Wspomnienia Andrzeja Domicza. Celuloidowa piłeczka była skarbem

Zdjęcie okładkowe artykułu: Archiwum prywatne /  / Na zdjęciu: Andrzej Domicz (pierwszy od lewej)
Archiwum prywatne / / Na zdjęciu: Andrzej Domicz (pierwszy od lewej)
zdjęcie autora artykułu

Andrzej Grubba i Leszek Kucharski debiutowali w MŚ w 1977 roku w kadrze prowadzonej przez Andrzeja Domicza. W wywiadzie 81-letni trener opowiada o czasach, kiedy piłeczka celuloidowa była skarbem.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Redakcja PZTS: Gdzie trenowaliście i jaki był dostęp do pingpongowego sprzętu w latach 50.?[/b]

Andrzej DomiczPochodzę z podłódzkiego Zgierza, jestem wychowankiem Włókniarza, a tenisem stołowym zainteresowałem się za sprawą starszego brata oraz kuzyna. To była amatorka, bez trenerów, po prostu granie i jeszcze raz granie dla przyjemności. Najpierw trzeba było jednak znaleźć stół. Szukaliśmy po popularnych wtedy świetlicach, a także hotelach robotniczych itp. Deficyt piłeczek sprawiał, że bardzo je szanowaliśmy. Kiedy pękały robiliśmy cuda, by nadawały się do dalszego użytku. Były nieforemne, ciężko się je odbijało, bo skakały jak chciały, lecz to nie przeszkadzało. Byłem coraz lepszym zawodnikiem, co zaowocowało powołaniem do kadry juniorów. W 1959 roku pojechałem do rumuńskiej Konstancy na tzw. Kryterium Europejskie, czyli dzisiejsze mistrzostwa kontynentu U-19. Dopiero tam, kiedy przegrywałem z dziewczynami, zobaczyłem na czym polega ten sport.

Juniorzy rywalizowali z juniorkami?

Tadeusz Patyński, który się nami opiekował, mistrz Polski z 1950 i 1951 roku, zorganizował sparingowe mecze z reprezentantkami gospodarzy. I okazało się, że jesteśmy słabsi od nich. Bardzo mnie to zmobilizowało do ciężkiej pracy treningowej. Poza tym w Łodzi, do której przeniosłem się po maturze, podglądałem najlepszych pingpongistów, w tym Stanisława Krygiera, złotego medalistę MP z 1954 roku.

Łódzki etap pańskiej kariery to też Włókniarz?

Tak, ale najpierw był AZS. W mieście włókienniczym poznałem m.in. braci Frączyków, Zbigniewa i Stanisława, czy Zdzisława Derdonia, późniejszego trenera reprezentacji, zresztą tak jak ja. Zdobyliśmy z Włókniarzem 3-krotnie wicemistrzostwo Polski, a indywidualnie zwyciężyłem w 1968 roku w Lublinie, przerywając serię Witolda Woźnicy, który zwyciężył sezon wcześniej, a później 5 razy w latach 1970-73.

Równo 55 lat temu zdobyłem też złoto w deblu z "Holdkiem" Woźnicą, zastępując na tronie starą gwardię, czyli Janusza Kusińskiego i Zbigniewa Calińskiego.

W mistrzostwach świata zadebiutowałem w 1965 roku w Lublanie, gdzie byłem jednym z zaledwie dziewięciu Europejczyków w 1/16 finału. Muszę jeszcze dodać, że awans do seniorskiej reprezentacji w młodym wieku był raczej niemożliwy. Teraz zaczyna się treningi dużo wcześniej, są on bardziej ukierunkowane, a my - jak wspomniałem - do wielu rzeczy sami dochodziliśmy.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: skandaliczne zachowanie pięściarza. Sędzia musiał przerwać walkę

Kiedy pan został trenerem?

W 1969 roku, mając 27 lat, przeszedłem do 2-ligowej Siarki Tarnobrzeg, marzącej o występach na najwyższym poziomie, jako i zawodnik, i jednocześnie trener. Kusili mnie wizją awansu, ale też zbudowania specjalnego pawilonu dla tenisistów stołowych. To byłoby coś, pomyślałem, i się zgodziłem. W międzyczasie pojawił się też pomysł ściągnięcia młodych zawodników, aby stworzyć taki - nieoficjalny - ośrodek szkoleniowy. W ten sposób trafili tam m.in. Andrzej Baranowski, Ryszard Czochański i trzy siostry Olek. W Tarnobrzegu karierę zaczynał Andrzej Jakubowicz, późniejszy kadrowicz z ekipy z Andrzejem Grubbą, Leszkiem Kucharskim, Stefanem Dryszelem. To był czas sukcesów, zarówno drużyny męskiej, jak i kobiecej. Wówczas zacząłem też społecznie prowadzić reprezentację Polski. Nie było podziału, opiekowałem się zespołami żeńskim oraz facetów, a na ME w Pradze w 1976 roku pomagała mi Barbara Kowalska. W kolejnym sezonie w MŚ w Birmingham zadebiutowali m.in. Grubba i Kucharski, wtedy chłopaki liczący po 19 i 18 lat.

Pan już był z powrotem w Łodzi. Jak został przyjęty?

Rozstawaliśmy się w kiepskich nastrojach. Prasa robotnicza pisała, że zostawiam miasto, które mnie wychowało. Tymczasem po niemal dekadzie zostałem miło przyjęty, bardzo chcieli, aby Domicz wrócił.

Wtedy do kadry poszedł trener Derdoń, a ja dołączyłem do niego w sezonie 79/80, otrzymując zadanie trenowania pingpongistek. Efekt był taki, że na ME w Bernie sensacyjnie brązowy medal wywalczyły Jolanta Szatko i Małgorzata Urbańska. Chciałbym podkreślić zasługi Basi Kowalskiej, która zrobiła rewolucję w Związku, potrafiła wykorzystać dobre kontakty, rozkręcić akcje szkoleniowe.

Dlaczego wyjechał pan do Niemiec?

Sytuacja rodzinna, a dokładnie choroba córki, spowodowała, że na kilka lat wyemigrowałem do Padeborn. Chciałem zarobić pieniądze i sfinansować operację.

Powróciłem do Włókniarza w 1987 roku. I znowu poczułem satysfakcję, że mogę wrócić do dawnego klubu. Dwa lata później znalazłem się jeszcze raz w reprezentacji. Włączyłem do niej młode zawodniczki, a równo 30 lat na podium ME juniorek stanęły: Paulina Narkiewicz w singlu oraz w deblu z Jolantą Langosz.

Na zachodzie Europy miał pan okazję pracować z Luksemburką Ni Xia Lian, dziś 60-latką, która cały czas jest w… światowej czołówce.

Poznałam ją gdy miała 30 lat. Kto by przypuszczał, że za kolejne 30 lat nadal będzie grała na tak wysokim poziomie. Poza reprezentacją Luksemburga, pracowałem też w belgijskim Hasselt. W międzyczasie, tj. latach 1999-2000, jeszcze raz zająłem się kobiecą kadrą Biało-Czerwonych, ale szybko zrezygnowałem. "Uciekłem" do wspomnianego Hasselt, gdzie uzyskaliśmy bardzo dobre wyniki w drużynowych mistrzostwach obydwu płci.

Pamiętam, że w Polsce było tylko dwóch klasy mistrzowskiej, ja i Marek Rzemek z Warszawy. W różnych publikacjach piszą, że jestem trenerem II klasy, ale to nie jest prawdą.

1992 rok, kadra Polski pod wodzą Andrzeja Domicza podczas meczu z Luksemburgiem
1992 rok, kadra Polski pod wodzą Andrzeja Domicza podczas meczu z Luksemburgiem

Na emeryturze zamieszkaliście państwo (przy rozmowie jest żona pana Domicza - red.) w Kołobrzegu.

Pragnęliśmy być w miarę blisko córki, dlatego najpierw wybraliśmy Szczecin, a potem Kołobrzeg. Czasy były takie, że nasze dziecko - mimo ukończenia studiów medycznych oraz perfekcyjnej znajomości języków niemieckiego i angielskiego - nie mogło znaleźć pracy w Polsce. Udało jej się dopiero w Niemczech. To dla nas długa i bolesna historia.

Na koniec, jakieś przyjemniejsze, ciekawe wspomnienie z tenisa stołowego?

Może niezbyt przyjemne, ale ciekawe... otóż jeździłem na turnieje z udziałem 100 zawodników, którzy nocowali w prowizorycznych warunkach, na pryczach. Kiedy zbliżała się cisza nocna, dalej trwały karciane potyczki w pokera. Przy zapalonym świetle nie dało się spać. Wreszcie kiedy dało się ich uprosić i zapadła ciemność, po chwili trzask, prask, rumor niesamowity. Okazało się, że pod jednym gościem zawaliło się łóżko. W mig zapalono światła, aby sprawdzić co się stało, i znów te karty... Nie wiem jak oni rano mogli grać w tenisa stołowego.

Przeczytaj także: Zapomniany olimpijczyk z Seulu

Źródło artykułu: Informacja prasowa
Komentarze (0)