Wydaje mi się, że spadek formy pojawił się z powodu przemęczenia organizmu. Nie było zmienników, żeby posłać kogoś innego na Puchar Świata i mimo że już nie szło, to musieliśmy startować. Sztaby szkoleniowe też nie były tak rozwinięte jak teraz. Nie mogliśmy nawet odpuścić Pucharu Świata, żeby potrenować w domu, bo w domu nie mieliśmy trenera. Oni jeździli na zawody. Myślę, że to miało duży wpływ na to, że się do końca nie rozwinęliśmy.
Nie przejmował się pan komentarzami, które słyszał pod swoim nazwiskiem?
To, co ludzie gadali czy wypisywali w komentarzach, mnie nie interesowało. Miałem świadomość, że otoczenie sportowe wie, na jakim poziomie byłem. Nikt mi niczego nie zarzucał. Do teraz z wszystkimi, którzy także mieli możliwość kwalifikacji, żyję w zgodzie. Po prostu byłem lepszy. Negatywnie oceniali mnie ludzie, którzy patrzyli z boku.
Pojechałem na igrzyska w wieku 19 lat. To tak jakby w tym momencie Jaśka Habdasa wysłać na cały Puchar Świata. Po któryś zawodach straciłby dyspozycję, a musiałby startować dalej. My się tak wtedy męczyliśmy.
Odzywało się zmęczenie zarówno fizyczne, jak i psychiczne?
Tak, z zawodów na zawody się pogrążaliśmy. Adam był w bardzo dobrej dyspozycji. Wygrywał Puchary Świata, a my gdzieś tam z torbami po kwalifikacjach musieliśmy jechać do hotelu. I tak - powiedzmy - 15 razy. Najlepszym wyjściem był powrót do kraju i trenowanie na miejscu. My jednak dalej startowaliśmy i myślę, że miało to duży wpływ, że byliśmy tym wszystkim zniechęceni.
A jak ocenia pan pracę z selekcjonerem Stefanem Horngacherem?
On przyszedł do kadry B. Do pierwszej kadry przyszedł wtedy Heinz Kuttin, a prawie cała kadra seniorów została ze Stefanem Horngacherem. Naprawdę nas odbudował. Większość z nas miała najlepsze sezony w karierze. Nastało dużo zmian sprzętowych. Jako Polska byliśmy trochę z tyłu pod tym względem. Sam sprzęt, który nam dał Horngacher zrobił swoje, dodatkowo motywacja i trening. W Pucharach Kontynentalnych zrobiliśmy swoje najlepsze wyniki. Naprawdę super trener i nie dziwię się, że wyciągnął tę naszą reprezentację. Gdzie się nie pojawi, tam są wyniki.
Obecnie w Pucharze Kontynentalnym startuje pana córka. Czy hejt, o którym otwarcie mówiła rok temu, osłabł?
Myślę, że Sara ma bardzo dobre podejście. Nie przejmuje się tymi komentarzami i robi swoje. Teraz każde dziecko ma dostęp do internetu i coś tam przeczyta. Musi się jednak uodpornić. W tym wieku nie jest to łatwe, jednak wierzę, że z roku na rok będzie coraz lepiej.
Bardzo fajnie jej teraz idzie. Startuje w Pucharze Kontynentalnym i w FIS Cupie. Teraz też byli na zawodach norweskich. Im więcej startów zagranicznych w tym wieku - tym lepiej. Jest na razie na początku drogi. Ma bardzo dobre warunki fizyczne do tego, by dobrze skakać. Jest sumienna, przykłada się do treningów. Dobrze by było, jakby te kadrowiczki czuły, że jest to zaplecze, że ktoś tam doskakuje i jest za plecami. Dodawałoby im to motywacji. Sary poziom nie jest jeszcze taki, jak na przykład Kingi Rajdy, jednak za rok czy dwa myślę, że powinna się dobijać do najlepszych zawodniczek w Polsce.
Obserwując zmagania córki, tęskni pan za skokami? Pojawia się myśl, że za szybko zakończył pan karierę?
Ja miałem taką sytuację, że była kadra A, jednak nie było kadry B. Stworzyli kadrę juniorów. Do pierwszej grupy się nie kwalifikowałem, a na juniorów byłem za stary. Jedynymi zawodami, podczas których mogłem się sprawdzić z najlepszymi skoczkami kadry A, były mistrzostwa Polski. Zajmowałem miejsca w pierwszej dziesiątce. Wygrywałem z zawodnikami, którzy jeździli regularnie na zawody Pucharu Świata czy Pucharu Kontynentalnego. Były jednak stworzone kadry i mnie nie brali, niezależnie od wyników mistrzostw Polski. Dwa lata trenowałem i walczyłem o swoją pozycję, jednak nie brali mnie na zawody zagraniczne. Stwierdziłem, że trenowanie po to, by startować w Polsce nie ma sensu i pora zająć się innymi rzeczami.
Przyglądając się rywalizacji w obecnym Pucharze Świata, domyśla się pan, z czego może wynikać słaba dyspozycja naszych skoczków?
Ja już widziałem na letnich mistrzostwach Polski, że poziom naszej kadry nie jest na tyle dobry, żeby podczas pierwszych zawodów Pucharu Świata zajmować wysokie pozycje. Widząc juniorów, którzy przeskakiwali naszą ścisłą czołówkę, można było twierdzić, że albo nasi juniorzy są tacy mocni, albo czołówka osłabła. Patrząc na rozbiegi, z których jeździli, prędkość na progu i warunki to nie był to poziom, jaki nie raz prezentowano na mistrzostwach Polski. Już wtedy można było przypuszczać, że nie jest za dobrze.
Myślę, że po przerwie świątecznej może się dużo zmienić, jak zawodnicy trochę ochłoną. Każdy jest nerwowy i jest duża presja na naszych skoczkach. Jest to w końcu zimowy sport narodowy w Polsce. Każdy oczekuje od nich nie wiadomo jakich wyników. Polska się przyzwyczaiła do wysokich miejsc, a nie jest to takie proste, jakby się mogło wydawać. Przerwa dobrze wpłynie na dyspozycję naszych zawodników. Są oni psychicznie zgaszeni i myślę, że już niejedna kłótnia odbyła się w sztabie szkoleniowym, dlatego chwila odpoczynku każdemu dobrze zrobi.
Czytaj także:
Koniec złudzeń. Turniej Czterech Skoczni nie dla kibiców!
Janne Ahonen był o krok od niesamowitego rekordu. Powstrzymał go Adam Małysz