Piłkarz Lecha zginął w katastrofie lotniczej. Rodzina do dzisiaj nie poznała prawdy

Robert Czykiel
Robert Czykiel

Szkoleniowiec Lecha ostatecznie pozwolił zadebiutować zawodnikowi z Afryki. Mankinka rozegrał trzy mecze (łącznie 115 minut). W jego grze nie było błysku, z którego słynął w drużynie narodowej. "Kolejorz" w sezonie 1991/92 został mistrzem Polski, a więc i Zambijczyk mógł wpisać ten sukces do swojego CV. Wraz z końcem sezonu poznaniacy nie przedłużyli jednak z nim kontraktu. Derby po raz kolejny musiał ruszyć w świat, aby zarobić na życie.

- Moim zdaniem Mankinka nie otrzymał jednak należytej szansy na zaprezentowanie swoich walorów. Przyznam, że chcieliśmy ubarwić nieco naszą drużynę, przyciągnąć więcej kibiców na trybuny - mówił po rozstaniu z zawodnikiem z Afryki Stefan Antkowiak, szef piłkarskiej sekcji Lecha.

Ruszył do Arabii, a tam... znowu Polak

Arabia Saudyjska w latach 90. ubiegłego stulecia kusiła piłkarzy dobrymi pieniędzmi, ale do tego kraju nie trafiały gwiazdy, lecz zawodnicy drugoplanowi. Tacy jak właśnie Mankinka. Po nieudanej przygodzie z Lechem wylądował on w ekipie Al-Ittifaq. Tak się złożyło, że prowadził ją wówczas Polak Wojciech Łazarek.

Były trener reprezentacji Polski dał Mankince szansę. W jego drużynie reprezentant Zambii był ważną postacią, stał się jedną z gwiazd. Al-Ittifaq grało tak dobrze, że mistrzowski tytuł miało na wyciągnięcie ręki.

- Cztery kolejki przed końcem sezonu mój zespół był na pierwszym miejscu, miał trzy punkty przewagi. Król przerwał jednak rozgrywki ze względu na mecze reprezentacji - opowiada Łazarek na blogu numer10.blox.pl.

Drużyna polskiego trenera wyjechała na luksusowy obóz do Emiratów Arabskich. Z zespołem jednak nie poleciał Mankinka oraz jego rodak Kelvin Mutale. Zależało im, aby udać się na zgrupowanie drużyny Zambii, a przy okazji spotkać się z rodzinami.

- Tłumaczyłem im, że na razie jesteśmy biedni, ale jeśli wygramy mistrzostwo, będziemy bogaci. Chciałem, żeby nie jechali. Pokiwali głowami, ale następnego dnia włożyli mi słuchawki na uszy, usłyszałem z kasety głosy ich dzieci. Nie jestem człowiekiem bez serca, dlatego podpisałem zgodę - dodaje Łazarek.

Polski szkoleniowiec jakby wtedy coś przeczuwał. Zambia walczyła o awans do mistrzostw świata 1994 i spisywała się na tyle dobrze, że mundial był na wyciągnięcie ręki. Potwierdzić to miał prestiżowy mecz z Senegalem. Niestety, Mankinka z kolegami nie dolecieli do tego kraju. Wszystko przez katastrofę lotniczą.

Awaria silników i błąd pilota

Był 27 kwietnia 1993 roku. Zambijscy piłkarze wsiedli na pokład wojskowego samolotu Buffalo CT 15. Maszyna wymagała dwóch tankowań. Pierwsze odbyło się w Kongu. Już wtedy zauważono, że jeden z silników szwankuje. Mimo to samolot kontynuował podróż.

Dramat rozegrał się po zakończeniu drugiego międzylądowania. Maszyna wzbiła się w powietrze w Gabonie. Niedługo później zapalił się silnik. Tragedii można jednak było uniknąć, ale błąd popełnił pilot. Mężczyzna był przemęczony, przez nieuwagę wyłączył sprawny silnik, a nie ten, który już płonął. Skończyło się to wielką tragedią.

Maszyna spadła do wód Atlantyku. Nikt nie miał szans na przeżycie. Zginął nie tylko Mankinka, ale także pozostali piłkarze reprezentacji Zambii, trenerzy oraz załoga samolotu. Łącznie 30 osób.

- Kiedy byliśmy już w Emiratach, oglądaliśmy wiadomości CNN. W południe podali, że samolot z reprezentacją Zambii na pokładzie runął do morza i nikt nie ocalał - wspomina Łazarek.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×