- Jeżeli Muhammad Ali nazywany jest najlepszym bokserem, to musi też być najgorszy. Ten zaszczyt należy do brytyjskiego pięściarza Petera Buckleya - napisał kilka lat temu dziennikarz Tom Parry z CBC.
Trudno nie zgodzić się z bokserskim ekspertem, gdy spojrzy się na rekord Petera Buckley'a. 300 stoczonych walk, aż 256 porażek, 12 remisów i zaledwie 32 zwycięstwa. Patrząc na same liczby, trudno napisać o Brytyjczyku coś dobrego. Ludzie ze środowiska jednak wypowiadają się o nim z wielkim szacunkiem, bo wiele razy ratował skórę promotorom, a w dodatku przyłożył rękę do rozwoju przyszłych gwiazd boksu.
"Profesor", jak wszyscy go nazywali, przyjął bowiem rolę tzw. "journeymana". W pięściarstwie tak nazywa się zawodników, którzy podróżują po świecie i biorą niemal każdą ofertę w ciemno. Ich rolą nie jest wygrywanie, a bycie królikami doświadczalnymi dla przeciwników, którym wróży się duże kariery.
Podejmował wyzwanie kilka godzin przed walką
- W młodości często wpadałem w tarapaty. Niedaleko mnie mieszkał bokser Rocky Lawlor, który ciągle mi mówił, abym przyszedł na trening. W końcu się przełamałem. To wtedy wszystko się zaczęło, choć myślałem, że skończy się na kilku walkach, a tymczasem dobiłem do trzystu - wspomina swoje początki Buckley.
Peter miał zaledwie jedenaście lat, gdy rozpoczął swoją przygodę z boksem. Pierwsze lata to walki amatorskie, w których radził sobie dość przyzwoicie i dlatego dostał szansę przejścia na zawodowstwo. Profesjonalny debiut zaliczył, gdy miał 20 lat i w swoim pierwszym starciu zremisował z Alanem Baldwinem. Potem nawet regularnie wygrywał, a także zdobył mistrzostwo Anglii regionu Midlands.
Z czasem jednak Buckley zdał sobie sprawę, że mistrzem świata nie będzie. Kochał jednak boks do szaleństwa i dlatego zaczął brać każdą walkę. Notorycznie dochodziło do sytuacji, gdy co tydzień Brytyjczyk wchodził do ringu. Świetnie to pokazuje poniższy fragment artykułu z gazety "Telegraph".
- Nawet jeżeli jesteś zagorzałym fanem boksu, to pewnie nigdy nie słyszałeś o Buckleyu. Nigdy nie walczył o znaczący tytuł ani nie miał szczęścia zdobyć sławy. Jeżeli jednak kiedykolwiek byłeś na gali w Wielkiej Brytanii, to bardzo prawdopodobne, że widziałeś go w akcji - pisał dziennikarz Clive Bernath.
Zdarzały się sytuacji, gdy w ostatniej chwili jakiś zawodnik doznał kontuzji lub wycofał się z walki. To najgorszy scenariusz dla organizatorów gal i promotorów. Wiadomo jednak było, że w takich sytuacjach jest zawodnik, który przyjdzie z pomocą. Wybierano numer telefonu Petera, a ten nigdy nie odmawiał. Tak było w 2002 roku, gdy z karty walk wypadł przeciwnik Aleksa Moona.
- Dostałem telefon tuż przed walką, że Moon stracił przeciwnika. Gala była transmitowana w telewizji i był potrzebny ktoś na już. Peter nawet się nie zawahał i nie zapytał o pieniądze. Po prostu wsiadł w samochód i po chwili był na miejscu. On kochał ten sport, wspaniały człowiek - wspomina jego trener Nobby Nobbs.
Bez takich jak on boks by upadł
"Journeyman" - tak właśnie w boksie nazywa się ludzi takich, jak Buckley. Podróżują po świecie, biorą każdą walkę, a ich celem nie jest wygrywanie, a po prostu wchodzenie do ringu. Dla promotorów tacy zawodnicy są na wagę złota.
NA DRUGIEJ STRONIE - MIĘDZY INNYMI - PRZECZYTASZ, Z JAKIMI MISTRZAMI ŚWIATA WALCZYŁ, DLACZEGO NAZWANO GO "PROFESOR" I JAK ZAKOŃCZYŁA SIĘ JEGO OSTATNIA WALKA
[nextpage]- Rola, którą Peter odgrywał, to bardzo ciężki kawałek chleba. Czapki z głów przed nim. Bez takich ludzi boks by upadł. Przesadzone są opinie, że tacy zawodnicy są złymi pięściarzami - mówi trener i promotor Nick Hodges.
Trenerzy również bardzo cenili "Profesora", a jego pseudonim jest ściśle związany z tym, jaką rolę odgrywał. Często zestawiano go z pięściarzami, z którymi wiązano duże nadzieje. Buckley miał być dla nich kimś w rodzaju nauczyciela.
- Przegrał mnóstwo walk, ale jest w tym głębszy sens. On wchodzi do ringu, aby uczyć perspektywicznych bokserów. Pokazuje im na przykład błędy w obronie. Nie walczy, by wygrywać, a pełnić funkcję profesora boksu. Stąd wziął się jego pseudonim - tłumaczy ekspert Danny Flexen.
W ten sposób brytyjski bokser przyłożył rękę do rozwoju przyszłych gwiazd jak Kell Brook, Lee Selby, Paul Ingle, Acelino Freitas czy Naseem Hamed. Ogólnie w swoim dorobku ma starcia z dziesięcioma przyszłymi mistrzami świata, pięcioma mistrzami Europy i jedenastoma mistrzami Wielkiej Brytanii.
Wydawałoby się, że tak wielka liczba walk, które w znacznej większości były przegrane, powinna odbić się na jego zdrowiu. Nic z tych rzeczy, bo "Profesor" tylko dziesięć razy przegrał przez nokaut, a w dodatku poważne kontuzje go omijały. Jego kolejny atutem był także fakt, że nie należał do ludzi pazernych na pieniądze.
- Peter nigdy nie miał ani jednej kontuzji. Ani jednej. I wiecie co? Nigdy nie narzekał na pieniądze lub z kim ma walczyć. Przez te wszystkie lata tylko kilka razy nie pojawił się na treningu i było to tylko w sytuacji, gdy dopadała go grypa - wyjaśnia trener Nobbs.
Nie nazywajcie mnie najgorszym
Peter Buckley nigdy nie dorobił się popularności. Owszem, świat go znał jako najgorszego boksera w historii, ale to nie przyciągało kibiców. Często gale, na których walczył, na trybunach świeciły pustkami. Tak też było na jego pożegnalnej walce, która odbyła się 31 października 2008 roku w jego rodzinnym Birmingham.
To był dokładnie trzysetny pojedynek w zawodowej karierze "Profesora". Już wcześniej zapowiedział, że po niej zawiesi rękawice bokserskie na kołku. Na trybunach byli jednak tylko rodzina i przyjaciele, ale tego wieczoru nie zapomną do końca życia. Buckley wygrał z Matinem Mohammedem i w ten sposób przerwał serię... 88 walk bez zwycięstwa.
- To była świetna przygoda. Nie zmieniłbym ani jednej minuty z mojego życia i to pomimo tych wszystkich porażek. Tym razem, gdy zadzwoni telefon, nie przyjmę propozycji. Zapowiedziałem, że stoczę 300 walkę, wygram i odchodzę. - mówił po zwycięstwie.
48-latek słowa dotrzymał. Od jego ostatniego starcia za kilka miesięcy minie dziewięć lat. Buckley już nie uratował żadnej gali, ani też nie podszkolił żadnego obiecującego pięściarza. Ma jednak żal, gdy nazywa się go najgorszym bokserem w historii.
- To bzdura! Nie stoczyłbym 300 walk, gdybym był najgorszym bokserem na świecie. 60 lub 70 moich przegranych walk to decyzje sędziów. Gdyby mi sprzyjali, to mój rekord nie wyglądałby tak źle - tłumaczy.
Pięściarz z Birmingham nigdy nie wchodził do ringu dla pieniędzy. W każdym wywiadzie podkreślał, że brał każdy pojedynek, bo po prostu kochał ten sport. Takich jak on cały czas na świecie jest mnóstwo. "Journeyman" walczą, ryzykują swoim zdrowiem, a po ostatnim gongu są przez wszystkich zapominani. Należy im się szacunek, bo jak mówią promotorzy i trenerzy, bez takich jak Buckley boks by przestał istnieć.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: dziewczyna Szpilki trenuje jiu-jitsu. Zobacz, jak poddała mężczyznę