(Około)Tenisowy przegląd sezonu: Zaginiona perła Rotterdamu

Gdy wydawało się, że Roger Federer pewnie zmierza po tytuł w Rotterdamie, w osłupienie wprowadził go niesamowity Nikołaj Dawidienko. By zwyciężyć, Szwajcar musiał wznieść się na wyżyny umiejętności.

Turniej w Rotterdamie od lat pada ofiarą napiętego kalendarza męskich rozgrywek. Impreza rangi ATP World Tour 500, w hali, z niemałymi tradycjami (w 2013 roku turniej zostanie rozegrany po raz 40.), organizowana w bogatym kraju, pozostaje białą plamą na tenisowej mapie Europy, rzadko odwiedzana przez najznakomitszych tenisistów.

W połowie lutego większość czołowych zawodników świata odpoczywa po wielkoszlemowym Australian Open lub też wykorzystuje dłuższą przerwę w startach na dodatkowy program treningowy. Mało kto kwapi się do walki o punkty (i niemałe pieniądze), mając przed sobą kolejnych osiem miesięcy gry i znacznie poważniejsze cele na horyzoncie.

Sobie tylko znanymi sposobami Richard Krajicek (obecny dyrektor turnieju) zdołał przekonać do występu w tegorocznej edycji Rogera Federera. Przy dodatkowej obecności Juana Martína del Potro oraz Tomáša Berdycha, już przed startem imprezy można było śmiało stwierdzić, że wielki tenis wrócił do Rotterdamu.

Szwajcar przystępował do holenderskiego turnieju jako jego murowany faworyt, ostatni raz pokonany w hali jesienią roku 2010, a droga do finału miała być czystą formalnością. Na drodze bazylejczyka stanął jednak stary lis kortowy w osobie Nikołaja Dawidienki, który jeszcze raz postanowił pokazać, że zwycięstwo w Finałach ATP World Tour i cztery wielkoszlemowe półfinały nie były dziełem przypadku.

O bogatej karierze Rosjanina można by napisać książkę: wzloty, upadki, wielkie zwycięstwa i kompromitujące porażki, skandal bukmacherski, a na koniec niezwykle poważna kontuzja, od czasu której popularny "Kolia" jest cieniem siebie na korcie.

"Mister PlayStation" - taki przydomek nosił Dawidienko w czasach swojej tenisowej świetności i po raz kolejny, być może ostatni, udowodnił, że nie było w tym cienia przesady.

To był ten Dawidienko, który jesienią roku 2009 wprawiał w osłupienie nawet najwybitniejszych rywali. Biegający bez wytchnienia po linii końcowej, jak metronom, coraz szybciej przebijający każdą piłkę, Rosjanin przeciętnie dysponowanego Szwajcara doprowadzał do rozpaczy. Niesamowite, ofensywne rozwiązania kątowe w połączeniu z szybkością błyskawicy i żelazną konsekwencją w defensywie odbierały Federerowi cenną pewność gry i zmuszały do poszukiwania znacznie ryzykowniejszych rozwiązań, niż Roger pierwotnie planował.

Mimo przegrania pierwszego seta i straty breaka w partii drugiej, Federer nawet przez moment nie myślał o rezygnacji czy zwątpieniu. Szwajcar cierpliwie czekał, licząc na słabszą chwilę grającego jak natchniony przeciwnika, by przejść do kontrofensywy. Gdy Dawidienko zepsuł łatwego woleja i oddał przełamanie, w grze bazylejczyka pojawiła się nowa jakość. Jej owocem było fenomenalne minięcie bekhendowe w gemie siódmym, które pognębiło Rosjanina. Kolia w drugim secie nie wygrał już ani jednego gema.

To jednak nie był koniec emocji, a najtrudniejsze chwile dla Federera miały dopiero nadejść. Niczym nie zrażony Dawidienko kontynuował swój plan taktyczny i w nagrodę stanął przy stanie 4:3 przed trzema szansami na przełamanie Szwajcara. Po nocach będzie mu się śnić trzecia z tych okazji, kiedy bardzo dobrze zaplanowany bekhend przeciw nogom uderzył w taśmę. Federer z opresji ostatecznie wybrnął, a sam chwilę później przełamał niepocieszonego Rosjanina, by przy własnym serwisie zakończyć ten znakomity, prowadzony w doskonałym tempie i niepozbawiony dramaturgii pojedynek.

- [Dawidienko] Zagrał fantastycznie, ale na szczęście nie wystarczająco dobrze, by mnie pokonać. To było kapitalne spotkanie - mówił po meczu Federer. - Mimo że przegrywałem 0-40, wiedziałem, że nie jest jeszcze po meczu i mam swoje szanse. Mam mentalność zwycięzcy. Wierzyłem, że wciąż mogę wygrać i to doprowadziło mnie do ostatecznego triumfu - ocenił Szwajcar kluczowy moment trzeciego seta.

Dzień później Federer wywalczył pierwszy z sześciu tytułów w sezonie. Nie wiedział wówczas, że przy okazji poczynił ważny krok na drodze do ponownego objęcia prowadzenia w męskim rankingu. Dawidience pozostał za to do wspominania jeszcze jeden pięknie przegrany pojedynek.

Źródło artykułu: