W tym artykule dowiesz się o:
Kiedy podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata w Seefeld podopieczny wówczas jeszcze Wernera Schustera zdobywał trzy złote medale (indywidualnie, a także w konkursie drużynowym i w konkursie mieszanym), a podczas finałowego weekendu w Planicy po raz pierwszy triumfował w Pucharze Świata, zdawało się, że kolejny sezon może należeć właśnie do niego. Tymczasem 28-latek z Bad Reichenhall od początku cyklu 2019/2020 prezentuje na tyle słabą formę, że aż pięciokrotnie nie zdołał zakwalifikować się do finałowej "30". Najwyższą lokatą jaką zajął, było 10. miejsce w Garmisch-Partenkirchen. W efekcie Eisenbichler jest dopiero 27. w klasyfikacji generalnej, i jedyne, co mu pozostaje, to cieszyć się z sukcesów kolegi – Karla Geigera, który jest obecnie wiceliderem klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Podczas gdy koledzy 28-letniego skoczka reprezentującego klub AZS Zakopane ruszali na podbój kapryśnej Okurayamy w Japonii, on musiał obrać zupełnie inny kierunek - słoweńską Planicę. Odbywały się tam konkursy Pucharu Kontynentalnego, a to właśnie do tego cyklu "zdegradowany" został Polak. Wszystko za sprawą bardzo mizernych wyników, jakie Maciej Kot osiągał w pierwszej części sezonu. Aż trudno uwierzyć, że najwyższą lokatą utalentowanego i ambitnego zawodnika było tylko 18. miejsce w Kuusamo. Co gorsza, na 16 konkursów, tylko w 6 zdołał awansować do serii finałowej. Pozwoliło mu to na zdobycie 37 punktów na poczet generalnej klasyfikacji Pucharu Świata. Choć już miniony sezon Polaka był nieudany - zakończył go na 47. miejscu, o tyle dwie wcześniejsze zimy, a szczególne ta na przełomie 2016 i 2017 roku, którą zwieńczył 5. miejscem w klasyfikacji generalnej, napawały optymizmem i pozwalały wierzyć, że Kot jest o krok od brylowania na światowych skoczniach.
ZOBACZ WIDEO: Skoki. Maciej Kot szczerze po konkursie w Zakopanem. "Patrząc na skoki Dawida czuję mieszankę motywacji i frustracji"
O ile austriaccy kibicie mogą niezmiennie liczyć na dobre osiągnięcia Stefana Krafta, o tyle w pierwszej części sezonu jego kolega Michael Hayboeck częściej dawał im powody do rozczarowania niż do radości. Skoczek, który chciał się zrehabilitować po nieudanym minionym sezonie - został w nim sklasyfikowany na 27. miejscu - zupełnie nie potrafi nawiązać do czasów, w których regularnie plasował się w czołowej "10" i wygrywał konkursy, co miało miejsce choćby w sezonie 2015/2016 i 2016/2017. Tej zimy Austriak tylko raz zdołał znaleźć się w "Top 10" - był 8. podczas niedzielnego konkursu w Sapporo. Skoczek trzykrotnie znajdował się poza finałową trzydziestką, a raz nie zdołał nawet awansować do konkursu.
Niełatwe czasy nastały dla Romana Koudelki, ale i całych czeskich skoków narciarskich. Pierwsze pięć pucharowych konkursów to pasmo niepowodzeń tego sympatycznego skoczka z Łomnicy nad Popelką, który ma na swoim koncie pięć zwycięstw w Pucharze Świata i łącznie 11 razy stawał na podium. Wprawdzie z biegiem trwania obecnego sezonu wyniki Czecha nieco się poprawiły, a jego forma odrobinę ustabilizowała – dwukrotnie znalazł się nawet w czołowej "10" - to od optymalnej dyspozycji Czech wciąż jest daleki. Dodatkowym ciosem było dla niego odwołanie ze stanowiska trenera Davida Jiroutka, na co złożyły się bardzo mizerne wyniki całej drużyny.
Podobnie jak Markus Eisenbichler, także i kolega z drużyny Simona Ammanna znacznie więcej obiecywał sobie po trwającym sezonie. Niestety dla niego, pierwsza połowa tej zimy wystawiła na próbę jego cierpliwość. Wprawdzie na podium udało mu się wskoczyć dość szybko - był drugi podczas jednego z konkursów w Niżnym Tagile - to jednak na tle jego pozostałych wyników, lokata ta jest niczym innym, jak jednorazowym wyskokiem. Szwajcar nie zdołał już bowiem ani razu znaleźć się w czołowej "10", a aż sześciokrotnie nie zyskał nawet awansu do drugiej serii konkursu. Z pewnością nie tak wyobrażał sobie pierwszą część tego sezonu wicemistrz świata z Seefeld.
25-letni skoczek, który w 2014 roku został mistrzem świata juniorów indywidualnie oraz w drużynie, od dawna traktowany jest jako nadzieja polskich skoków narciarskich. Fakt, że oczekiwania wobec niego nie są uzasadnione, udowodnił choćby w trakcie minionej zimy, kiedy jego forma pozwalała mu na zajmowanie coraz wyższych lokat i rywalizowanie z zawodnikami z czołowej dziesiątki oraz dwudziestki. Niewiele brakowało, by konkurs w Vikersund zakończył nawet na podium. Niestety od początku trwającego sezonu skoczek w niczym nie przypomina siebie sprzed kilku miesięcy - Wolny ma problem nie tylko z zakwalifikowaniem się do serii finałowej zawodów, ale i do samego konkursu.
W gronie zawodników, którzy o pierwszej części sezonu 2019/2020 z pewnością woleliby już zapomnieć, jest też Richard Freitag. Skoczek, który był bardzo mocnym ogniwem drużyny Wernera Schustera, znalazł się jednak w poważnym kryzysie. Zaczął on nawet mieć kłopoty z zakwalifikowaniem się do zawodów. Obecny szkoleniowiec, Stefan Horngacher, zdecydował się na wycofanie go z rywalizacji w trakcie Turnieju Czterech Skoczni. Skoczek dołączył do kolegów startujących w Pucharze Świata dopiero w trakcie zawodów w Zakopanem, jednak wszystko wskazuje na to, że dłuższa przerwa nie przyniosła zamierzonych efektów. W Polsce i w jednym z japońskich konkursów plasował się pod koniec czwartej "10", natomiast w drugim konkursie w Sapporo nie wystartował, ponieważ nie przebrnął serii kwalifikacyjnej.