14 listopada 1991 roku na świat przyszedł Taras Romanczuk. Zawodnik urodzony w Ukrainie w 2013 r. trafił do Polski i zadomowił się tak, że od tego czasu nie opuścił naszego kraju.
Od 10 lat Romanczuk jest piłkarzem Jagiellonii Białystok i możliwe, że w tym klubie zakończy piłkarską karierę. Długi staż w polskiej drużynie sprawił, że postanowił wystąpić o polskie obywatelstwo, co równało się z zrzeknięciem ukraińskiego paszportu. W marcu 2018 roku zadebiutował w naszej kadrze.
Jednak od tamtego czasu był regularnie pomijany. - Myślę, że z reprezentacji już się nie odezwą - powiedział w 2022 r. w rozmowie z "Faktem". Tymczasem w tym roku przy okazji Euro 2024 „odkurzył” go Michał Probierz i po tym, jak pominął go we wrześniu i październiku, powołał go również na listopadowe zgrupowanie, podczas którego zagramy z Portugalią (15.11) i Szkocją (18.11).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Kompromitacja bramkarza. Kuriozalny gol w Meksyku
Romanczuk ma już za sobą cztery występy w naszej kadrze. W tym czasie zdążył już wpisać się na listę strzelców, co uczynił 7 czerwca w meczu towarzyskim z... reprezentacją Ukrainy.
No i po tej bramce się zaczęło. Ukraińskie media zaczęły przypominać o pochodzeniu 33-latka. Nie byłoby w tym jednak nic złego, gdyby nie to, jak potraktował go portal Sport24.ua. Otóż ich zdaniem we wspomnianym spotkaniu miał miejsce "gol zdrajcy".
Właśnie w taki sposób Romanczuk został potraktowany w swojej ojczyźnie. Ten jednak kompletnie nie przejął się wspomnianym określeniem. - Nic nie czytałem na ten temat. Jeśli ktoś chce pisać, proszę bardzo. Dla mnie nie ma żadnego problemu - wyznał w rozmowie z TVP Sport.
Jestem ciekaw, ilu z tych, którzy tak nazwali Tarasa, walczy wraz na froncie?