Ta wiadomość zszokowała tysiące fanów polskiego lekkoatlety. Na początku września Piotr Lisek ogłosił, że wchodzi w świat freak fightów.
29 września, na gali Fame Friday Arena 2 w Szczecinie, znakomity tyczkarz zmierzy się z Dariuszem "Daro Lew" Kaźmierczukiem (pełną kartę walk znajdziesz TUTAJ).
Zgodę na udział w pojedynku Lisek otrzymał od PZLA (więcej TUTAJ). Tyczkarz nie kończy swojej kariery w lekkoatletyce, wręcz przeciwnie - odskocznią we freak fightach chce znaleźć jeszcze większą motywację do startów w skoku o tyczce.
- Jestem gościem od zadań specjalnych i potrzebuję adrenaliny, trochę szumu wokół siebie i wyzwania. Dla mnie to będzie dobra odskocznia od tego skoku o tyczce i da mi oddech. Co prawda teraz trudno mi go złapać, bo spotykam się z wieloma złymi opiniami, ale w dłuższej perspektywie pozwoli mi nie znudzić się skokiem o tyczce. A ja chcę jeszcze skakać wysoko - zapewnił Piotr Lisek w wywiadzie w "Kanale Sportowym".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Przeszli od słów do czynów. Ochrona musiała reagować
W tej samej rozmowie wicemistrz świata ze stadionu i halowy mistrz Europy zmierzył się z pytaniem o finanse w sportach walki. Czy to one były głównym czynnikiem dla którego zdecydował się wejść do oktagonu?
- Są godne (zarobki we freak fightach - przyp. red.), ale w karierze lekkoatletycznej jestem już długo, w czołówce od 2015 roku. Nie byłem konsumentem i te pieniądze, które zdobywałem, starałem się inwestować i dobrze nimi zarządzać (...). Nie zmusiło mnie życie, żeby iść do freak fightów dla pieniędzy. W pierwszej kolejności jest to przede wszystkim wyzwanie - zapewnił rekordzista Polski w skoku o tyczce (6,02 m) w "Kanale Sportowym".