Dominika Pawlik: Od dłuższego czasu nie ma pan stałego partnera deblowego, w tym sezonie startował pan z siedmioma różnymi tenisistami. Z czego to wynika?
Łukasz Kubot: - W tym roku moim priorytetem jest singiel. W związku z tym, że nie mam już dobrego rankingu deblowego, muszę szukać zawodników wyżej notowanych. Dzięki temu miałem okazję właśnie występować z Tomášem Berdychem i Janko Tipsareviciem, którzy są bardzo wysoko notowani. Dziękuję im za tę szansę, to na pewno są ciekawe doświadczenia. Staram się koncentrować na singlu, ale jeśli jest szansa, to też gram w deblu.
Czy Janko Tipsarević prywatnie też jest takim luzakiem?
- Tak, wszyscy Serbowie mają taką "otwartą duszę". To są zawodnicy, którzy od początku do końca są zabawni, ale wiedzą kiedy można się bawić, a kiedy trzeba walczyć. To tenisiści, którzy walczą od pierwszej do ostatniej piłki. Było to dla mnie spore doświadczenie, grać z takim zawodnikiem jak Tipsarević.
Na przestrzeni lat walczył pan dwa razy przeciw Davidowi Ferrerowi (w Sopocie 2001 i w Acapulco 2012) oraz pięciokrotnie przeciw Novakowi Đokoviciowi (w Budapeszcie 2004 i cztery razy w latach 2009-2011). Czy zauważa pan różnice w ich grze?
- Na pewno są widoczne. U Đokovicia widać, że jest coraz pewniejszy. Jest numerem jeden na świecie, dlatego z takim zawodnikiem niby się mówi, że nie ma się nic do stracenia. Wychodząc na kort, człowiek próbuje narzucić swój styl gry, ale widzi, że Serb jest nie o jedną, nie o dwie, ale o parę klas lepszy i ma duże doświadczenie. Jeżeli chodzi o Davida Ferrera, to jest po prostu nieobliczalny, dobrze grający z kontry. Przegrywa bardzo niewiele pojedynków z nisko notowanymi zawodnikami, ponieważ niesamowicie biega, zwraca każdą piłkę. Może nie gra i nie bombarduje przeciwników serwisem, ale ma niesamowitą regularność, biega do każdej piłki i bardzo ciężko jest go pokonać.
Na jakiej podstawie dokonuje pan wyboru turniejów? Skąd pomysł, żeby zmienić nawierzchnię i zagrać kolejno: na kortach twardych w Memphis, kortach ziemnych w Acapulco i następnie ponownie na twardych w Indian Wells?
- Zgadza się, to jest dobre pytanie. Muszę się przyznać, że to wszystko było inaczej zaplanowane. Trener w ostatniej chwili postanowił zmienić moje plany, ze względu na to, że turniej w Acapulco był turniejem z serii 500, czyli większą imprezą, niż ta w Delray Beach. Jakiś czas grałem dobrze i miałem niezłe wyniki w Acapulco. Mówiąc nieskromnie, wygrałem turniej w deblu z Oliverem Marachem. Po tych zawodach miałem jeszcze tydzień czasu na przygotowanie się do Indian Wells i stąd decyzja, żeby spełnić plan, że gramy wielkie turnieje. Uważam, że nie było to złym posunięciem, bo myślę, że byłem dobrze przygotowany do turnieju w Indian Wells.
"Gdybym był niższy, to bym się lepiej poruszał, ale za to mam atut serwisu" - to słowa Johna Isnera. Czy będąc niższym od Isnera, pana wzrost może być takim "złotym środkiem", czyli dobry serwis i lepsze poruszanie się po korcie od zawodników mierzących ponad dwa metry?
- Nie jestem ani wielki, ani mały. Jestem tak pośrodku. Proszę zobaczyć, że większość zawodników w czołówce ma więcej niż 188-190 centymetrów wzrostu. Dlatego ja cały czas staram się pracować nad swoim serwisem i robić to coraz lepiej.
John Isner powiedział, że ma pan jeden z najlepszych returnów w deblu. To duży komplement, jeśli pada z ust tenisisty, który ma jeden z najpotężniejszych serwisów na świecie i jest dziesiątym zawodnikiem świata.
- Na pewno są to miłe słowa od Johnny'ego. Graliśmy przeciw sobie kilka razy w singlu i w deblu [dwa razy w singlu, sześć razy w deblu - przyp. red.]. Widziałem, że zawsze był bardzo mocno skoncentrowany przy własnym serwisie. Wiedział, że po prostu będę starał się skracać grę i dobrze returnować. Cieszę się, że to są jego słowa, aczkolwiek mimo wszystko jeszcze muszę popracować nad serwisem. Mam sporo do poprawy, żeby dobrze przygotować się do wielkich turniejów.
Kilka meczów przegrał pan serwując po mecz lub po seta, ostatnio z Ivo Karloviciem i Andym Roddickiem. Co się wtedy stało?
- W meczu z Roddickiem nie mogę sobie nic zarzucić. Ale mecz z Karloviciem zawaliłem i jestem sam sobie winien. Na pewno szkoda, że stało się to dwukrotnie, tak jakby mecz po meczu. Takie spotkania na tym szczeblu powinno się wygrywać. Dlatego szykowałem się do Pucharu Davisa, mimo że walczyłem z niżej notowanym zawodnikiem, ale chciałem się odegrać. Mam nadzieję, że takich sytuacji będę miał jak najmniej w następnych tygodniach czy miesiącach i wtedy, gdy będę miał szansę serwować na mecz i zakończyć go, to postaram się tego dokonać.
A jaki jest plan w głowie w momencie, gdy serwuje się, by wygrać mecz?
- Zależy, jaką się ma taktykę. Jeżeli gra się serwis-wolej, jak ja, to stara się spełniać te założenia. Jest też druga strona siatki, czyli przeciwnik, który jest sfrustrowany, zdenerwowany i nie ma nic do stracenia. W takim momencie ryzykuje i czasami swoją agresywniejszą grą trafia w kort.
Jest pan już bliski kwalifikacji do igrzysk olimpijskich w grze pojedynczej. Ma pan jeszcze jakieś inne opcje gry w Londynie: gra podwójna lub mikst?
- Jest taka opcja, że zagram miksta, ale wszystko jest w rękach Agnieszki Radwańskiej. Do igrzysk jest jeszcze sporo czasu, miejmy nadzieję, że się załapię.
Właśnie wrócił pan do Top 50 rankingu, co oznacza brak problemów z kwalifikacją do dużych imprez.
- Nie ma różnicy między tenisistą z 50., 100. czy 150. miejsca w rankingu ATP. Dużo zależy od tego, aby grać przede wszystkim bardzo dobrze w wielkich turniejach. W zawodach typu ATP World Tour Masters 1000, zawodnicy dostają się do turnieju głównego i właśnie tam jest ta cała rywalizacja na najwyższym poziomie. Człowiek dostaje dwie szanse w ciągu seta i trzeba je wykorzystać; jeżeli komuś się nie uda, to od razu zostaje skarcony. Jeżeli gra się w turniejach typu ATP Challenger Tour, to tych szans ma się więcej w ciągu seta czy meczu, ale do zdobycia jest dużo mniej punktów.
Dominika Pawlik
z Inowrocławia
@bezludna