(Około)Tenisowy przegląd tygodnia: Walczą za ojczyznę, a Đoko z kundlem pod pachą

W tym tygodniu przegląd głównie o Pucharze Davisa, który zawładnął sercami kibiców przez ostatnie trzy dni. Nie zabraknie też plotek i donosów spoza kortów.

Co takiego ma w sobie Puchar Davisa? Przede wszystkim ponad 100 lat tradycji. I nieważne, że przez ostatnich kilkanaście lat prestiż tej imprezy niesamowicie spadł - najlepsi tenisiści wciąż z chęcią grają mordercze, pięciosetowe mecze dla swojej ojczyzny nawet na drugim końcu świata. Mimo gigantycznych obciążeń związanych z cyklem ATP, Novak Đoković, Rafael Nadal czy Roger Federer w ubiegłym sezonie nie odmówili gry w reprezentacji.

Zacząć wypada od występu naszej drużyny narodowej. Nie ma co ukrywać, rywal był z niższej półki, choć tenisowo to i tak inna galaktyka niż reprezentacja Madagaskaru, z którą graliśmy w lutym. Po ponad dwóch latach do składu wrócił Łukasz Kubot, jak zawsze na miejscu byli Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, a swoje plany startowe zmodyfikował także Jerzy Janowicz i pojawił się w inowrocławskiej hali. Sama rywalizacja była w zasadzie bez historii, jednak trzeba zwrócić uwagę na wygraną Janowicza z Jürgenem Zoppem. Estończyk to tenisista z zaplecza pierwszej setki rankingu (aktualnie numer 127) i pokonanie takie rywala to wartościowy wynik Jerzyka. We wrześniu czeka nas spotkanie z Białorusią, którego stawką będzie awans do światowego przedsionka (Grupy I).

Na szczególną pochwałę zasługuje oprawa imprezy. Mecze transmitowane były w telewizji Canal +, a czas widzom umilali swoim komentarzem Bartosz Ignacik (prywatnie mąż Klaudii Jans, która ostatniego dnia pokazała się kibicom w Inowrocławiu) oraz Tomasz Wolfke. Mam nadzieję, że nie był to wysiłek jednorazowy i pokazywanie spotkań polskiej reprezentacji stanie się normą. Nie zawiedli też kibice, którzy w komplecie stawili się w hali, a w piątek nie dało się już kupić biletu na pierwsze spotkania singlowe.

Przez ostatnie trzy dni walka toczyła się też w Grupie Światowej, gdzie do walki o półfinały stanęli czołowi tenisiści świata. Jedynie mecz Hiszpanii z Austrią był jednostronny i prowadzony całkowicie pod dyktando gospodarzy.

Najwięcej emocji (niekoniecznie zdrowych) wywołało spotkanie Czechów z Serbami. Gdy po zakończonym pojedynku między Janko Tipsareviciem a Radkiem Štěpánkiem serbski tenisista podszedł uścisnąć dłoń przeciwnika, ten podał mu... środkowy palec. Do tego obrzucił go paroma epitetami, których nie powstrzymała nawet bariera językowa. - Nazwał mnie "śmierdzącą ...", użył brzydkiego słowa. Nie mówię, że jestem harcerzykiem, Stefanem Edbergiem współczesnego tenisa, ale chociaż wiem, co przystoi, a co nie na tenisowym korcie. Tu pasuje tylko jedno określenie: to żałosne - mówił po meczu zbulwersowany Tipsarević, którego od rywala musiał odciągać kapitan serbskiej drużyny. - To wstyd, że kraj o takich tradycjach tenisowych jak Czechy jest reprezentowany przez takiego człowieka. Nigdy więcej nie zamienię z nim ani słowa - dodał potem na Twitterze.

Czesi z całej sytuacji niewiele sobie zrobili, a po wygranej 4:1 konfrontacji Tomáš Berdych szybko wrzucił na Facebooka zdjęcia, na których nie do końca ubrani czescy tenisiści celebrują triumf z napojami wyskokowymi w dłoni.

Atak na rekord świata przeprowadzili w Buenos Aires David Nalbandian i Marin Čilić. I wcale nie chodzi o rekordową liczbę asów czy czas trwania spotkania, ale o... ilość niewymuszonych błędów popełnionych w meczu. Argentyńczyk i Chorwat w pojedynku zanotowali ich łącznie aż 241! Statystyki takie nie są co prawda oficjalnie prowadzone, ale myślę, że śmiało można przyjąć ten wynik jako punkt wyjścia.

Zawsze z przyjemnością oglądam mecze rozgrywane w Buenos Aires. Po sukcesach najpierw Guillermo Vilasa, a w ostatnich latach Davida Nalbandiana, Mariano Puerty, Guillermo Corii, Gastóna Gaudio i Juana Martína del Potro, biały sport stał się w Argentynie w zasadzie dyscypliną narodową (ewentualnie ustępującą piłce nożnej). Wypełnione po brzegi śpiewającymi kibicami trybuny Parque Roca skąpane w promieniach słońca zachodzącego nad stolicą Argentyny to przepiękny widok.

Na urokliwych kortach Monte Carlo Country Club zmierzyły się drużyny Francji i USA. Francuzi to kolejna - po Szwajcarach - reprezentacja, która zagrała z Jankesami "przeciw rywalom". Przecież wszyscy wiedzą, że Amerykanie nie potrafią grać na kortach ziemnych. Zapomnieli jednak, że rywale zza Atlantyku mają w drużynie Johna Isnera. Wieżowiec z Greensboro po raz kolejny wyrąbał awans do półfinału, serwując jak maszyna i jednocześnie bezwzględnie wykorzystując słabości rywali.

Próbkę dobrego wychowania dał przed rozpoczęciem rywalizacji Ryan Harrison. Gdy niespełna 20-letni Amerykanin, powołany w ostatniej chwili w miejsce Mardy'ego Fisha, któremu dokuczały problemy zdrowotne, złamał na treningu rakietę, jeden z widzów zapytał, czy może ją wziąć i dać swojemu synowi (który także się przyglądał). Harrison spokojnie podszedł do kibica, po czym wręczył dziecku... zupełnie nową rakietę. Próba przekupstwa publiczności?

Ozdobą meczów reprezentacji USA jak zwykle był Jim Courier. Były lider rankingu i dwukrotny mistrz wielkoszlemowego Rolanda Garrosa na wszystkich spotkaniach zawsze pojawia się pod krawatem w nienagannie skrojonym garniturze, a całości dopełniają szykowne okulary przeciwsłoneczne. Zupełne przeciwieństwo Guy Forgeta (kapitana drużyny Francji), który po drugiej stronie siatki ubrany w dres skakał wokół swoich podopiecznych. Był to ostatni mecz Forgeta na kapitańskim stanowisku i po 14 latach sprawowania tej funkcji zostanie teraz dyrektorem turnieju w paryskiej hali Bercy.

Niespodziewaną gwiazdą konfrontacji był w Monte Carlo Novak Đoković (Serb jest rezydentem stolicy księstwa), a dokładniej jego piesek, Pierre Đoković. Lider rankingu pojawił się ostatniego dnia jako widz na kortach w towarzystwie narzeczonej i z kundelkiem pod pachą, a po rozdaniu serii autografów i pozowaniu do zdjęć ze swoim ulubieńcem, usiadł w loży delektować się tenisowym widowiskiem.

Także z Monte Carlo przyszła niespodziewana wiadomość, że Amélie Mauresmo dołączyła do sztabu szkoleniowego Wiktorii Azarenki. Trener Białorusinki - Sam Sumyk - to Francuz, nowa konsultantka to Francuzka, nawet sparingpartner Azarenki pochodzi z Francji. Jak widać liderka rankingu umiłowała francuską myśl szkoleniową, która doprowadziła ją na szczyt. Sama Mauresmo mówi: - To było dziwne. Jesteśmy na korcie kompletnie różne, a gdy patrzyłam jak trenuje, miałam wrażenie, że patrzę w lustro. Jej pasja, nieugięta wola, zaangażowanie i dążenie do perfekcji... Odpowiadają mi jej reakcje i pytania. Azarenka chyba za punkt honoru postawiła sobie wygraną na paryskich kortach na przełomie maja i czerwca.

Srogiej lekcji tenisa udzieliła adeptkom dyscypliny Serena Williams, która w ćwierćfinale, półfinale i finale turnieju w Charleston straciła łącznie cztery gemy. Serena wywalczyła tym samym 40. tytuł w karierze (z aktywnych tenisistek co najmniej 40 wygranych na koncie mają tylko Venus Williams i Kim Clijsters), a jej triumf na korcie centralnym imienia Billie Jean King oklaskiwała... Billie Jean King.

Amerykanka idealnie zgrała się z organizatorami turnieju, bowiem tegoroczna edycja była jubileuszową, także 40. edycją imprezy. Ceremonię zakończenia swoją obecnością zaszczycili najwybitniejsi amerykańscy zawodnicy i zawodniczki m. in. John McEnroe, Tracy Austin, Chris Evert i Martina Hingis. Prolog ceglanego sezonu padł łupem Sereny i bardzo ciekawie zapowiada się tegoroczna rywalizacja na ziemnych kortach w Europie.

Pracowicie czas spędza ostatnio Karolina Woźniacka. Dunka prosto z Miami przyleciała do Polski kręcić teledysk do swojej piosenki "Oxygen". Mimo że utwór nie zachwyci uszu muzycznych koneserów, należy docenić chęci Karoliny, która poświęca czas i energię na szczytny cel, jakim jest pomoc niepełnosprawnym dzieciom. Po krótkiej wizycie w Polsce Woźniacka natychmiast poleciała do Augusty, gdzie rozgrywany jest golfowy Masters (występował w nim jej chłopak, Rory McIlroy), a następnie do Kopenhagi, wystąpić w swoim domowym turnieju, gdzie w I rundzie zmierzy się z Ulą Radwańską.

Jako ciekawostkę podam, że w regularnym jazzbandzie w wolnych chwilach grywają bracia Bryanowie. Poniżej przykład ich możliwości:

*

Na czas zbliżających się igrzysk w Londynie zmienione zostaną nazwy wszystkich 361 stacji londyńskiego metra. Dwie kolejne stacje linii czarnej otrzymają nazwy "Roger Federer" i "Rafael Nadal". Swoje przystanki otrzymają też m. in. Andre Agassi i Boris Becker.

Komentarze (3)
avatar
love-gomez
9.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Awans Polaków cieszy, Białoruś jest na podobnym poziomie do Estonii, może ciut wyższym, ale jeśli zagra i Kubot, i Janowicz, to będzie ok. W sumie nawet bez Kubota mogliby sobie poradzić. 
avatar
RvR
9.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jak to z Davisem już nie raz bywało, ta liczba niewymuszonych błędów to z pewnością jest gruba przesada. Podczas finału: Serbia - Francja w 2010 roku statystyki również odbiegały od rzeczywisto Czytaj całość
avatar
beglerbej sylistryjski
9.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
brajany zrobia wieksza kariere muzyczna od cory dunskiej ziemi