Nie chce pajacować, jak Burneika. Jest o wiele silniejszy od Pudzianowskiego

Osiągnął już praktycznie tyle, co Mariusz Pudzianowski. Mimo to jego nazwisko nie jest znane szerzej nad Wisłą, bardziej kojarzą go kibice poza granicami kraju.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Gdyby urodził się 10 lat wcześniej, na fali popularności strongmanów zarobiłby fortunę.

Nieśmiały 24-latek z Głowna tuż przed zawodami podchodzi do Mariusza Pudzianowskiego. - Hej Mariusz, miło cię poznać - ledwo wydobywa głos. - Czy mógłbyś mi pomóc w treningu? Mogę liczyć na dobre rady? Chcę w przyszłości zostać twoim następcą.

Pudzian patrzy na nieźle zbudowanego młodzieńca. - Ma tupet - myśli. Wskazuje na leżącą na ziemi belkę. Waży ok. 150 kg. - Podnieś ją cwaniaczku, pokaż co potrafisz - mówi.

"Młody" podchodzi do belki i bez najmniejszych problemów unosi ją do góry. Zgromadzeni wokół strongmani kręcą z uznaniem głowami. Wielu z nich nie podniesie takiego ciężaru nawet podczas zawodów, a co dopiero na rozgrzewce. - No, no, nieźle - komentuje Pudzian pisząc jednocześnie coś na małej kartce. - Masz, tutaj jest mój numer telefonu, zadzwoń za kilka dni.

Rzucił posadę w budżetówce

Ta historia wydarzyła się naprawdę dziesięć lat temu, tuż przed "Pojedynkiem Gigantów". Strongmani - głównie dzięki programowi "Siłacze" emitowanym w telewizji TVN - byli wówczas rozpoznawalni w całej Polsce, a Pudzianowski był gwiazdą światowego formatu. Krzysztof Radzikowski marzył o wielkiej karierze. Od kilku lat regularnie odwiedzał siłownie, rzeźbił ciało, jednak dopiero rywalizacja siłaczy dała mu prawdziwą satysfakcję. - Oczywiście na początku była myśl o kulturystyce - przyznaje w rozmowie z portalem SportoweFakty. - Jednak ta dyscyplina jest zbyt zagmatwana, tam trudno się połapać nawet fachowcom, a co dopiero przeciętnemu Kowalskiemu. Potem zastanawiałem się nad trójbojem siłowym. Dopiero jednak, jak zobaczyłem zawody strongman, od razu wiedziałem, że to moja przyszłość.

Radzikowski rzucił nawet pracę w szkole, gdzie pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego. - To była cholernie trudna decyzja - wspomina. - Pensja w szkole dawała mi poczucie bezpieczeństwa, wynagrodzenie zawsze było na czas. Niskie, bo niskie, ale było. Powiedziałem sobie jednak: raz się żyje. Postawiłem wszystko na jedną kartę.

Po 10 latach nie żałuje. Jako nauczyciel WF-u nie zwiedziłby nawet promila tych miejsc, w które udało mu się odwiedzić. Nie poznałby wielu fantastycznych ludzi. Wreszcie, nie zostałby mistrzem świata. Życie jak w bajce? Nie do końca.

Kiepski wizerunek polskiego siłacza

Wspólne treningi z Pudzianem spowodowały, że Radzikowski przebił się do krajowej czołówki strongmanów. Zaczął również występować na arenie międzynarodowej. Kariera rozwijała się wręcz książkowo. W 2009 roku przyszedł jednak cios. Główny sponsor polskich strongmanów nagle się wycofał.

- Byliśmy od kilku lat regularnie w telewizji, a jedna decyzja spowodowała, że nas już nie było - twierdzi Radzikowski. - Nie muszę chyba tłumaczyć, co to oznaczało dla naszej dyscypliny.

Medialną śmierć. Radzikowski sobie poradził, bo już był znany na świecie i nie mógł się opędzić od zaproszeń na kolejne zawody. Ale rzesza zawodników przerwała kariery i wróciła do swojego poprzedniego życia. W efekcie siłacze w Polsce praktycznie nie istnieją.

- Mamy teraz kiepski wizerunek - nie ukrywa Radzikowski. - Nadal są organizowane zawody w naszym kraju, ale może w nich startować każdy. Nawet pan Mietek, który był dwa razy na siłowni i przeniósł worek ziemniaków. Przed 2009 rokiem, aby dostać się do jakichkolwiek zawodów trzeba było pokonać 60 rywali w eliminacjach. Wiem, bo sam się przebijałem przez takie sito.

Radzikowski próbował nawet sam organizować zawody. - 30 tysięcy złotych trzeba liczyć na budżet średniej imprezy - wylicza. - Żeby miała ona sens dla dużych sponsorów, musiałaby przyjechać telewizja. A to zwiększa koszt do nawet 90-100 tysięcy. Koło zamknięte. Zupełnie się to nie opłaca. Nie widzę przyszłości dla polskich siłaczy. No chyba, że znów do gry wejdzie możny sponsor i sfinansuje cykl profesjonalnych zawodów.

Na świecie ta dyscyplina rozwija się o wiele szybciej, niż w Polsce. Największe zawody przyciągają zarówno pieniądze, jak i kibiców. - Podczas mistrzostw Europy w Leeds zawsze jest na trybunach 8-10 tysięcy fanów. Aż chce się żyć - przyznaje najlepszy obecnie polski strongman.

Dał radę 200-tonowemu monstrum

Rio de Janeiro, Pekin, Sydney, Leeds... Radzikowski żyje na walizkach. - Czasami wracam w poniedziałek, a we wtorek jest kolejny wylot - mówi.

Na zarobki nie narzeka, stać go na życie na niezłym poziomie, stać go również na pielęgnowanie swojego największego hobby - jazdy szybkimi motocyklami. - Uwielbiam prędkość, jestem wtedy wolny - na jego twarzy widać uśmiech.

Oczywiście to nie są gaże ligowych piłkarzy, bokserów, a nawet i szczypiornistów. W porównaniu jednak do pensji nauczyciela wychowania fizycznego, jest dobrze. Radzikowskiego można czasami obejrzeć na antenie Eurosportu, więc i jego oferta dla sponsorów jest nieco bogatsza, niż u krajowych rywali.

Już sześć lat, jak Pudzianowski przebranżowił się na MMA. Czy mógłby w przyszłości wrócić do strongmanów? - To możliwe, bo Pudzian ma żelazny charakter i jak na coś się uprze, to w końcu osiągnie - twierdzi Radzikowski. - Ale musiałby pamiętać o jednym: dyscyplina poszło mocno do przodu. Jak kiedyś stosowało się hantle o ciężarze 85 kg, to teraz standardem są takie o wadze 125 kg. To spora różnica. To tak, jakby porównywać Formułę 1 z roku 2000 i z obecnego sezonu. Przepaść. Wszystko się zmieniło, a rekordy Pudzianowskiego z przeszłości są już mocno nieaktualne. Tak teoretycznie rzecz biorąc, porównując suche statystyki, to na pewno jestem silniejszy od Mariusza.

To może Radzikowski - szukając sponsorów - przejdzie do MMA? - Niech pan nie żartuje nawet - odpowiada. - Nie chcę pajacować jak Burneika czy Najman. Nie interesuje mnie ośmieszanie za kasę. Jestem poważnym człowiekiem. A szans w MMA wielkich nie mam. Dlatego zostaję w strongmanach. Mam jeszcze tutaj sporo do osiągnięcia.

Z uśmiechem na twarzy Radzikowski wspomina wizytę w Uljanowsku. Rosjanie zaprosili ośmiu najsilniejszych ludzi świata, w tym gronie nie zabrakło Polaka. Przypięli ich linami do swego czasu największego samolotu transportowego świata - "Rusłana". Sportowcy mieli przesunąć ważące prawie 200 ton monstrum. - Nie było łatwo, sporo się męczyliśmy, aby drgnął - wspomina. - Ale jak już poszło. Zgromadzeni ludzie nie mogli uwierzyć w to, co widzą na własne oczy.

Lekarz przecierał oczy ze zdumienia

W marcu 2014 roku doszło do tragedii. Podczas zawodów "strzelił" mu triceps. - Nie wiedziałem, co robić - z trudem wraca do tej sytuacji. - O tym, że siłaczom urywają się bicepsy, wiedziałem. Nawet czasami widziałem takie kontuzje. Ale triceps...

Po kilku tygodniach poszukiwań dobrego lekarza, trafił w maju na stół. - Najwcześniej we wrześniu wróci pan na siłownię, aby lekko potrenować. A czy kiedykolwiek wystąpi pan jeszcze w zawodach, tego nie wiem - usłyszał.

Zaczął poważnie zastanawiać się nad swoją przyszłością. Do tej pory nie brał pod uwagę zakończenia kariery. Teraz było zagrożenie, że nie będzie miał innego wyjścia. - Stał się cud - nagle się ożywia. - Rehabilitacja szła tak szybko, że w lipcu brałem już udział w zawodach. Lekarz nie mógł wyjść z podziwu. Stwierdził, że skoro triceps tak szybko doszedł do siebie, to teraz będzie jeszcze mocniejszy.

Radzikowski wrócił do wysokiej formy. Jeszcze jesienią 2014 roku wygrał kilka zawodów prestiżowej serii Strongman Champions League, w tym roku zajął drugie miejsce w australijskiej edycji Arnold Strongman Classic. Znów jest na topie.

W tym roku również jeździ po całym świecie. Jest w ścisłej, światowej czołówce. Pod koniec maja leci do Rio de Janeiro, gdzie wystartuje w łacińskiej edycji Arnold Strongman Classic. - Przede mną mam nadzieję jeszcze kilka lat kariery, taki Żydrunas Savickas ma 40 lat i ani myśli przerywać. Nadal jest w doskonałej formie. Nieprzypadkowo naukowcy twierdzą, że mężczyźni są najsilniejsi w wieku 33-37 lat. Ja w sierpniu skończę dopiero 34.

Radzikowski - mimo że ma na koncie wiele sukcesów łącznie z tytułem mistrza świata - postawił sobie cel, do którego dąży. Marzy o wygranej w Arnold Strongman Classic, w Stanach Zjednoczonych. Raz już tam startował, zajął miejsce tuż za podium. - W tych zawodach, w przeciwieństwie do MŚ, najbardziej liczy się siła. Nie dynamika, nie doświadczenie, nie szczęście, a właśnie siła. Można powiedzieć, że kto zajmuje tam pierwsze miejsce, rzeczywiście jest najsilniejszym człowiekiem świata. Do tego dążę.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×