(Około)Tenisowy przegląd tygodnia: Madagaskar, strzykawki i szwajcarska mączka

Nie do końca poważnie, nie do końca poprawnie - przegląd mijającego tygodnia w światowym tenisie.

Sprawą, która odbiła się w mijającym tygodniu chyba największym echem we wszelakich mediach, były "prześmiewcze" filmiki wyemitowane w programie "Les Guignols" we francuskim Canal+, delikatnie sugerujące, że Rafael Nadal mógł zawdzięczać swoje wyniki korzystaniu z niedozwolonych środków. Głębia "humoru" jest powalająca, polecamy obejrzeć próbkę samemu i się przekonać:

Hiszpańskie związki sportowe planują pozwać stację do sądu. Ciężko się nie zgodzić z samym Nadalem, który mówi: - To jest taki rodzaj żartu, który na początku może wydawać się zabawny, ale powtarzany wielokrotnie stanowi przekroczenie pewnej granicy. Naprawdę można dać mu już spokój.

Sensacją zakończył się mecz Pucharu Davisa między Szwajcarią a reprezentacją Stanów Zjednoczonych. Helweci przywitali Jankesów z wzorową wręcz gościnnością: na niezwykle wolnym korcie ceglanym w hali, z Federerem w drużynie. Wyszło niespodziewanie. Najpierw Wawrince udało się przegrać z Mardym Fishem, który na korcie ziemnym porusza się jak słoń w składzie porcelany, następnie Federer ugrał zaledwie seta z Johnem Isnerem. Mierzący ponad dwa metry Amerykanin, który w zeszłym roku jako pierwszy (i do tej pory jedyny) zagrał na kortach Rolanda Garrosa pełne pięć setów z samym Nadalem, ma chyba ochotę odebrać Hiszpanowi tytuł "Króla mączki".

Potem mistrzowie olimpijscy z Aten zdołali przegrać z praworęczną połową duetu Bryan Bros. (Bob został w USA, gdzie spędza czas z niedawno narodzoną córką), wspieraną przez rzeczonego Mardy'ego Fisha. Niedzielne mecze singlowe tylko zwiększyły wymiar kary, choć Szwajcarzy wystawili do nich skład "C". Smaku sprawie dodaje komentarz Federera: - Grałem wystarczająco dobrze w deblu, Stanislas za to już nie. Nie zagrał też najlepszego meczu singlowego. Roger, z Isnerem też meczu życia nie zagrałeś.

W Polsce także królował Puchar Davisa. O ile z dziennikarskiego obowiązku należało zainteresować spotkaniem z egzotycznymi rywalami z Madagaskaru, o tyle sama rywalizacja wzbudzała zamiast ciekawości raczej uśmiech politowania. Bo co można powiedzieć o meczu Polaka z Lofo Ramiaramananą czy innym Antso Rakotondramangą w siódmej grupie rozgrywkowej? Dominacja polskich tenisistów, którzy podeszli do meczów profesjonalnie i bez lekceważenia, była bezsprzeczna i konfrontacja zakończyła się zwycięstwem 5:0.

Czapki z głów należy zdjąć za to przed naszym eksportowym deblem, Mariuszem Fyrstenbergiem i Marcinem Matkowskim. Nie dość, że w ogóle przyjechali na mecz, to nawet rozegrali spotkanie z rywalami (Lofo i Antso, nazwisk nie podejmujemy się napisać po raz drugi), dla których najważniejszym momentem było wzięcie autografów od Polaków i w najlepszym razie nadawaliby się na sparingpartnerów. Widać, że gra dla ojczyzny jest dla nich czymś więcej niż przykrym obowiązkiem, co w dzisiejszych czasach bardzo się chwali.

Na deser dwa zdania o tenisie kobiecym. W tajlandzkim Pattaya City kolejny sukces odniosła Daniela Hantuchová, która pokonała w finale Marię Kirilenko, ostatnio głównie znaną z tego, że zaczęła spotykać się z bad boyem amerykańskich lodowisk, Aleksandrem Owieczkinem.

Słowaczka jest jedną z najbardziej niedocenianych tenisistek w tourze, a zarazem jest to jedna z zawodniczek, które zmarnowały gigantyczny potencjał. Gdy jako 19-latka wygrała wielką imprezę w Indian Wells i dołożyła do tego dwa wielkoszlemowe ćwierćfinały, zdawało się, że tenisowy świat przed nią otworem. Niestety, w całej dotychczasowej karierze zdobyła zaledwie pięć tytułów, w tym dwa w malutkim Pattaya City.

W Paryżu na nosie gospodarzom zagrała Andżelika Kerber, najpierw wyrzucając z turnieju Marię Szarapową, a następnie pokonując w meczu o tytuł Marion Bartoli. Francuzka w finale znalazła się przez niezwykłe zrządzenie losu, bowiem powinna była zakończyć start w turnieju dwa mecze wcześniej (dwukrotnie odrabiała straty dwóch przełamań a rywalka nawet serwowała na mecz). Do samej Bartoli ciężko mieć uwagi. Rzeczywiście, gra co najmniej dziwnie (najwięksi uczeni do dziś nie wiedzą, jakim cudem w 2007 roku doszła w Wimbledonie do finału) oraz przejawia na korcie wyraźne syndromy zespołu nadpobudliwości psychoruchowej, jednak jest ona przesympatyczną i inteligentną zawodniczką.

Gdy w II secie Bartoli odrabiała straty z 2:5 na 7:5, zgromadzona w hali Pierre'a de Coubertina francuska publiczność - uznawana za jedną z najgorszych na świecie - dostała czegoś, co przypominało połączenie ekstazy i chorego amoku, drąc się wniebogłosy co punkt i zapominając o podstawowych kanonach tenisowego dopingu. Łzy Bartoli po przegranym spotkaniu to widok przykry, jednak wyraz niedowierzania na twarzach "kibiców" był bezcenny.

W nadchodzącym tygodniu rusza wielki turniej kobiecy w Ad-Dausze, a Ula Radwańska zmierzy się w pierwszej rundzie z Lucie Šafářová. Ciekawe, czy organizatorzy wyznaczą Kadera Nouniego jako głównego arbitra?

Źródło artykułu: