Pegula nieczęsto się denerwuje, nieczęsto pokazuje swoją psychiczną niemoc podczas meczów. Tymczasem w końcówce drugiego seta, po przegranym gemie, wściekła posłała piłkę w publiczność. I to własną, bo przecież grała jako reprezentantka miejscowych amerykańskich kibiców.
Iga denerwowała ją stabilnością w grze. Może nie było jej wiele - jak wspominałem to był dziwny mecz - ale zdecydowanie więcej u Igi niż u Amerykanki. Mało było spektakularnych wymian, mało było wybitnego tenisa. Ale Iga, mimo wielu niedokładnych uderzeń (często znów w forhendzie, z którym na tym turnieju ma spory problem), grała swoje. Czasem zmuszała rywalkę do błędów, czasem nie musiała tego robić, aby zdobyć kolejne punkty. Jednak pewność siebie i spory spokój (jak na ten mecz) wystarczyły, aby raz za razem wpuszczać Pegulę na miny.
Huśtawka przełamań pod koniec drugiego seta skutkowała zniecierpliwieniem, coraz bardziej aktorskimi minami, a wreszcie krzykiem Amerykanki. Jej frustracja narastała, a Polka zyskiwała coraz więcej spokoju. I w tym spotkaniu jakość Polki, sama w sobie, wystarczyła.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tenisiści czy piłkarze? Jest forma!
Nie wyprowadziło jej z błędu również ostrzeżenie, które dostała od sędziego po tym, kiedy poszła szybko przetrzeć ręcznikiem twarz i ramiona. Polka nie rozumiała, dlaczego arbiter ma z tym problem, ale okazało się, że jej przeciwniczka była już gotowa do podania, a zachowanie Świątek mogło wybić ją z rytmu. Iga przegrała następną piłkę, potem odpoczywając rzuciła do sędziego: "Pokaż mi taki przepis!", ale szybko złapała równowagę i wróciła do gry. Do gry może dość przewidywalnej, ale za to na stałym poziomie. Taka postawa kruszyła rywalkę coraz bardziej.
To kolejny mecz z dużymi nerwami w tle, który Iga zwyciężyła. I mimo mnóstwa błędów rywalki, tylko sobie może zawdzięczać triumf.
To spotkanie, które może się okazać kluczowe w drodze po finał US Open. Każde takie zwycięstwo daje kilka "punktów do wiary" we własne umiejętności, a przede wszystkim umiejętność przetrwania trudnych momentów i rozstrzygnięcia "falującego" meczu na swoją korzyść.
I choć nocna konfrontacja mogła się podobać tylko prawdziwym koneserom tenisa, nie mam nic przeciwko temu, aby kolejne wyglądały tak samo. Byle kończyły się wynikiem na korzyść Igi.