W czerwcu Iga Świątek wygrała Rolanda Garrosa i wtedy wydawała się być niezwykle szczęśliwa. Na pewno też odetchnęła z ulgą, bo zdaje sobie sprawę z tego, jaką dominatorką jest na paryskim obiekcie, a co za tym idzie, jak duże są oczekiwania wobec niej. Trzeba jednak przyznać, że jej gra robiła wrażenie i triumf był w pełni zasłużony.
Od tamtej pory wiele się wydarzyło. Najpierw Wimbledon i nawierzchnia, która raszyniance po prostu nie leży, a potem igrzyska olimpijskie, na których tak bardzo jej zależało. Efekt? Upragniony medal, brązowy. Historyczny sukces.
Jednak to, co martwiło w kontekście Igi Świątek, to... emocje. A w sumie ich brak. Widać było podczas tych meczów na tych imprezach, że Polka jest mocno skupiona na celu, ale sprawiała wrażenie, jakby przesłaniało jej to radość z gry. Uśmiech pojawił się na jej twarzy dopiero wtedy, kiedy już stała na podium.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pudło roku już znamy. Niewyobrażalne!
Być może są to małe rzeczy, a niektórzy powiedzą nawet, że błahe, bo przecież nie jest to jej obowiązkiem. Zgadza się, ale nie da się ukryć, że największe sukcesy Iga odnosiła właśnie wtedy, gdy cieszyła się tym, że może być na korcie i rywalizować z tenisistkami.
O ile pierwszy mecz Kamilą Rachimową był nieoczekiwanie trudny, tak pojedynek z Eną Shibaharą okazał się nadspodziewanie łatwy. Oczywiście Japonka notowana jest w trzeciej setce rankingu WTA, jednak dysponuje szerokim wachlarzem zagrań, dzięki czemu była już nawet czwartą zawodniczką świata w zestawieniu deblowym.
Shibahara nie potrafiła jednak przekuć swoich umiejętności w to, by jakkolwiek zagrozić Świątek. Trzeba jednak przyznać, że liderka światowego rankingu grała mądrze i była niemal bezbłędna. Myliła się tylko sześciokrotnie, a rywalka oddała jej aż 28 punktów przez swoje błędy. To spory progres, bo w I rundzie Świątek pomyłek zanotowała aż 41.
To, co jest warte odnotowania to wspomniany przeze mnie wcześniej wątek emocji. Tych było znacznie więcej u naszej tenisistki. Była radość po udanych zagraniach, mobilizowanie się do kolejnych piłek, ale też sporo opanowania.
Być może po US Open 2024 uznamy, że ten mecz był najłatwiejszym w całej imprezie dla Świątek. Przede wszystkim zapamiętajmy, że było to spotkanie, w którym widać, że Polka wyciągnęła w pełni wnioski po wcześniejszej potyczce. A to już daje spore nadzieje na to, że wraca nowa-stara Iga, której kibicujemy od kilku dobrych lat.
Dominika Pawlik, dziennikarka WP SportoweFakty
Czytaj też:
- Tajemniczość Igi Świątek. "Nie powiem"
- Precyzja spod znaku Igi Świątek. Trafiła idealnie [WIDEO]