Wtedy to na czele rankingu była Steffi Graf. W tym samym roku urodziły się czołowe dziś rakiety Niemiec: Julia Görges i Andżelika Kerber. Najgorętsze obok nich nazwiska to Andrea Petković i Sabina Lisicka. Są w podobnym wieku i mniej więcej w tym samym czasie ich kariery nabrały rozpędu. Dla każdej z nich sezon 2011 był w pewien sposób przełomowy. Görges wygrała turniej w Stuttgarcie, Lisicka i Kerber osiągnęły swoje pierwsze półfinały wielkoszlemowe, a Petković grała przez cały rok tak równo i dobrze, że ciężko wymienić jeden jej zdecydowanie najlepszy wynik. Dzięki sukcesom wszystkie znalazły się w gronie dwudziestu czołowych zawodniczek świata.
Sto procent Niemki
Pierwsza formą błysnęła Görges. Jedyna, której "niemieckość" nie jest przez nikogo podważana. Oczy tenisowego świata zwróciły się ku Julii po jej efektownym zwycięstwie w Stuttgarcie. Nie jest to największy turniej w cyklu, ale organizatorzy mają sposób na to, żeby ściągnąć do siebie największe gwiazdy: lista byłych mistrzyń jest imponująca. Görges to dopiero druga Niemka, której udało się zwyciężyć w tej imprezie; pierwszą była Anke Huber. Julia dysponuje bardzo dobrym, mocnym serwisem, ale jej najgroźniejszą bronią jest forhend. Agnieszka Radwańska po finale w Dubaju komplementowała uderzenie z prawej strony Niemki, stwierdzając że ta posyłała straszne "bomby", za którymi czasem ciężko nadążyć nawet wzrokiem. Görges zwyciężyła w Stuttgarcie w imponującym stylu, przez turniej szła jak burza, a w finale pokonała ówczesną liderkę rankingu, Karolinę Woźniacką. Obie zawodniczki spotkały się w następnym dużym turnieju, w Madrycie, gdzie Dunka też nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Niemka oczarowała kibiców nie tylko dobrą grę, ale również urodą. Sukcesy na korcie i wdzięk to atuty Görges, które powinny pozwolić jej zdobyć olbrzymią popularność nie tylko w ojczyźnie.
Podczas turniejów na trawie bardzo dobrze spisywała się Sabina Lisicka, jedna z dwóch topowych niemieckich tenisistek, która ma polskie korzenie, ale chyba najmniej chętnie ze wszystkich "polonusek" przyznająca się do polskiego pochodzenia. Jednak po polsku mówi bardzo dobrze, o czym widzowie Eurosportu mogli się przekonać w trakcie jej meczu w Dubaju przeciwko Isi. Najjaśniejsze punkty sezonu 2011 dla Lisickiej to zwycięstwo w Birmingham oraz półfinał Wimbledonu. Lisicka już pod koniec roku 2009 było blisko czołowej dwudziestki rankingu. Potem pojawiły się u niej poważne problemy zdrowotne, głównie ze stawem skokowym, które wykluczyły ją z gry na kilka miesięcy. Przymusowa przerwa spowodowała spadek w rankingu pod koniec drugiej setki. Jednak dzięki dobrej formie w 2011 roku straty zostały przez nią szybko odrobione.
Andżelika (Angelique) Kerber to najbardziej związana z Polską niemiecka tenisistka. O Polsce mówi dobrze i chętnie. Często również przyjeżdża potrenować do Puszczykowa, gdzie jej dziadek wybudował dla niej halę. Przez pewien czas zastanawiała się nawet nad grą dla Polski. Leworęczna tenisistka błysnęła formą w czasie jesiennych startów w Stanach Zjednoczonych: doszła do półfinału w Dallas, a zaraz potem osiągnęła swój życiowy sukces - półfinał US Open. Ograła tam wiele znakomitych zawodniczek, między innymi Agnieszkę Radwańską. Jej zwycięski marsz zatrzymała dopiero późniejsza zwyciężczyni - Samantha Stosur.
Najwyżej do niedawna sklasyfikowana Niemka to pochodząca z Bośni Andrea Petković. Popularna "Petko", w przeciwieństwie do swoich koleżanek z reprezentacji, nie miała w 2011 roku jednego startu, który znacząco wyróżniałby się na tle pozostałych. Grała za to najrówniej przez cały sezon: regularnie dochodziła do półfinałów i finałów ważnych imprez. W pamięci polskich kibiców na pewno pozostało zwycięstwo Agnieszki Radwańskiej w turnieju w Pekinie, po finale, w którym pokonała właśnie Petković. Jej sezon był na tyle udany, że na koniec roku otarła się o Mastersa. Andrea jest jedną z najbardziej lubianych postaci w kobiecym Tourze. Ma opinię bardzo inteligentnej osoby, której zainteresowania nie kończą się na tenisie. Sympatię kibiców na całym świecie zdobyła swoim "Petko Dance". W Miami jako pierwsza z Niemek pokonała aktualną wtedy liderkę światowego rankingu, Karolinę Woźniacką, co głośnym echem odbiło się w tenisowym świecie.
Odrodzenie bum bum
W czasach, gdy Steffi Graf i Boris Becker odnosili swoje największe sukcesy, w Niemczech panował prawdziwy tenisowy boom. Miało to pozytywne przełożenie zarówno na tenis zawodowy, jak i amatorski. Dzięki sukcesom Fräulein Forehand, Boom Boom Beckera oraz Anke Huber i Michaela Sticha w tenisa chcieli grać wszyscy. Korty tenisowe powstawały jak grzyby po deszczu. Praktycznie każda mała miejscowość miała swój klub, w którym spotykała się i grała większość mieszkańców. A na brak okazji do gry w tenisa nie mogli narzekać.
Polaków przyjeżdżających do Niemiec system rozgrywek drużynowych naszych zachodnich sąsiadów przyprawiał o zawrót głowy. Na samym szczycie była oczywiście Bundesliga, w której grali i nadal grają sami zawodowcy, nierzadko z pierwszej setki rankingu WTA i ATP. Na najniższym szczeblu rozgrywek znajdują się ligi okręgowe i lokalne, w których swoich sił mogli spróbować początkujący. Ciężko zliczyć wszystkie poziomy pomiędzy Bundesligą a ligą lokalną, a oprócz tego jest jeszcze podział na rozgrywki kobiet i mężczyzn oraz liczne kategorie wiekowe, zarówno młodzieżowe, jak i weteranów.
System ten prezentuje się imponująco. Swojego czasu skorzystali bardzo na tym polscy zawodnicy i trenerzy, którzy masowo zaczęli wyjeżdżać do Niemiec w celach zarobkowych. Zresztą wielu obecnych zawodników nadal tak robi. Daleko przykładu szukać nie trzeba: Sławomir Kerber, były polski tenisista, ojciec Andżeliki, oraz Robert Radwański swojego czasu postanowili wyjechać do Niemiec w poszukiwaniu lepszego życia. Kerber już tam został, a całe szczęście, że ojciec Agnieszki i Urszuli nie poszedł w jego ślady.
Oprócz ligi w Niemczech organizowano kilka dużych imprez WTA i ATP. Panie spotykały się na turniejach w Hamburgu, Lipsku, Berlinie i Filderstadt. Panowie natomiast rywalizowali w Stuttgarcie, Monachium, Hamburgu i Halle. Oprócz tego w Düsseldorfie rozgrywany jest trochę zapomniany już teraz Drużynowy Puchar Świata (w tym tygodniu). Duże imprezy i zawodnicy, którzy odgrywali w nich pierwszoplanowe role, spowodowały, że tenisem intensywnie zaczęły interesować się niemieckie media. Telewizje chętnie kupowały prawa do transmisji, a i sponsorów chętnych na wyłożenie na tenis dużych pieniędzy nie brakowało.
Okres przejściowy
Po zakończeniu karier przez największe gwiazdy niemiecki tenis na kilka lat pogrążył się w kryzysie. Co prawda ich następcy, m.in. Tommy Haas czy Nicolas Kiefer, odnosili całkiem przyzwoite rezultaty, ale po "złotej erze" niemieckiego tenisa nie były to wyniki, które wzbudzałyby zachwyt czy choćby zainteresowanie niemieckich kibiców. U kobiet sytuacja wyglądała jeszcze gorzej niż u mężczyzn. Przez moment dobrze zapowiadała się Anna-Lena Grönefeld, przez dwa lata kończyła nawet sezon w okolicach dwudziestego miejsca w rankingu, ale potem zaczęły jej się przytrafiać kontuzje i kariera już nie potoczyła się tak dobrze, jak się na to zapowiadało. Brak spektakularnych sukcesów sprawił, że pozyskiwanie sponsorów nie było już tak łatwe, jak wcześniej. Trzy z czterech dużych imprez kobiecych zniknęły z kalendarza WTA. Pozostała jedna, Porshe Tennis Grand Prix, która w 2006 roku z Filderstadt została przeniesiona do Stuttgartu.
Tenisowy boom w Niemczech z lat 80-tych i 90-tych z czasem osłabł i nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek wróci z podobną siłą i intensywnością. Jednak część jego pozytywnych skutków odczuwalna jest do dziś. Powstała solidna baza do uprawiania tej dyscypliny sportu. Niemieccy tenisiści nie mają powodów do narzekania na brak ośrodków, w których mogliby potrenować. Tak samo zresztą jak na system rywalizacji, w którym swoje miejsce znajdą zarówno absolutni zawodowcy, byli lub obecni zawodnicy, którzy próbowali swoich sił w turniejach, ale nie udało im się przejść na zawodowstwo, jak i zupełni amatorzy, którzy w tenisa grają tylko dla przyjemności.
Ewakuacja polskiego podwórka
Dzięki sukcesom Graf i Beckera w Niemczech pojawiło się również wielu prywatnych sponsorów, którzy nie tylko szczodrze wspierali najzdolniejszych zawodników lub nawet całe kluby, ale również chętnie sami pojawiali się na korcie z rakietą. Możliwe, że kariery obecnych gwiazd kobiecego tenisa w Niemczech to efekt długofalowych skutków działania tenisowego boomu sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. W porównaniu z zachodnimi sąsiadami Polska wypada dosyć blado. Tenisowych ośrodków z prawdziwego zdarzenie nie ma zbyt wiele. O ile w dużych miastach sytuacja nie wygląda źle - bo powstają nowe ośrodki, to niektóre miejscowości i regiony nadal pozostają białymi plamami na tenisowej mapie Polski. Większość nowo powstających obiektów to inicjatywy prywatne.
Polskie rozgrywki drużynowe w swoim najlepszym okresie obejmowały pierwszą i drugą ligę oraz rozgrywki o wejście do drugiej ligi. Obecnie zdarzają się przypadki, że cała liga składa się z trzech drużyn. W Polsce nie ma już żadnej imprezy rangi WTA Tour czy ATP World Tour. A szkoda, bo przecież swoje pierwsze sukcesy odnieśli w nich zarówno Radwańska, jak i nasz eksportowy debel Matkowski z Fyrstenbergiem. Obie imprezy (w Sopocie i Warszawie) przysłużyły się również popularyzacji tenisa w Polsce. Istnieje dziś spora luka pomiędzy zawodowcami, którzy jeżdżą po świecie i próbują swoich sił w imprezach WTA, ATP czy ITF, a amatorami, którzy głównie dzięki programowi Amatorski Tenis Polski na brak okazji do pogrania i spotkania się ze znajomymi narzekać nie mogą.
A co z zawodnikami, którym przebić na świecie się nie udało albo nigdy nie próbowali nawet opuścić "polskiego podwórka" tudzież przestali trenować, ale od czasu do czasu jeszcze chętne by pograli, mimo że do kategorii amatorów nie można ich zaliczyć? O tym jak ciężko jest u nas młodym tenisistom znaleźć sponsora, chyba nikomu mówić nie trzeba. Może dzięki sukcesom Isi i Łukasza Kubota Polska doczeka się swojego małego tenisowego boomu. Pierwsze delikatne symptomy są już widoczne: chociażby większa obecność dyscypliny w mediach.
A niemiecki boom coraz głośniejszy
Na koniec, wracając do wschodzących gwiazd kobiecego tenisa w Niemczech: sezon 2012 zaczął się dla nich obiecująco. Julia Görges podczas Australian Open po raz pierwszy w karierze doszła do IV rundy turnieju wielkoszlemowego. Niedługo potem zagrała w finale w Dubaju, gdzie po raz trzeci z rzędu pokonała Karolinę Woźniacką, która Julię może zacząć już postrzegać jako swoje nemezis.
Andżelika Kerber w Paryżu zdobyła swój pierwszy skalp turniejowy. Dzięki temu tytułowi, jako czwarta wtedy reprezentantka Niemiec awansowała do czołowej dwudziestki rankingu, swoją pozycję umocniła triumfując w Kopenhadze, a po półfinale w Rzymie została siódmą w historii Niemką w Top 10.
O dużym pechu może mówić Andrea Petković, która na samym początku sezonu doznała urazu pleców - wykluczył ją z gry na kilka tygodni. "Petko" z dużymi nadziejami wróciła na korty przed własną publicznością w Stuttgarcie. W meczu przeciwko Wiktorii Azarence niefortunnie stanęła i skręciła staw skokowy na tyle poważnie, że czeka ją kolejna długa przerwa.
Po piętach rodaczkom depcze Mona Barthel, która w tym roku wygrała w Hobart swój pierwszy turniej oraz mocno postraszyła kilka czołowych zawodniczek świata, w tym również obecną liderkę rozgrywek... Pnie się w rankingu bardzo szybko i nic nie wskazuje na to, żeby miała przestać. Będzie kolejna Niemka w Top 20?
Dla kogo szczescie?, Niemka gdyby zostala nigdy nie doszlaby nawet do pierwszej 50 rankingu, n Czytaj całość
Wreście jest co poczytać, bo tego co sie wrzuca na sport Czytaj całość