W trakcie drugiej rundy kibice na trybunach wspierali obie tenisistki. Wymachiwali flagami i dopingowali. Ostatecznie to Łesia Curenko okazała się lepsza i po trzysetowej, zaciętej walce ze swoją rodaczką Anheliną Kalininą awansowała do trzeciej rundy londyńskiej imprezy. Myślami zwyciężczyni była jednak gdzie indziej.
Została poinformowana, że w centrum handlowym w Krzemieńczuku doszło do ataku rakietowego. Podkreśliła, że jej trener pochodzi z tego miasta i razem ze swoim ojcem znajdowali się blisko miejsca ataku. Ona sama martwi się o swój dom w Kijowie, który znajduje się blisko miejsc bombardowanych przez Rosjan.
Zawodniczka z Włodzimierzca czuje się źle z faktem, że jeździ z jednego turnieju na drugi, a tymczasem jej rodacy walczą o życie. Przygnębia ją fakt, że nie może nic z tym zrobić. Podkreśla jednoczenie, że jest wzruszona dobrocią ludzi, którzy chętnie pomagają Ukraińcom.
- Dziś w drodze z hotelu na korty mieliśmy kierowcę, który przyjął do siebie dwie osoby z Ukrainy - mówiła wzruszona po zakończeniu rywalizacji dla PAP.
Zajmująca 101. miejsce w rankingu WTA tenisistka postanowiła przeznaczyć dziesięć procent nagrody na pomoc ojczyźnie. W kolejnej rundzie jej rywalką będzie Niemka Jule Niemeier.
Z kolei Anhelina Kalinina pomimo przegranej, z Wimbledonem się nie żegna. Ukrainka spróbuje jeszcze swoich sił w deblu. Poinformowała, że wszystkie pieniądze, które zdobędzie, przeznaczy na odbudowę swojego domu w Irpieniu, który został doszczętnie zniszczony. Jej rodzice przebywają obecnie w jej mieszkaniu.
Ona sama planuje zostać w Londynie najdłużej, jak to będzie możliwe, ponieważ nie ma gdzie się podziać. Wierzy, że pokój nadejdzie jak najszybciej, jednak dopóki tak się nie stanie, nie może myśleć o powrocie do swojego rodzinnego miasta.
Czytaj także:
- Ukraińska tenisistka zwróciła się do Rosjan. "Su*i, dlaczego kłamiecie"
- Kolejny przypadek COVID-19 w Wimbledonie