"La Gazzetta dello Sport" to największy dziennik sportowy w Europie. Był przedmiotem mojej pracy dyplomowej. W jednej analizie sprawdzałem, na podstawie głównych tematów na pierwszej stronie gazety, jak piłka nożna totalnie dominuje dyskurs sportowy we Włoszech. Wyjątkami od tego mogą być zwycięstwa Ferrari w Formule 1, wielkie kolarstwo i letnie igrzyska olimpijskie, jeśli akurat ktoś z Włochów sięgnie po złoto.
Przygotowywałem tę pracę dwie dekady temu, ale od tego czasu niewiele się mogło w rezultatach moich badań zmienić... aż do listopada ubiegłego roku. Wtedy to, od finałów Pucharu Davisa i potem ATP Finals, Jannik Sinner przebija się na pierwsze strony, i to nie tylko sportowych gazet, i nie tylko gazet. Italia oszalała na punkcie Sinnera. Po jego sukcesie w Australian Open, pod koniec stycznia, "La Gazzetta dello Sport" dołączyła do wydania zeszyt w formacie A5, z historyczną pierwszą stroną na okładce.
Faktycznie Sinner jest wszechobecny, i w mediach, i w reklamach przygotowywanych już przed dwoma laty po jego pierwszych sukcesach w dorosłym tenisie. Śledzący jego wyczyny Włosi z końcówką zimy odkurzyli rakiety i przypomnieli sobie, że mają do dyspozycji publiczne korty, często już zarośnięte i niepielęgnowane.
Sinner to najgorętsze nazwisko w światowym tenisie ostatnich miesięcy. Mijają dwa pokolenia, od kiedy tenis był tak obecny w głównym nurcie sportowym na Półwyspie Apenińskim.
Trzy lata temu inny Włoch, Matteo Berrettini, pokonał Huberta Hurkacza w walce o finał Wimbledonu. Wydawało się, że Berrettini stanie się idolem Włochów. Bo czy można zagrać w finale Wimbledonu przez przypadek? Berrettini miał potencjał nie tylko sportowy, ale od czasu jego wimbledońskiego finału medialny aspekt jego kariery zdecydowanie przeważył karierę tenisową naznaczoną przez kontuzje. Berrettini jest wciąż twarzą domu mody i bohaterem plotek. Ale jego wimbledoński finał, przegrany przecież, przyćmił Sinner, sięgając po wielkoszlemowy tytuł w Melbourne.
Trzy miesiące na przełomie ubiegłego i tego roku to powrót włoskiego tenisa na świecznik i nawiązanie do wyczynów sprzed lat. W listopadzie Jannik poprowadził drużynę narodową do triumfu w Pucharze Davisa, w styczniu został pierwszym Włochem, który wygrał turniej wielkoszlemowy nie na mączce. Ostatni raz z tej rangi zwycięstw w męskim tenisie Włosi cieszyli się w 1976 roku. Jako że bohaterowie tamtych czasów nie tylko wciąż żyją (byli w Maladze na finałach Pucharu Davisa), ale są aktywnymi komentatorami bieżących wydarzeń, jest we Włoszech okazja do udzielenia żywej lekcji historii sportu.
Jeśli ktoś zapyta w tym momencie, co z wielkoszlemowymi tytułami singlowymi Franceski Schiavone (2010) i Flavii Pennetty (2015), odpowiedzieć należy, że, niestety, przynależą one we włoskiej dyskusji o tenisie do gorszej kategorii, choć nikt tego nie oznajmi wprost. Walka o równouprawnienie w sporcie zdecydowanie lepsze rezultaty przynosi we Francji i Hiszpanii niż na południe od Alp.
Biorąc pod uwagę mężczyzn i kobiety, nigdy włoska flaga nie była tak wysoko w rankingu światowym. 1 kwietnia Sinner został drugim tenisistą świata i jeszcze tej wiosny, w wypadku pomyślnych występów w Rolandzie Garrosie, może zdetronizować Novaka Djokovicia. I pomyśleć, że w momencie, gdy Sinner zdecydował się odstawić narty dla kariery tenisowej, w 2014 r., Djoković był od dawna mistrzem wielkoszlemowym z doświadczeniem bycia rakietą numer jeden na świecie.
Symboliczna zmiana na światowym topie teraz dodałaby jeszcze więcej koloru bajkowej historii Sinnera. Tym bardziej, że wydaje się to po prostu naturalną koleją rzeczy, także dlatego, że samego Djokovicia pokonał przecież w drodze do zarówno Pucharu Davisa, jak i tytułu w Melbourne.
Właśnie podczas swojej kampanii w Australii Sinner znalazł się na dobre na ustach Włochów, jeśli niedostatecznie wywołał już narodową euforię w związku z triumfem w Pucharze Davisa. I jak to bywa, w takich dyskusjach wybiega się daleko poza sam sport: jedni stawiają małomównego i skromnego Jannika za wzór do naśladowania, inni zwracają uwagę na jego niedostateczną "włoskość", bo przecież w domu mówiło się po niemiecku (aż narzuca się porównanie do Adama Małysza i jego wyznania, tak "niestandardowego" w Polsce).
W stawiającej na bliskie rodzinne relacje kulturze wiele pytań wzbudziła absencja rodziny Sinnera podczas jego gry o historyczny tytuł w Melbourne. W takich ważnych sytuacjach często zdarza się przecież, że bliscy docierają na miejsce zawodów. Ale rodzice Sinnera do Australii nie polecieli, bo pracują w restauracji w Trydencie-Górnej Adydze, regionie tak gromadnie odwiedzanym przez Polaków. A końcówka stycznia to szczyt sezonu, czas, gdy Włosi wybierają się na "biały tydzień" w Dolomitach.
Sinner ma 22 lata, już jest najbardziej utytułowanym włoskim tenisistą w erze Open (od 1968 roku), i próbuje nie zwariować, choć zdaje sobie sprawę z faktu, że coraz trudniej jest pozostać mu anonimowym wśród innych. Młodzi idą do fryzjera prosić o fryzurę "na Sinnera".
Ostatnio w Miami, kiedy wygrał, zaczerwienił się na słowa Sereny Williams, która przyznała, że chciałaby mieć jego frontend. Sukces świętował wspólnie z Laurą Pausini, najbardziej nagradzaną za granicą włoską piosenkarką. A sam Valentino Rossi przyznał, że nawet nie zdążył dobrze usiąść, a już było po finale (Sinner pokonał Dimitrova w niecałe pięć kwadransów).
"La Gazzetta dello Sport" pisze o nim jako o rudym rekinie, który "najpierw chwyta cię za nogę, potem za ramię, w końcu za głowę".
Po tytule na Florydzie Sinner awansował na drugie miejsce w rankingu. I nie wydaje się to być jego ostatnie słowo.
Krzysztof Straszak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
"Pokonać Sinnera mógłby tylko diabeł"
Hurkacz pierwszym od 13 lat polskim półfinalistą na mączce