WTA postawiło na zarobek kosztem wizerunku. "Jak nie wiadomo, o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze"

Getty Images / Artur Widak / Na zdjęciu: Aryna Sabalenka
Getty Images / Artur Widak / Na zdjęciu: Aryna Sabalenka

Tenisowy turniej w Meksyku z udziałem Igi Świątek wzbudza wiele emocji. Padają poważne oskarżenia pod adresem organizatorów. - Za kilka lat wszyscy o tym zapomną - komentuje tę sytuację redaktor naczelny magazynu "Tenisklub" Adam Romer.

WTA Finals to kończący sezon turniej, w którym bierze udział osiem najlepszych tenisistek świata. Tym razem odbywa się w Meksyku, pierwszy raz na korcie bez dachu, co sprawia pewne problemy. W czwartek nie zostały dokończone niektóre mecze z powodu deszczu. O tym, jak wygląda od środka organizacja tych zawodów, rozmawiamy z ekspertem tenisowym. Adam Romer jest w Cancun i wyjaśnia nam zawiłości organizacyjne zawodów. 
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: O Cancun usłyszeliśmy na długo przed rozpoczęciem turnieju WTA Finals. Niekoniecznie dobrego. Jest tak źle, jak się mówi?

Adam Romer, redaktor naczelny magazynu "Tenisklub": Jeśli ktoś był tu wcześniej, a ja tak, to nie powinno go nic zaskoczyć. Po pierwsze jesteśmy nad morzem i trzeba mieć świadomość, że pogoda może się zmieniać jak w kalejdoskopie. Po drugie, na opady deszczu nie ma się wpływu. Zwykle jest inaczej. Pamiętajmy, że tutaj od listopada zaczyna się sezon turystyczny. Do Cancun przyjeżdżają ludzie z Ameryki. Dlatego WTA i zawodniczki mają po prostu pecha.

ZOBACZ WIDEO: W trybie pilnym Polka zawiesza karierę. Jest w ciąży

Inna sprawa natomiast: ten, kto wpadł na pomysł budowania kortu tego typu, jest człowiekiem wielkiej wiary. Niemniej, zważywszy na to, że jeszcze dziesięć dni temu w tym miejscu nie było nic, efekt wygląda świetnie. Trzeba się natomiast zastanowić, jaki sens ma tworzenie czegoś takiego po to, żeby zagrać najważniejszy turniej WTA dla ośmiu najlepszych zawodniczek. Wydaje mi się, że trochę nie pomyślano strategicznie. Lepiej grać tam, gdzie kort już jest od dawna.

No ale zawodniczki nie zostawiły suchej nitki na organizatorach. Aryna Sabalenka mówiła, że obawia się o swoje zdrowie.

Myślę, że Białorusinka trochę przesadziła. Trudno dostrzec jakieś zagrożenie. Dziewczyny mają jednak prawo narzekać, bo to wszystko to jest swoista improwizacja. Żeby była jasność: organizatorzy naprawdę się starają i rzetelnie podchodzą do swoich obowiązków. To te same osoby, które zorganizowały dwa lata temu turniej w Guadalajarze, a także WTA 1000 w tym samym miejscu. Oni wiedzą, co robić, ale czasami z piasku bicza się nie ukręci. To sytuacja bez wyjścia. WTA bierze każde pieniądze, jakie się nadarzą, stąd takie dziwne lokalizacje.

Nie dało się zorganizować tak prestiżowego turnieju gdzie indziej? Po co na siłę grać na otwartym korcie? To nowość, wcześniej grano pod dachem.

Wolałbym, żeby rywalizacja odbyła się na przykład w Ostrawie, lecz z rozmów, które przeprowadziłem, wynika, że to miasto nigdy nie było poważnie brane pod uwagę. W grę wchodziła jeszcze Arabia Saudyjska. Z dwojga złego uznano, że lepiej zorganizować zawody w Meksyku.

Pana zdaniem rozegranie turnieju w Meksyku to dobra decyzja?

Miejsce jest piękne i atrakcyjne pod warunkiem, że nie pada deszcz, na co nie mamy żadnego wpływu. Wydaje mi się, że ta sytuacja związana z Cancun dodatkowo wymusi na władzach światowego tenisa po pierwsze konsolidację, bo nieprzypadkowo mówi się o połączeniu ATP i WTA.

Jeżeli nawet nie konsolidację, to bardzo bliską współpracę. ITF, zarządzane także przez Amerykanów, kompletnie nie współpracuje z dwiema największymi organizacjami na świecie. A powinno. Choćby po to, żebyśmy zobaczyli Igę Świątek na Billie Jean King. Jaki był efekt zeszłorocznej krytyki, gdy zawody odbywały się w Teksasie w USA? Żaden.

WTA więc się pomyliło?

W jakim sensie?

Cancun to wizerunkowy strzał w kolano.

Za parę lat nikt nie będzie o tym pamiętał. Tak było w przypadku Chin. Najpierw WTA powiedziało, że nie będzie tam turniejów z uwagi na sprawę z Shuai Peng. Wszyscy bili brawo. A potem co? Szybko się z niej wycofali, bo okazało się, że nie mają pieniędzy. Nie chcę na siłę bronić WTA, bo sam wielokrotnie byłem krytyczny wobec nich, trzeba natomiast umieć to wyważyć. Ci ludzie, którzy są na miejscu, stają na głowie, żeby wszystko funkcjonowało właściwie.

Frekwencja także pozostawia wiele do życzenia.

Wydaje mi się, że gdyby rozegrano ten turniej gdziekolwiek w Europie, byłyby pełne trybuny, a pewnie przyjechałby jeszcze parę tysięcy Polaków, by zobaczyć Igę Świątek. Najwyraźniej dla Amerykanów to nie jest ważne i liczy się tylko to, żeby kasa się zgadzała.

Trudno ominąć wątek porywistych wiatrów, które utrudniają zadanie tenisistkom, a były łatwe do przewidzenia.

Zgadza się. To jest wybrzeże Morza Karaibskiego. Trudno, żeby na tym obszarze nie wiało. W zależności od pory roku zmienia się tylko kierunek.

Turniej niefortunnie nałożył się w czasie z huraganem w Acapulco. Zresztą w hotelach w Cancun były ostrzeżenia i instrukcje dotyczące tego, co robić w takich sytuacjach. Czyli zagrożenie istnieje.

To się stało na drugim końcu Meksyku. Mówimy o wielkich odległościach, wyrażanych w kilku tysiącach kilometrów. W tym okresie nie ma realnego zagrożenia huraganem w miejscu, gdzie się znajdujemy. A te tabliczki to trochę dmuchanie na zimne.

Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Rywalka Świątek zalała się łzami
Świątek przeprosiła za jedno określenie

Źródło artykułu: WP SportoweFakty