Wimbledon to nie tylko tradycje, elegancja i równo przystrzyżona trawa. Białe stroje, truskawki ze śmietaną czy elegancko ubrani kibice na trybunach. To miejsce, w którym dzieje się magia, bo zapada ogrom niespodziewanych rozstrzygnięć. Mamy zresztą na to dowód w tegorocznej edycji, bo przecież już w turnieju nie ma Coco Gauff, Jessici Peguli czy wśród panów Alexandra Zvereva, Daniła Miedwiediewa czy Alexandra Bublika, który niedawno odprawił Jannika Sinnera w Halle.
Nie bez powodu jest tu najwięcej sensacji. Na trawie jest najmniej okazji do trenowania, to bardzo krótki okres w roku. Trzeba umieć się szybko przystosować, ale trzeba też po prostu lubić tę nawierzchnię. I tak jest właśnie z Kamilem Majchrzakiem. Kilka lat temu wskazał ten turniej jako ulubiony ze wszystkich w kalendarzu, nie tylko z wielkoszlemowych.
ZOBACZ #dziejesiewsporcie: Krychowiak wpadł w zachwyt podczas podróży
Do kosza możemy sobie wyrzucić przewidywania przedturniejowe, kiedy spoglądając na jego ostatnią passę, trudno było być optymistą, a większość twierdziła, że pożegna się z turniejem już w I rundzie. Co więcej, kiedy dwa lata temu w ogóle nie mógł grać, bo był zawieszony na 13 miesięcy, mało kto się spodziewał, że wróci na ten sam poziom, a co dopiero, że zajdzie tak wysoko, do (przynajmniej!) IV rundy Wimbledonu!
Kamil poradził sobie najpierw z Matteo Berrettinim, byłym finalistą tej imprezy, ostatnio mającym wiele problemów. Włoch jest jednak niezwykle doświadczony, a mimo to uległ Polakowi. Potem nasz tenisista odprawił młodego i zdolnego Ethana Queena, nawet nie pozwalając mu pomyśleć o tym, że mógłby wywalczyć sobie awans.
Natomiast życiowy sukces osiągnął, odprawiając Artura Rinderknecha (6:3, 7:6[4], 7:6[6]). Tego samego, który wyrzucił z turniejowej drabinki Zvereva! Trzeba jednak oddać Francuzowi, że mogło mu zabraknąć sił. Wimbledon trwa od pięciu dni, a on codziennie, przez pięć dni, musiał wychodzić na kort rozgrywać mecz, bo oba jego wcześniejsze spotkania były przerywane z powodu ciemności. Tymczasem powinien grać co drugi dzień.
To oczywiście nie jest główny powód jego porażki, bo Kamil Majchrzak zagrał znakomite spotkanie. Przede wszystkim - tak samo jak w dwóch poprzednich - grał cierpliwie swój tenis. Zmuszał rywala do biegania, wykorzystywał swój perfekcyjny bekhend i bardzo dobrze serwował. Rinderknech też oczywiście miał atuty, ale nie korzystał z nich w decydujących momentach w II i III secie.
Kto by pomyślał, kiedy Hubert Hurkacz przekazał decyzję o wycofaniu się z Wimbledonu, że Kamil Majchrzak da nam tyle radości? Zostanie tu co najmniej do niedzieli, ale już teraz ma mnóstwo powodów do dumy. Pisze historię, swoją, ale i polskiego tenisa. W swoim tempie, spokojnie, cierpliwie. Robi tak od zawsze, tym jest to piękniejsze.
Dominika Pawlik, dziennikarka WP SportoweFakty