Gdy Lahti gościło skoczków w 2001 roku, w Polsce panowała Małyszomania. Od triumfu w Turnieju Czterech Skoczni skoczek z Wisły wygrywał konkurs za konkursem, a skoki narciarskie stały się dyscypliną niezwykle popularną, wręcz narodową. Kibice wierzyli, że w Lahti Adam Małysz będzie walczył o czołowe lokaty. Tak też się stało.
Bitwa polsko-niemiecka
Podczas pierwszego konkursu na obiekcie dużym Polak zajął drugie miejsce, ustępując jedynie Martinowi Schmittowi. Trzeci był wówczas Janne Ahonen. Na skoczni normalnej zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni nie dał jednak szans rywalom i z przewagą aż 13 punktów nad drugim Martinem Schmittem sięgnął po pierwszy złoty medal mistrzostw świata. Trzeci był Martin Hoellwarth.
- Wiedziałem, że na skoczni normalnej muszę iść na całość, zaryzykować. Był full gaz. Później było złoto i zaczął się cyrk na kółkach. Nie pamiętam przyjazdu premiera, dużo lepiej wspominam ceremonię. Łzy w oczach. Pamiętam też, że Piotrek Fijas obiecał, że zgoli wąsy, jak będę miał złoto. Goliliśmy go we dwójkę, bo sam sobie nie radził – wspominał po latach dla TVP Sport.
ZOBACZ WIDEO: Sporty zimowe nie są domeną Polaków? "Często nie mamy warunków, żeby trenować"
Niektórych dziwić mogła wygrana Schmitta w pierwszym konkursie. Prezentował się on z dobrej strony przed mistrzostwami, jednak zajmował miejsca poza podium. W żadnym z rozgrywanych konkursów nie udało mu się zwyciężyć. To podkreśla jedynie fakt, że mistrzostwa rządzą się swoimi prawami. Zawodnik wyjechał z mistrzostw z dwoma medalami i… czerwonymi włosami.
- Jak dzień po zawodach go zobaczyłem, to się zacząłem śmiać, zatrzymałem go i zapytałem, co mu się stało. Zaczął kręcić, że użył jakiegoś złego szamponu. Ale szybko się przyznał, że był w ich ekipie zakład, że jak zdobędzie złoto, to się farbuje – mówił o rywalu Orzeł z Wisły.
Zarówno Ahonen, jak i Hollwarth przed imprezą nie zajmowali najwyższych miejsc (meldowali się pod koniec dziesiątki) jednak w Lahti pokazali, że stać ich na medal. Małysz i Schmitt byli poza zasięgiem. Pozostało im stoczyć bój o najniższe miejsce na podium. Z walki wyszli zwycięsko.
Gospodarze spisali się na medal
W przeciwieństwie do mistrzostw z 2017 roku na początku XXI w. zostały rozegrane dwa konkursy drużynowe, zarówno na dużym, jak i normalnym obiekcie. W pierwszym triumfowali Niemcy, którzy znokautowali reprezentację Finlandii i wyprzedzili ją aż o 39,6 pkt. Trzecia była Austria.
W drugim konkursie pierwsi zamienili się z trzecimi. Tym razem to Austriacy cieszyli się ze zwycięstwa. Wyprzedzili oni minimalnie zespół gospodarzy. Niemcy musieli zadowolić się z brązu. Wynik zarówno jednej, jak i drugiej "drużynówki" nie dziwią. Państwa te były wymieniane wśród tych, które mają walczyć o czołowe lokaty.
Stefan Kraft i spółka
Podczas mistrzostw w 2017 roku niewiele zabrakło, by medale na jednym jak i drugim obiekcie zostały wywalczone przez tych samych skoczków i to jeszcze w tej samej kolejności. Dwukrotnie bowiem z triumfu cieszył się Stefan Kraft. Przed imprezą był wymieniany w gronie faworytów. W Pucharze Świata regularnie meldował się na podium. Jego sukcesy nikogo nie zdziwiły. Stał się piątym skoczkiem, który wywalczył dwa złote medale podczas jednych mistrzostw.
- Dziś nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia fakt, że przeszedłem do historii. Pomyślę o tym kiedy przejdę na sportową emeryturę. To niesamowite, nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem. Dzisiaj wszystko poszło zgodnie z planem. Mój drugi skok był naprawdę dobry, ale już w momencie lądowania wiedziałem, że łatwo nie będzie. Byłem dziś decydowanie bardziej zrelaksowany niż podczas konkursu na skoczni normalnej – podkreślił po drugiej wygranej dla berkutschi.com.
Gratulacje należały się także Andreasowi Wellingerowi, który dwukrotnie ukończył rywalizacje za plecami Austriaka. W obu przypadkach do złotego medalu zabrakło bardzo niewiele. Niemiecki skoczek był jednak usatysfakcjonowany swoją postawą i przyznał, że brałby w ciemno taki wynik przed mistrzostwami.
- To wspaniałe, nigdy bym się nie spodziewał, że uda mi się w Lahti wywalczyć aż dwa srebrne medale. Nie mam pojęcia jak Stefan zdołał uzyskać o dwa punkty więcej za styl, chyba będę musiał poważnie przyjrzeć się moim lądowaniom. To był konkurs na bardzo wysokim poziomie. Ponownie do zwycięstwa zabrakło naprawdę niewiele. Fajnie, że walka jest tak zacięta i to do samego końca – powiedział przed kamerami niemieckiej telewizji.
Na skoczni normalnej podium uzupełnił Markus Eisenbichler. Były to więc bardzo udany konkurs dla podopiecznych Wernera Schustera. Dla polskich kibiców z kolei w głowie zapadnie rywalizacja z dużego obiektu. Tam swój pierwszy medal mistrzostw świata wywalczył Piotr Żyła (WIĘCEJ TUTAJ). Mało kto stawiał na niego przed rozpoczęciem imprezy. Było to poniekąd nawiązanie do fantastycznego występu Adama Małysza sprzed 16 lat. Jak się jednak później okazało, nie był to koniec rewelacyjnych informacji dla biało-czerwonych.
Historyczny triumf
Polscy skoczkowie prezentowali się fantastycznie w konkursach drużynowych, które zostały rozegrane przed główną imprezą. Dwukrotnie zwyciężyli, a raz zajęli drugie miejsce. Zastanawiano się wówczas, czy w Lahti będą w stanie zdobyć pierwszy złoty medal w historii ich startów na mistrzostwach świata. Cała czwórka w składzie: Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot i Kamil Stoch oddali dalekie próby, co przełożyło się na końcowy wynik. O 25,7 pkt wyprzedzili Norwegów i o 35,3 pkt podopiecznych Heinza Kuttina.
- Te Mistrzostwa Świata nie zaczęły się dobrze, ale skończyły się fantastycznie! Pierwsza seria była dziś łatwiejsza, ale w drugiej zrobiło się wietrznie i sporo się działo. Jeden zawodnik skakał 103 metry, a kolejny 138. Było nie do końca sprawiedliwie, ale każdy z nas wykonał swoją robotę w stu procentach, co dało nam najwyższy stopień podium. Byłem skoncentrowany na skokach. Radość jest radość! W czwartek był też medal, a teraz jesteśmy mistrzami świata. Są to piękne dni w moim życiu. Coś wspaniałego, rewelacyjnego i niewyobrażalnego dla mnie – mówił brązowy medalista ze skoczni dużej Piotr Żyła dla portalu skijumping.pl.
Polacy w 2017 roku osiągnęli sukces, o którym w 2001 roku można było jedynie pomarzyć. Wtedy prócz Adama Małysza nie było nikogo. Z czasem jednak powstała drużyna, która przez wiele lat dostarczała kibicom wielu emocji i wzruszeń. Można śmiało stwierdzić, że nie byłoby jej gdyby nie "fenomen społeczny" Adama Małysza, ten dzięki któremu "żyliśmy życiem zastępczym".
czytaj także:
Wypadek był tak straszny, że wideo do sieci trafiło miesiąc po