W cyklu pt. "Polscy bohaterowie zimy" prezentowaliśmy już rozmowy z reprezentantami Polski w biathlonie, short tracku, narciarstwie alpejskim, łyżwiarstwie szybkim i kombinacji norweskiej. Przyszła więc pora na snowboardzistkę. Karolina Sztokfisz, bo o niej mowa, jest bohaterką szóstej części naszych rozmów ze wspaniałymi sportowcami, rywalizującymi w biało-czerwonych barwach.
Maciej Mikołajczyk: Jak zaczęła się twoja przygoda ze snowboardem? Czemu postawiłaś na jedną "deskę", a nie dwie?
Karolina Sztokfisz:
Już od małego rodzice uczyli mnie różnych sportów, takich jak narty, czy snowboard. W dzieciństwie bardziej wolałam to pierwsze, więc z trudem było mi iść pojeździć na jednej "desce". W szkole podstawowej trenowałam narciarstwo alpejskie przez cztery lata. Idąc do gimnazjum w Zespole Szkół Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem, nie wiedziałam, jaką dyscyplinę mam wybrać. To była dla mnie trudna decyzja, ale ani razu jej nie żałowałam. Teraz kocham snowboard, choć na nartach nadal zjeżdżam. Moja siostra przez kilka lat trenowała snowboard i można powiedzieć, że to ona mnie tym zaraziła. Niestety później uległa kontuzji i musiała skończyć swoją karierę, a szkoda, bo była naprawdę bardzo dobra.
Studiowałaś na Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie, teraz jesteś na innymi kierunku. Ciężko jest ci pogodzić naukę ze sportem?
- Studiowałam tam, ale tylko przez bardzo krótki czas. Te studia niezbyt mnie interesowały, więc z nich zrezygnowałam, a na następny rok dostałam się na ratownictwo medyczne w Nowym Targu i w zeszłym roku je ukończyłam. Obecnie studiuję na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie na drugim stopniu na kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne ze specjalizacją zarządzanie kryzysowe. Czy ciężko jest pogodzić studia z nauką? Myślę, że nie. Jeśli tylko kogoś interesuje to, co studiuje, to bez większych problemów da się to jakoś pogodzić. Czasami bywały momenty, gdzie miałam problemy z nieobecnością na zajęciach, ale po rozmowach z profesorami udało mi się wszystko dobrze pozałatwiać. Ja dodatkowo musiałam przejść przez ćwiczenia praktyczne w szpitalach, więc pomiędzy wyjazdami robiłam wszystko, żeby tylko choć w małym stopniu nadgonić, czy to praktyki, czy egzaminy.
Należysz do kadry olimpijskiej. Jakie wyniki dadzą ci przepustkę do Soczi?
- W odróżnieniu od innych dyscyplin, to snowboard ma dodatkowo nadane kwalifikacje przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Ogólne wymagania to jedno miejsce w "30" zawodów Pucharu Świata oraz minimum sto punktów FIS. Poza tym musimy mieścić się w pierwszej "32" na światowej liście rankingowej, a punkty zdobywane są tylko na mistrzostwach globu, które odbywają się co dwa lata oraz Pucharach Świata. Kwalifikacje liczą się od pierwszych pucharowych zawodów w sezonie 2012/2013, a kończą się w połowie stycznia 2014 roku.
W 2007 roku zostałaś medalistką mistrzostw świata juniorów, dwa lata później byłaś trzecia na zimowej uniwersjadzie w Harbinie. Który z tych sukcesów jest dla ciebie ważniejszy i dlaczego?
- Każdy sukces jest dla mnie istotny. Porównując te dwa wyniki, to jednak medal na mistrzostwach świata juniorów jest dla mnie ważniejszy. Startowały tam zawodniczki, które osiągały bardzo dobre wyniki w Pucharach Świata, a podczas tych zawodów udało mi się z nimi wygrać. Niestety mój mały błąd skreślił mnie wówczas z walki w dużym finale o złoto.
Jak wspominasz minione mistrzowska globu w Kanadzie?
- Niestety nie zaliczam ich do udanych. Cztery lata temu na mistrzostwach świata w Korei Południowej w slalomie gigancie równoległym zdobyłam piętnaste miejsce, a w slalomie równoległym byłam siedemnasta. Znacznie gorzej było na tegorocznej imprezie - raz nie dojechałam do mety, a raz się wywaliłam i wynik nie był najlepszy. Warunki podczas tych zawodów były ekstremalne, temperatura wynosiła minus 30 stopni Celsjusza, a odczuwalna dochodziła do - 42. To oczywiście nie usprawiedliwia mojego niepowodzenia. Popełniłam w Kanadzie kilka błędów, przez które nie uzyskałam dobrego miejsca. Jechałam tam z nadzieją na poprawę mojego wyniku z poprzednich mistrzostw, czego niestety nie udało mi się osiągnąć.[nextpage]
W ostatnim czasie naprawdę niezłe rezultaty osiągał Mateusz Ligocki. To znak, że dla polskiego snowboardu nadchodzą dobre czasy?
- Ciężko powiedzieć. Obecnie odebrano nam stypendia, zmniejszyli budżet. Z końcem tego sezonu kończą się nam pieniądze, które dostaliśmy na cały rok! Niestety to tak mała pula, że nie wiadomo, czy starczy tak naprawdę do końca zimy. Każdy z zawodników zastanawia się, co dalej. Aktualnie wśród nas są cztery osoby, które na dzień dzisiejszy mają uzyskane kwalifikacje olimpijskie. Sporty zimowe są niestety bardzo drogie. Ja przez ostatnie dwa miesiące nie miałam finansowania i jeździłam za swoje. Przez cały rok trenujemy, więc ciężko iść nam do pracy, bo nikt nie chce zatrudniać osób, które często wyjeżdżają. Tak naprawdę, nie będziemy mieć za co wyjeżdżać nie tylko na zgrupowania, ale także na zawody. Niektóre teamy trenują przez cały rok na śniegu, a my możemy dopiero zaczynać od września, czy października. Każdy oczekuje od nas wyników, ale jak je robić, jeśli nie mamy możliwości trenowania? Niestety ta cała sytuacja odbija się na psychice zawodnika. Każdy zamiast koncentrować się na starcie, to martwi się, czy będzie mógł dalej trenować i robić to, co kocha. Wiadomo, że psychika w sporcie odgrywa bardzo dużą rolę, bo bez niej nie da się osiągać wyników.
Startujesz w slalomach równoległych. Próbowałaś może kiedyś swoich sił w halfpipie?
- Kiedyś tak, ale tylko raz i od razu wiedziałam, że to nie dla mnie. Wszystko się kiedyś próbowało, po prostu z czystej ciekawości, czy to był halfpipe, czy cross. Ja osobiście bardziej wolę szybkość i pewne stanie na ziemi. Coraz bardziej podoba mi się freeride, więc może po skończeniu kariery w slalomach, będę jeździć poza trasą. W zeszłym roku miałam możliwość sprawdzenia się właśnie we freeridzie na Alasce, co było dla mnie niesamowitą przygodą oraz spełnieniem marzeń - heliboarding w takim miejscu!
Ile czasu poświęcasz w tygodniu na treningi?
- Zazwyczaj jest to 5-10 treningów w tygodniu, ale wiadomo, że czasami jest ich mniej, a czasami więcej. Będąc przed sezonem na zgrupowaniach na śniegu, to rano idziemy na deskę, a po południu mamy drugi trening, więc można powiedzieć, że w tygodniu mamy ich aż dwanaście. Okres przygotowywaczy do sezonu zawsze jest ciężki i wymaga od nas dużo czasu. W okresie zimowym bardziej koncentrujemy się na treningach na desce.
Jak oceniasz sezon przedolimpijski? Spodziewałaś się lepszych wyników?
- Niestety muszę powiedzieć, że ten sezon nie jest moim najlepszym. Bardzo dobrze mam przetrenowany sezon letni i jesienny. Mam też mnóstwo dni przetrenowanych na śniegu i bardzo dobrze układa mi się współpraca z moim trenerem - Piotrem Skowrońskim. Nie mogę powiedzieć, że wyniki są bardzo złe, ale na treningach jazda jest dużo lepsza niż podczas startów. Jak już wcześniej wspomniałam, problemy z finansowaniem przeszkadzają w osiąganiu sukcesów. Ten sezon się już w zasadzie kończy, ale jestem pełna nadziei i bardziej zmotywowana do dalszych treningów, aby przyszła zima była dla mnie o wiele lepsza niż ta i abym uzyskała upragnioną kwalifikację na igrzyska olimpijskie.
Czy snowboard jest dość kontuzyjnym sportem?
- W każdej dyscyplinie można doznać kontuzji i w snowboardzie także. Czy jeździmy turystycznie, czy zawodniczo, to zawsze występują upadki. W slalomach na szczęście kontuzje nie występują zbyt często. Jest kilka osób, które są po operacjach, ale zazwyczaj jest to wynikiem urazów na treningach i to nie tylko na śniegu. Ja jestem już po dwóch zabiegach operacyjnych na lewy bark i jak na razie nie mam zamiaru rezygnować z uprawiania tego sportu. Mam nadzieję, że już wszystko jest dobrze i obejdzie się bez następnych kontuzji.
Marcin Jaskółka Czytaj całość