Szymon Turek: Geniusz, który nigdy nie zostanie Numerem 1

Brytyjska piosenkarka Bonnie Tyler śpiewała przebój "I need a hero!". - Potrzebuję bohatera. Musi być silny, musi być szybki i musi być w ogniu walki. Wszystko się zgadza, Andy Murray spełnia wszystkie te cechy. Ale wciąż mu czegoś brakuje, by spełnić marzenia brytyjskich kibiców i zdobyć tenisową nieśmiertelność.

Szymon Turek
Szymon Turek

Zwolennicy teorii liczb i wszelkiej maści matematyczni zapaleńcy zacierali ręce. Andy Murray, 22 - latek ze Szkocji, wygra Australian Open, to pewne. Przecież to jego 17. turniej wielkoszlemowy w karierze, a dokładnie tylu nieudanych prób potrzebował finałowy rywal, Roger Federer, by wreszcie zdobyć swój pierwszy tytuł. Miał wtedy 22 lata...

Teoria ocierała się o zabobon, ale miała też inną skazę. Federer jest tylko jeden, wszyscy porównują go do najlepszych w swej dziedzinie w historii, niektórzy nawet do najlepszych w sporcie, a znajdą się i tacy, którzy uparcie twierdzą, że to kosmita, który z niezrozumiałych powodów znalazł się na naszej planecie.

Murrayowi nikt jednak nie odmawia talentu, a nawet geniuszu. Trzej wielcy tego sportu mówią jednym głosem: Szkot jest wielki, to talent czystej wody. John McEnroe przed turniejem typował go na zwycięzcę. Federer zaraz po finale chwalił jego poruszanie się po korcie, znakomite umiejętności taktyczne i przekonywał, że ma wszystko co potrzeba, by wygrywać najważniejsze mecze. Pete Sampras jako ostatnią przeszkodę do zdobycia najważniejszych trofeów wskazuje wiarę w siebie: - Jest bardzo bliski wygrania czegoś wielkiego i wygra to. Musi uwierzyć, że może wygrać. Jego gra upoważnia go do tego.

Z takimi referencjami Murray może śmiało patrzeć w przyszłość. - Może jeszcze kiedyś wygram turniej Wielkiego Szlema, a jeśli nie, to nic się nie stanie. W końcu są ważniejsze rzeczy w życiu od tenisa.- mówił po finale Szkot, chyba próbując nieco zrzucić ze swoich barków oczekiwania brytyjskich kibiców na triumf rodaka. Dzięki niemu cały świat na nowo odkrył Freda Perry'ego, mistrza z lat 30-tych, ostatniego Brytyjczyka wygrywającego turniej wielkoszlemowy (Nowy Jork 1936).

Kibice w Wielkiej Brytanii są tak spragnieni sukcesu po 74 latach posuchy, że swoje nadzieje pokładają w – cóż za paradoks!- Szkocie. Tym czupurnym młodzieniaszku, który w 2006 roku przed Wimbledonem mówił, że na zbliżających się mistrzostwach świata w piłce nożnej będzie kibicował wszystkim oprócz Anglii.

Tenis Murraya różni się od gry innych zawodników z czołówki. - Moja gra jest trochę bardziej skomplikowana niż tylko zwykłe przebijanie z linii końcowej. Próbuję zmieniać rotację piłki. Nie mam tyle sił ile inni zawodnicy, dlatego muszę trochę więcej pomyśleć, by zdobywać punkty. I to zabiera trochę czasu.

I rzeczywiście, porównując jego styl z rosyjską maszynką do przebijania piłek Nikałajem Dawidienko, czy z Rafaelem Nadalem, zapędzającym swych rywali w kozi róg za pomocą nieosiągalnych dla innych topspinowych uderzeń wysoko nad siatką i bezpiecznie w korcie, nie można mieć wątpliwości. Tenis proponowany przez Szkota jest miły dla oka oglądających jego wyczyny i jednocześnie okrutny dla przeciwników, którzy nigdy nie mogą mieć pewności co też tym razem strzeli do głowy młodzieńcowi.

A jednak będącemu w życiowej formie Murrayowi znowu czegoś zabrakło do wygrania. Szwajcarski maestro w finale Australian Open w brutalny sposób pokazał całemu światu czego. Odwagi ataku w najważniejszych momentach meczu, właśnie wtedy, gdy ważą się jego losy. Bardziej aktywnej gry, nie polegającej tylko na zawierzeniu w defensywne umiejętności, które może są i olbrzymie, ale przecież nie doprowadzą nigdy na sam szczyt tenisowej chwały.

Żeby być najlepszym na świecie trzeba samemu przejąć inicjatywę. Murray to geniusz taktyczny, co do tego nikt nie ma wątpliwości. Ale geniusz powinien polegać na tym, że wybiera się zawsze najlepsze rozwiązania. Czasami można odnieść wrażenie, że tenisista z Dunblane nie chce wygrać piłki, on chce doprowadzić do sytuacji dla siebie beznadziejnej i dopiero wtedy zdobyć punkt.

Mats Wilander nie ma wątpliwości. Z taką grą Szkot nigdy nie będzie numerem jeden. Może być w czołówce, tak jak teraz, ale jeśli chce być najlepszy na planecie, nie może grać tak pasywnie, musi w końcu zaryzykować.

Czy jednak Andy Murray będzie skłonny zmienić swój styl, tak jak przemienił się z wyglądającego jeszcze niedawno na chucherko w tenisowego atletę? On sam uknuł chyba misterny plan, równie zawiły jak jego akcje na korcie. - Myślę, że jestem bliski grania swojego najlepszego tenisa. Ale wciąż uważam, że to będzie za rok lub nawet trochę dłużej. Albo wie co robi i w końcu kupi upragniony bilet do tenisowego raju, albo pozostanie geniuszem. Ale geniuszem, który nigdy nie będzie najlepszy na świecie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×