"Dżolo" Jakubowicz mistrzem w grze lusterkiem i dłonią

Drużyna Andrzea Grubby nie tylko wspaniałymi sukcesami, ale i tzw. pokazówkami zdobywała popularność dla tenisa stołowego. Mistrzem w grze lusterkiem, dłonią, czy kantem rakietki był Andrzej "Dżolo" Jakubowicz.

MK
Jan Tomaszewski i Andrzej Jakubowicz Materiały prasowe / Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Jan Tomaszewski i Andrzej Jakubowicz
Redakcja PZTS: W latach 1984-1986 reprezentacja Polski w podstawowym składzie: Andrzej Grubba, Leszek Kucharski, Stefan Dryszel, Andrzej Jakubowicz (plus rezerwowi Norbert Mnich, Piotr Molenda) zdobywała medale drużynowych mistrzostw świata i Europy. To były srebrne i brązowe krążki, a dlaczego nie złote?

Andrzej Jakubowicz: W tamtym okresie najlepsi byli Szwedzi, chociaż przed swoją publicznością w finale MŚ 85 w Goeteborgu przegrali z Chińczykami. Szwecja miała wspaniałych zawodników jak Bengtsson, Carlsson, Waldner, Appelgren, Lindh, Persson itd. W spotkaniach o złote medale indywidualnych ME Bengtsson pokonał Grubbę w 84 roku, a Persson wygrał z Kucharskim w 86. W tym ostatnim turniej po brąz sięgnęli Grubba i Carlsson. Byliśmy bardzo blisko najlepszych, w światowym topie, szkoda, że zabrakło choćby jednego złota.

Wygrywaliście z najlepszymi na świecie.

Andrzej ograł plejadę znakomitych zawodników z całego globu, wygrywali też Leszek i Stefan, a i mnie się zdarzyło. W 1984 roku zorganizowano mecz Polska - Chiny w Lubinie, w którym pokonałem aż trzech świetnych rywali, na czele z młodziutkim Ma Wenge, późniejszym brązowym medalistą olimpijskim i MŚ w singlu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: słynna narciarka wzięła piłkę do kosza. A potem taka mina!

Potęga i popularność naszego tenisa stołowego została zbudowana na wynikach kadrowiczów w latach 80. i 90.?

Bardzo dobre rezultaty to jedno, a po drugie przyciągaliśmy tysiące ludzi do hal na tzw. pokazówki. Graliśmy w szkołach, zakładach pracy, nawet w więzieniu. W Polsce często występowałem z "Grubym", a po przeprowadzce do Francji z tamtejszymi gwiazdami jak Jacques Secretin i Jean-Philippe Gattien.

Nie patrzyliśmy na pieniądze, tylko jeździliśmy i promowaliśmy - mówię o Polsce - ping-pong. Gdzie nas zapraszano, tam się stawialiśmy pełni zapału i graliśmy lusterkiem, dłonią, kantem rakietki, na loby itd. Publiczności to się podobało i potem tłumnie nas wspierała podczas pamiętnych meczów w europejskiej superlidze. Oczywiście sukcesami, ale i swoją postawą zasługiwaliśmy na piękne wyróżnienia, nieżyjący Andrzej Grubba został honorowym obywatelem Starogardu Gdańskiego, a mnie tak nagrodzono w rodzinnym Tarnobrzegu.

Kiedyś powiedział pan, że po włączeniu telewizora "wyskakiwał Grubba".

Bo tak było. We wspomnianych latach 80., kiedy mieliśmy zaledwie dwa programy telewizyjne, sporo mówiło się i pokazywało reprezentację tenisistów stołowych, a oczywiście prym wiódł Andrzej. Miałem przyjemność z Grubbą gościć w programie "Jarmark" panów Pijanowskiego, Zientarskiego, Szewczyka. Rozegraliśmy fajną pokazówkę w tym gronie, zresztą można ją obejrzeć w internecie.

Jakim człowiekiem był Grubba?

Bardzo go lubiłem i ceniłem, to mój rówieśnik z rocznika 58, razem też mieszkaliśmy w akademiku AZS AWF Gdańsk. Przed nim otwierano wszelkie "drzwi". Kiedyś specjalnie dla Andrzeja otworzono w środku nocy stację benzynową. Innym razem autobus kursowy nie zakończył planowo trasy w Gdańsku Wrzeszczu, tylko specjalnie Grubbę i nas zawiózł do Leszka Kosedowskiego, naszego przyjaciela-boksera. "Gruby" grał wspaniale, a ludzie chcieli go oglądać. Na finałowych meczach w Pucharze Europy wypełnilibyśmy kibicami stadion piłkarski, gdyż takie było zainteresowanie. Zresztą nawet na nasze treningi przychodziło po kilkaset osób. Zdarzało się, że mecze drużyny narodowej opuszczaliśmy pod eskortą policji, bo rozdawanie autografów i pozowanie zdjęć trwałoby do rana.

W Polsce niemal każdy kibic, i nawet nie chodzi o tych "starszej daty", zna i pamięta Grubbę i Kucharskiego. A jak to było ze Stefanem Dryszelem i Andrzejem Jakubowiczem?

Zacznę od tego, że za "Grubym" ludzie potrafili pójść na Kasprowy Wierch. Podczas jednego z takich treningów kondycyjnych pobiegł za naszą grupką facet, który potem przyznał, że rozpoznał Grubbę i "Kucharza", więc koniecznie chciał zdobyć autograf. Sęk w tym, że po dotarciu do celu okazało się, że nie ma długopisu.

A odpowiadając na pytanie, byłem troszkę słabszy od moich trzech kolegów, chociaż potrafiłem zdobyć dodatkowe ważne punkty. Często słyszę "kto był tym trzecim - ja czy Stefan?". Przede wszystkim jesteśmy kumplami, razem zdobyliśmy złoto MP w deblu. Z Andrzejem też raz wygrałem krajowy czempionat w grze podwójnej. Tak więc Dryszel był lepszy ode mnie w Polsce, mocniejszy psychicznie, ale w lidze francuskiej, gdzie spotkaliśmy się po latach, to ja wygrywałem. Nie zmienia to faktu, że często dzwonię do Stefana, aby pogadać i powspominać, podobnie do Tadzia Klimkowskiego, kolegi z gdańskiego AZS AWF, od lat - podobnie jak ja - mieszkającego we Francji. Przy okazji tej rozmowy, chciałbym też wspomnieć Zbyszka Liszewskiego, który pomagał Adamowi Gierszowi w prowadzeniu reprezentacji i był naszym trenerem klubowym.

Andrzej Jakubowicz z rodziną (fot. archiwum prywatne) Andrzej Jakubowicz z rodziną (fot. archiwum prywatne)

Nie byłoby zapewne Francji w pana życiorysie, gdyby nie Tarnobrzeg i Gdańsk.

Mój ojciec był dyrektorem liceum w Tarnobrzegu i działaczem PZTS, a życie rodziny kręciło się wokół małej, celuloidowej piłeczki. W tenisa stołowego grali też mój brat Janusz i szwagier Ryszard. Po zwycięstwie w MP juniorów przeniosłem się do Gdańska, gdzie miałem szansę rozwinąć swój talent. Nie wspomniałem, że jestem ojcem chrzestnym jednego z synów Grubby, Maćka. Byliśmy pingpongową rodziną. Ale też wszyscy uwielbialiśmy piłkę nożną, graliśmy w nią na treningach i to na niezłym poziomie. Byliśmy zapraszani do Orłów Górskiego, wspaniałej drużyny na czele z Szarmachem, Lato, Tomaszewskim itd. Było mi miło, kiedy razem z nimi grałem w jednym zespole. Rodzinne więzi łączyły mnie ze zmarłym w tamtym roku Januszem Kupcewiczem.

Związany jest pan m.in. z Chalons-en-Champagne, a w ogóle to we Francji wygrał pan ponad 100 turniejów.

Czasem to były większe imprezy sportowe, z udziałem Gatiena, Belga Saive’a i innych znakomitości, innym razem małe zawody. Ale zwycięstwo to zwycięstwo. W lidze ogrywałem m.in. Eloi i Chilę, europejską czołówkę. Zdarzało się, że kibice w tym kraju mnie kojarzyli, w przeciwieństwie do Grubby. Na jakimś turnieju siedzimy na trybunach, a po autografy podchodzą kibice. Jeden z nich pyta "kim jest ten pan obok?". A ja na to: "kolega z akademika". Grubba miał do dystans i nie obrażał się w takich sytuacjach. Klasa facet.

Jak wspomina pan epizody z reprezentacjami różnych krajów w roli trenera?

To były krótkie okresy, zazwyczaj spotykaliśmy się na obozach, potem turniej i to wszystko. Prowadziłem m.in. kadrę Libanu i Konga. Były też propozycje większego zaangażowania w rozwój ping-ponga w Luksemburgu czy Szwajcarii, jednak odmawiałem, gdyż wiązałoby się to z przeprowadzką. Na przykład miałem pracować w klubie z Lucerny i trenować szwajcarską reprezentację. Później w tym mieście w klubie grał mój syn Arek. Dziś to już człowiek ponad 40-letni, ojciec dwójki dzieci, ale dalej bawi się tenisem stołowym w niższej lidze francuskiej. Mam też 24-letnią córkę Lizę, jednak z naszym ukochanym sportem nie jest związana.

Czytaj także:
Poznaliśmy Mistrza Polski w tenisie stołowym wśród duchownych
Ogromny sukces Polaka! Złoto mistrzostw Europy

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×