- Póki Aga i Ula grają na takim poziomie, na jakim grają, to jakaś tam popularność, spotkania z mediami i inne obowiązki, będą częścią naszego życia. Taki jest los zawodowego sportowca, choć mamy też swoje pięć minut na prywatność - powiedział Radwański.
- Nasza rodzina funkcjonuje już w trzecim pokoleniu w sporcie, także nie był to jakiś pomysł przypadkowy. Ja jestem wychowany przez ojca i mamę w takim stylu. Dopiero co prawda w trzecim pokoleniu jesteśmy sportowcami najwyższej światowej klasy - dodał syn byłego hokeisty Cracovii Władysława Radwańskiego.
Trener i ojciec Agnieszki, dziesiątej tenisistki w rankingu WTA oraz 70. na liście Urszuli, ostrożnie dobiera znajomych i niechętnie widzi w swoim otoczeniu nowych ludzi.
- My mamy tu okopy Świętej Trójcy, mamy te same osoby od dawna, nawet od 25 lat. Ludzi, którzy widzieli od początku to nasze utrapienie z tenisem. Niewiele osób dopuszczamy nowych, chyba można je policzyć na palcach jednej ręki. Trzymamy dystans, nie jesteśmy celebrytami i odrzucamy wszystkie zaproszenia, których jest cała masa. Jedynie staramy się uczestniczyć w różnych imprezach charytatywnych, szczególnie Ula i Isia, bo uważamy, że to nasz obowiązek - powiedział Radwański.
Jego córkom coraz rzadziej udaje się ukryć swoją tożsamość w trakcie krótkich pobytów w Krakowie w trakcie sezonu, a tym bardziej po jego zakończeniu, gdy prawie cały grudzień spędzają w domu.
- Nie da się od tego uciec. Jeśli Iśka idzie w czapce i okularach, a podchodzi do niej w sklepie facet i mówi, "ja i tak wiem kim pani jest, nawet czapka pani nie pomoże". Takich wariatów jest od groma. Innym razem pięciu gości w dresach jechało za nią samochodem. Miała już dzwonić na 112, ale się okazało, że tylko chcieli autograf. Na szczęście popularność tenisa w Polsce nie jest taka wielka. No w Krakowie mamy problem, ale jakbyśmy wyjechali do mniejszego miasta, to byłoby spokojniej. No może jeszcze w Warszawie by nas rozpoznawali - stwierdził Radwański.
- W sumie za granicą jesteśmy bardziej popularni, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, a ostatnio nawet w Toronto zaczepił mnie ktoś: o pani jest mamą Agnieszki i gratulował mi - dodała jego żona Marta.
Agnieszka i Urszula nie ukrywają w wywiadach, że coraz trudniej przychodzi im "normalne funkcjonowanie" i oswoiły się już z częstymi wizytami dziennikarzy i kamer na ich treningach, a także koniecznością udzielania licznych wywiadów.
- Czasem dziewczyny mają już dość kamer, dziennikarzy i tego zainteresowania wokół nich. Jak przyjeżdżają do Krakowa, to chcą być od tego jak najdalej i unikają szczególnie "kolorowych gazet". Czasem to dziwi, szczególnie telewizję, jeśli się im odmawia, ale zawsze zadaję wtedy pytanie: czy moje córki będą lepiej grać w tenisa, jeśli wystąpią w jakimś programie? Nie, po prostu nie i koniec - powiedział Radwański.
- Ile razy dzwoni do nas telewizja i ciągle zaprasza, żebyśmy przyjechali do studia do Warszawy. Trudno im zrozumieć, że nie mamy na to ochoty, ani czasu. Każdemu się wydaje, że od razu wsiądziemy w pociąg i przyjedziemy do Warszawy, żeby tylko wystąpić przed kamerą. Nie chcą zrozumieć, że choć trochę chcemy też w spokoju pobyć w domu - dodała Marta Radwańska.
Sportowa kariera utalentowanych krakowskich sióstr powinna potrwać jeszcze co najmniej siedem, osiem lat.
- Później być może napiszę książkę, ale wcześniej musiałbym wynająć dobrego adwokata. To byłaby książka, w cudzysłowie, o elicie tenisowej. Troszkę szpiegowska, troszkę kryminalna, ale i obyczajowa. Trochę też o mediach by było, a sport pewnie będzie na ostatnim miejscu. Cóż, przygody mamy dość interesujące jeżdżąc po całym świecie, bo spotykamy różnych dziwnych ludzi, ale jakoś sobie radzimy - zapowiedział z tajemniczym uśmiechem Radwański.