Choć od kilku dni było jasne, kto zostanie trenerem głównym polskich skoczków, Polski Związek Narciarski oficjalnie poinformował o tym dopiero we wtorek. Dziś zadania postawione przed Thomasem Thurnbichlerem są klarowne, a sam Austriak jest po pierwszej rozmowie ze skoczkami.
Małysza do byłego skoczka przekonał przede wszystkim system, jaki zaproponował Austriak. Nie będzie rewolucji, a raczej swego rodzaju kontynuacja. Młodzi skoczkowie potrzebują jednak nowego bodźca.
- On się trochę bał tego wszystkiego. To jest były zawodnik i wiele osób z jego otoczenia sygnalizowało mu, że sytuacja w Polsce nie jest prosta - przyznaje dyrektor w PZN.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodziewana scena na treningu Nadala. Co za gest!
M.in. z tego powodu rozmowy trwały nieco dłużej. Dziś Małysz mówi o Austriaku w samych superlatywach.
- Jest bardzo skoncentrowany na pracy. Z samych rozmów wynikało, że ma predyspozycje do tego, aby być właściwym trenerem głównym. Ze związku dostał jasne zadania poprawienia sytuacji młodych skoczków. No i oczywiście przywrócenia formy starszych zawodników. Chodzi o poprawę systemu, aby wszystko szło tak, jak zakładamy - tłumaczy legenda polskich skoków w rozmowie z WP SportoweFakty.
W dywagacjach medialnych do pewnego momentu często pojawiało się nazwisko Aleksandra Pointnera, jako głównego kandydata na stanowisko trenera Polaków. W doniesieniach rzadko przewijał się jednak Mika Kojonkoski. Tymczasem okazuje się, że z nim również prowadzono rozmowy. Choć krótkie.
- Zarówno Pointner, jak i Kojonkoski przygotowali fajne plany na naszych skoczków. To nie jest tak, że związku nie było stać na Austriaka, ale na finanse również musimy patrzeć. Kojonkoski natomiast podał kwoty z kosmosu. To miały być potężne pieniądze. Rozmowy upadły dość szybko. Jeśli chodzi o Pointnera - chodziło o kwestie systemowe. A Thurnbichler był w jego składzie, więc chapeau bas, że nie robił żadnych problemów, tylko wręcz pomagał podczas rozmów - wyjaśnia Małysz.
I dodaje, że z trenerami rozmawiał bardzo długo. Były momenty krytyczne, jak ten w Planicy, kiedy wybuchła afera w polskiej kadrze.
- Sam byłem załamany, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Przynajmniej jeśli chodzi o nowego trenera. Skoczkowie są teraz na urlopach. Jeszcze nie mieliśmy kontaktu - zaznacza dyrektor w PZN. - Jeśli po mnóstwie rozmów, jakie przeprowadziłem, cała sprawa by upadła, na pewno podziękowałbym za współpracę i zrezygnował z tego, co robię. Byłem załamany, bo nie przypuszczałem, że moja praca może być odebrana tak, jak wszyscy słyszeliśmy. Było mi ciężko. Mam jednak nadzieję, że sytuacja się ustabilizuje.
Małysz zaznacza, że nie zrezygnowałby na zasadzie przyznania się do błędu i krótkiego cięcia. Twierdzi jednak, że nie da się pracować w nieporozumieniach.
- Jestem dyrektorem, sporo spraw zależy ode mnie, otoczenie musi respektować to, co robię. To nie może wyglądać tak, jak w Planicy, że pewni ludzie się ode mnie odwracają i nawet nie mówią część. Natomiast liczę na to, że wszystko się ułoży - podkreśla Małysz.
Choć teraz jeszcze trudniej mu podjąć decyzją ws. ewentualnego kandydowania na stanowisko prezesa PZN. Kadencja Apoloniusza Tajnera kończy się w czerwcu, a Małysz wciąż nie jest pewny, jaką podejmie decyzję.
- Trzeba się z tym po prostu dobrze przespać - kwituje Małysz.
"Efekty możemy zobaczyć bardzo szybko". Ekspert wymienił atuty nowego trenera polskich skoczków >>