Redakcja PZTS: Dekadę po tym, jak Danuta Calińska i Czesława Noworyta wywalczyły brąz ME w Moskwie, do Berna udały się utalentowane zawodniczki Szatko i Urbańska.
Małgorzata Urbańska-Turalska: Panie Calińska i Noworyta zapisały się w dziejach jako pierwsze z naszego kraju medalistki mistrzostw kontynentu w tenisie stołowym. Później długo nie mieliśmy - jako reprezentacja Polski - takich sukcesów, chociaż odkryte już zostały talenty Andrzeja Grubby, Leszka Kucharskiego, Stefana Dryszela czy Andrzeja Jakubowicza. Oni na swoje medale musieli troszkę poczekać. W Szwajcarii im nie poszło, natomiast my z Jolą bardzo niespodziewanie stanęłyśmy na najniższym stopniu podium.
W latach 1979-80 wygrywałyście mistrzostwa Polski w grze deblowej, więc nikt nie miał wątpliwości, że na ME jedzie najlepsza żeńska para.
Byłyśmy zgranym duetem, mimo młodego wieku, ale i w krajowych zawodach zdarzało się nam przegrywać. Tymczasem w Bernie rozegrałyśmy wspaniały turniej, chociaż nie obyło się bez dramatycznych chwil. Pamiętam, że byłyśmy na krawędzi odpadnięcia, wystarczyła "świnka" ze strony rywalek i mogłybyśmy zapomnieć o strefie medalowej. Nasz medal był małym szokiem w całym środowisku sportowym. Tata opowiadał, że mówili o nim w głównym wydaniu telewizyjnych wiadomości.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: słynna narciarka wzięła piłkę do kosza. A potem taka mina!
Zapoczątkowałyście trwającą do dziś serię medalową biało-czerwonych w ME.
Reprezentacyjną szansę otrzymałam jeszcze w 1981 roku, ale w mistrzostwach świata w Nowym Sadzie niczym się nie wyróżniłam. Miałam za to żal, iż 2 lata później nie dostałam powołania na czempionat globu w Tokio, mimo że zwyciężyłam w MP w Krakowie. To już 40 lat minęło, tak ten czas szybko leci. Co ciekawe, blisko krążka ME byłam już w 1972 roku w duńskim Vejle, gdzie w drużynowych zawodach kadetek z Teresą Zamielą zajęłyśmy 4. miejsce. Z kolei w sezonie 1974 w niemieckim Goeppingen byłam 10. w singlu. Rywalizacja wyglądała w ten sposób, że po porażce w ćwierćfinale dotarłam do finału turnieju "pocieszenia".
Co było motywacją dla pani, aby trenować tenis stołowy w latach 70. i 80.?
Po prostu lubiłam ten sport, a kolejne dobre wyniki na szczeblu regionalnym i krajowym sprawiały, że jeszcze mocniej się "wkręcałam". Wyjazdy zagraniczne nie były codziennością w tamtych czasach. A my miałyśmy możliwość zobaczyć Europę, kiedyś nawet PZTS zorganizował wyjazd do Algierii. Był czas i na granie, i na wypoczynek. A że otrzymywałyśmy kieszonkowe, to i można było coś fajnego przywieźć do Polski.
Pierwszym trenerem był ojciec Zygmunt Urbański w podstawówce w Ślesinie. Miała pani sportową alternatywę dla ping-ponga?
Rodzice byli nauczycielami, a tata zapalonym sportowcem, świetnie radzącym sobie - oczywiście w wydaniu lokalnym, rekreacyjnym - w różnych dyscyplinach. Zafascynowany był tenisem stołowym, a że wtedy nawet w wiejskich szkołach były stoły, czasem jeden kiepskiej jakości, to wystarczyło aby rozbudzić pasję u dzieci. Smykałkę po nim przejęłam i szybko zaczęłam zwyciężać w regionie poznańskim.
Aby rozwijać talent, musiała pani wyjechać.
Najpierw do Poznania, gdzie grałam w Stomilu, a potem do Stali Stocznia Szczecin. Tam skończyłam technikum chemiczne w 1977 roku i wtedy również zostałam wicemistrzynią kraju, przegrywając finał z Jolą Szatko. To było sezon po ostatnich sukcesach bardzo doświadczonych Calińskiej i Noworyty. Kolejnym etapem w mojej karierze był Włókniarz Łódź, chociaż propozycji miałam dużo więcej, m.in. z Wrocławia. W łódzkim klubie spotkałam m.in. braci Frączyków, a w zespole - po rozdzieleniu ligi kobiecej i męskiej - występowałam w najwyższej klasie m.in. z Jadzią Szymanelis-Kawałek. To był już czas moich występów w reprezentacji, wspólnych zgrupowań z Grubbą, Kucharskim i innymi.
Kadry narodowe pingpongistek i pingpongistów trenowały razem?
Trenerem reprezentacji był łodzianin Zdzisław Derdoń, więc część obozów odbywała się na miejscu. Mnie to pasowało, bo nie musiałam tracić czasu na dojazd. Najważniejsze zgrupowania przed wielkimi imprezami miały miejsce w renomowanych ośrodkach, jak m.in. Cetniewo i Drzonków. Wspólne treningi miały też ten plus, że mogliśmy w jakimś stopniu potrenować miksta. W juniorach zdobyłam tytuł z Grubbą.
Policzyła pani wszystkie swoje medale MP?
Prawie 20, w tym kilka złotych w seniorach, m.in. w deblu z Ewą Poźniak i mikście ze Stefanem Dryszelem. Drużynowo zwyciężałam i w barwach Włókniarza, i Siarki Tarnobrzeg na początku lat 90. To były początki klubu, który niedawno po raz 3. wygrał Ligę Mistrzyń. Pewnie, że miałam szansę na więcej medali, lecz nie ma co narzekać. Czasem sobie rozmyślam, gdybym była objęta profesjonalnym szkoleniem, tak jak dziś to ma miejsce, jak potoczyłaby się moja kariera?
Pani córka Adrianna Turalska grała w reprezentacji Polski w młodszych grupach wiekowych.
Ada wystąpiła m.in. w mistrzostwach Europy kadetek w 2000 roku w Bratysławie. Zresztą do tej pory gra rekreacyjnie w tenisa stołowego. A ja wróciłam do stołu i tak jak wspomniałam trafiłam do Siarki. W 1990 roku był srebro DMP, a od 1991 tarnobrzeski zespół wywalczył 30 tytułów, oddając 1. miejsce tylko w 2006 roku Nadarzynowi i w 2022 Wrocławowi.
Nie rywalizowałam już w indywidualnych turniejach, skupiając się na rozgrywkach drużynowych. Zdobywałam punkty także dla klubów z Płocka, Radomia, Konina, a także dla zespołu Cyfral Zagrodniki Łódź, założonego przez mojego męża Andrzeja Turalskiego. Co ciekawe, w żeńskiej ekstraklasie mieliśmy dwa zespoły w tym samym czasie. Tak, wówczas, to było zgodne z regulaminem.
Cyfral Zagrodniki był i wicemistrzem kraju, i triumfatorem Pucharu Polski, a zawodniczki zdobywały medale IMP.
Pod koniec poprzedniego wieku mąż otrzymał propozycję poprowadzenia Ośrodka Szkoleniowego w Krakowie. Wyjechaliśmy całą rodziną, Andrzej był trenerem, Adrianna miała dobre warunki do polepszania umiejętności, a ja byłam trochę sparingpartkerką, ale też pomagałam dziewczynom, które przeniosły się do Małopolski.
Dziś dużym zainteresowaniem cieszą się turnieje rangi Grand Prix Polski Weteranów.
Niestety, nie biorę w nich udziału, a jednym z powodów są kłopoty z kolanem. Poza tym jestem babcią dwójki dzieci Ady, więc mam inne priorytety. Poza tym wróciłam do Ślesina, aby opiekować się mamą. Ale jak się spotykamy z koleżankami z dawnych lat, zawsze jest co powspominać.
Czytaj także:
- Marta Smętek: Polska potęgą w rywalizacji niepełnosprawnych
- Szczęśliwa trzynastka Enea Siarkopolu