Redakcja PZTS: Jubileusz i wcale nie mały... Ma pani w kolekcji już dziesięć tytułów mistrzyni Europy w grze pojedynczej.
Natalia Partyka: Ostatnio sprawdzałam swoje międzynarodowe osiągnięcia w biogramie na stronie statystycznej światowej federacji i... tak, potwierdzam - to mój dziesiąty indywidualny złoty medal w ME. Byłaby szansa pewnie też na jedenasty, ale nie startowałam w 2013 roku we włoskim Lignano. Nie jestem do końca pewna, z czego wynikała moja absencja. Pod względem zdrowotnym nic mi raczej nie dolegało, więc pewnie chodziło o dużą liczbę startów w kategorii pełnosprawnych.
ZOBACZ WIDEO: Jakub Kiwior i jego żona zachwycili. Nagranie robi wrażenie
Z jakiego powodu zapamięta pani ME 2025 w Szwecji?
Powtórzyłam sukces sprzed dwóch lat z angielskiego Sheffield, gdzie również trzykrotnie stawałam na najwyższym stopniu podium. W Skandynawii wygrałam w singlu, deblu z Karoliną Pęk i mikście z Patrykiem Chojnowskim. Do 2019 roku mistrzostwa Europy rozgrywane były tylko w dwóch konkurencjach: indywidualnie i drużynowo. Z kolei w 2021 w czasie pandemii nie było zawodów.
Trafił się choć jeden trudniejszy mecz?
W fazie grupowej przegrywałam 0:1 i 10:11 ze Szwedką Anją Handen. Na szczęście zwyciężyłam w drugim secie 13:11, a potem w trzecim do 8 i czwartym do 1. Pierwsza partia mi uciekła, drugą jakoś w końcu ogarnęłam. Rywalizowałam z nią milion razy i niekiedy zdarzyło się, że Anja mocniej się postawiła. Faktycznie to był jeden trudniejszy moment w turnieju. We wszystkich pozostałych grach triumfowałam po 3:0.
Cofając się do... dwudziestego wieku. Jak pani wspomina debiut w mistrzostwach Europy?
Stare dzieje, 1999 rok i słowackie Pieszczany. Z pewnością nie dostałam się do seniorskiej kadry przypadkowo, mimo że miałam dopiero 10 lat. Już rok później startowałam w igrzyskach w Sydney, do których musiałam się przecież zakwalifikować. Wracając do debiutu w ME, miałam już małe międzynarodowe doświadczenie, bo - jak wspomniałam na wstępie - przejrzałam swoje wyniki, trochę sobie przypomniałam i faktycznie wywalczyłam wcześniej medale w zawodach rankingowych w Hiszpanii i Francji.
Przyzna pani jednak, że 10-latka ze złotym DME to jednak niecodzienne wydarzenie.
Samego turnieju nie pamiętam, ale na szczęście pozostały zdjęcia. Całkiem niedawno rozmawiałam z ówczesnym trenerem Krzysztofem Ruchalskim, który przyznał, że nieco ryzykował wstawiając do składu na finał drużynówki młodzież, czyli mnie i starszą o 6 lat Małgosię Jankowską. Zdecydowanie najstarsza była Krystyna Jagodzińska.
Jeździła pani na zagraniczne imprezy z rodzicami?
Nie, nie było takiej sytuacji. W reprezentacji miałam opiekę ze strony sztabu szkoleniowego i zawodniczek. Nigdy nic złego się nie wydarzyło.
Pierwszy finał IME z pani udziałem miał miejsce w 2001 roku we Frankfurcie.
Drużynowo w tym samym składzie znów zwyciężyłyśmy, zaś w singlu przegrałam finał z Czeszką Jolaną Davidkovą. Później wyszła za mąż, zmieniła na nazwisko Matouskova i po roku spotkałyśmy się w grze o złoto mistrzostw świata na Tajwanie. I ja już byłam górą, podobnie jak w finale ME 2003 w Zagrzebiu. To już były miłe niespodzianki.
Minęło 20 lat od polskiego finału ME w klasie 10 między Natalią Partyką a Krystyną Jagodzińską.
To był jedyny mecz o tytuł między nami, Polkami. Później nie udało się tego powtórzyć, ponieważ konkurencja była coraz silniejsza, ale i tak bezsprzecznie najmocniej rośnie Azja. Kolejna sprawa, obecnie jest więcej zawodniczek grających na wysokim poziomie niż 15-25 lat temu. Mam na myśli np. Chinkę w barwach Australii Yang Qian, z którą przegrałam finał ostatnich MŚ 2022, Brazylijkę Brunę Alexandrę, czy tenisitki stołowe z Tajwanu.
Kolejna edycja MŚ w 2026 roku w Tajlandii. Pani już sobie zapewniła start dzięki złotemu medalowi ME.
Kwalifikację mam wywalczoną, jednak muszę spoglądać na ranking i "pilnować" Yang Qian. Bo gdyby ona częściej startowała, solidnie punktowała i plasowała się na miejscach 1-4, to ja nie mogę spaść na 5-8. Chodzi o to, aby ewentualnie nie trafić na nią w ćwierćfinale czempionatu globu. Lepiej się spotkać w finale.
W klubowym tenisie stołowym pełnosprawnych reprezentuje pani Lalak AZS UMCS Lublin i hiszpański Son Cladera Mallorca.
Jestem właśnie w Lublinie, gdyż na koniec roku czekają nas trzy mecze w Ekstraklasie. Rywalami będą zespoły z Krakowa, Sochaczewa i Zielonej Góry. Jesteśmy beniaminkiem i chcemy wreszcie coś wygrać. Po serii czterech porażek przyda się nam zwycięstwo, a może dwa lub nawet trzy. Utrzymanie bez konieczności rywalizowania w barażach jest celem w pierwszym sezonie.
Tabelę zamyka Palmiarnia Zielona Góra, przedostatni jest pani klub, a na "bezpiecznych" miejscach Bronowianka Kraków i SKTS Sochaczew w składzie z pani przyjaciółką Katarzyną Grzybowską-Franc.
Z "Grzybcią" zdobywałyśmy złote medale MP w deblu oraz krążki drużynowych ME. Może tak się zdarzyć, że w piątek zmierzymy się w Lublinie. Moja drużyna jest zdeterminowana, by zacząć zwyciężać, stąd obecność w składzie Czeszki Hany Matelovej, Węgierki Georgina Poty i mojej osoby.
Po powrocie po blisko dekadzie do polskiej ligi rozegrała pani trzy pojedynki, a bilans wynosi 1-2.
Ekstraklasa przywitała mnie ciężkim zadaniem, gdyż grałam z ukraińską obrończynią Tetianą Bilenko, Japonką Emiko Taguchi i Koreanką Kim Yerin. Musiałam się solidnie naszarpać, by wygrać z Bilenko. Z Taguchi miałam kłopot na odbiorze serwisu i łatwo straciłam wiele punktów. Lepiej spisałam się z Yerin, szkoda, że nie udało się doprowadzić do piątego seta.
Znalazła się pani w zarządzie Polskiego Związku Tenisa Stołowego. Co chciałaby pani zmienić w Ekstraklasie?
Chcielibyśmy pójść drogą profesjonalnej męskiej LOTTO Superligi, która rozwinęła się przez ostatnie lata. Może warto rozważyć, czy Ekstraklasa powinna liczyć 10 zespołów. Łatwiej o sponsorów, o pomoc miasta jeśli gra się w krajowej elicie. Poza tym meczów byłoby trochę więc, chociaż też zdaję sobie sprawę, że tym najmocniejszym niekoniecznie taka zmiana byłaby na rękę. Z drugiej strony obecność Tarnobrzega, Rzeszowa czy Wrocławia w mniejszych pingpongowych ośrodkach byłaby świetną promocją naszej dyscypliny.
Czym się jeszcze będzie pani zajmowała w PZTS?
Skupię się także m.in. na sporcie osób niepełnosprawnych. Wiem co się dzieje i jak można byłoby jeszcze usprawnić funkcjonowanie tej grupy zawodników.
16 grudnia mecz Polska - Austria na zasadach olimpijskiej drużynówki w Arenie Katowice.
Nigdy nie miałam okazji grać w Katowicach, bo tam nie było zawodów. Rywalizowałam za to w Gliwicach. Nowa konkurencja w programie igrzysk, dlatego trzeba sprawdzać się z europejskimi rywalami i świetnie, że jest taka możliwość. Leszek Kucharski, mój były trener, opowiadał, że kiedyś takie mecze - z udziałem kobiet i mężczyzn - cieszyły się wielką popularnością w Polsce. Oby wróciła moda na takie spotkania.